Gang Olsena spotyka Jasia Fasolę – czyli o polskiej dyplomacji za czasów PiS
Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł senatora Czesława Ryszki „Obrona dobrego imienia Polski”. Muszę przyznać, ze zgadzam się z nim, że należy bronić dobrego imienia Polski. I na tym zasadniczo ta zgoda musi się zakończyć, bowiem artykuł ten pełen jest nieprawd, półprawd i przeinaczeń. Ale po kolei. Senator Ryszka pisze o celu nowej ustawy:
„ścigani będą tylko ci, którzy publicznie i wbrew faktom występują przeciw narodowi polskiemu jako całości, przeciw państwu polskiemu, a nie przeciw poszczególnym Polakom. Konkretnie chodzi o używanie wyrażeń „polskie obozy śmierci” itp”
Niestety ta ustawa nie zabezpiecza nas przed użyciem tego mylącego sformułowania. Przytłaczająca większość użycia tego zwrotu bynajmniej nie przypisuje Polsce ani Polakom odpowiedzialności za Holokaust bowiem odnosi się do obecnej lokalizacji tychże obozów, a nie odpowiedzialności za ich wybudowanie czy prowadzenie. Podobnie możemy pisać o polskim zamku w Malborku, mimo, że Polacy go nie zbudowali. Oczywiście często niezorientowany czytelnik może dojść do błędnego wniosku, że Polacy mieli coś wspólnego ze stworzeniem tych obozów i dla tego warto walczyć ze sformułowaniem „polskie obozy śmierci”. Jednak przypisanie państwu czy narodowi polskiemu współodpowiedzialności za zbrodnie to więcej niż użycie zbitki dwóch słów i dla tego samo użycie tego stwierdzenia nie jest de facto przez tą ustawę ścigane. Dopiero jeśliby z artykułu wynikało, że autor uważa, że te obozy prowadzili Polacy podpadałby pod ten paragraf. Tymczasem w artykule senatora czytamy dalej:
„ambasador Izraela Anna Azari przyznała, że „wszyscy wiedzą, iż tego nie zrobili Polacy”, ale nie wymieniła, kto to zrobił. Kontekst jej wypowiedzi można sobie dopowiedzieć: Polacy są współodpowiedzialni za zagładę Żydów. Była to bardzo niebezpieczna, może niezamierzona, insynuacja obciążającą Polskę współodpowiedzialnością za holocaust.”
Nie wiem jak pokrętną logiką trzeba się kierować, by z tej wypowiedzi wyciągnąć wniosek o insynuowaniu współodpowiedzialności Polaków. Gdyby ktoś mnie pobił na ulicy i ja bym powiedział, że „wszyscy wiedzą, że nie zrobił tego senator Ryszka” to znaczyłoby, ze insynuuję, że senator Ryszka jest za moje pobicie współodpowiedzialny? Absurd. A czytamy dalej:
Niemcy od wielu lat prowadzą politykę „wybielania” swojej historii, a dokładniej mówiąc, zrzucania odpowiedzialności za holocaust m.in. na polski antysemityzm.
Pisze senator zupełnie przemilczając fakt, że w trakcie tego zamieszania najpierw szef MSZ Niemiec wypowiedział się publicznie, że Niemcy przyjmują pełną odpowiedzialnością za Holokaust, co niebawem potem powtórzyła raz jeszcze kanclerz Merkel. Tak ma wyglądać polityka „wybielania”? Kolejny absurd
Jak mamy bronić dobrego imienia Polski, skoro wszystkie dotychczasowe formy reagowania na informacje dotyczące „polskich obozów śmierci” okazały się w dużej mierze nieskuteczne?
I tu senator mija się z prawdą. Przez ostatnie lata liczba użyć niefortunnego sformułowania „polskie obozy śmierci” dzięki systematycznej pracy polskiej służby dyplomatycznej z roku na rok malała. Wiele redakcji wpisało to stwierdzenie do listy wyrażeń zakazanych. Ciężką pracą udawało się zasięg problemu ograniczać: to jest do czasu uchwalenia tej nieszczęsnej ustawy – od tego czasu „polskie obozy śmierci” pojawiło się w prasie światowej tysiące razy – w sumie więcej niż przez wszystkie lata od 1945 roku. Nikt tyle nie zrobił w rozpowszechnieniu tego niefortunnego stwierdzenia niż PiS i dekady przyjdzie nam walczyć ze skutkami tego działania. Podobnie jak z historią szmalcownictwa przypomnianego na forum europejskim wszystkim przez byłego już na szczęście wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Porównał on posłankę Różę Thun do szmalcowników, co poskutkowało edukacją wszystkich eurodeputowanych w zakresie tego kim byli szmalcownicy. Jeśli to ma być obrona dobrego imienia Polski i polityka historyczna to już lepiej nic nie robić. A im dalej w artykuł tym ciekawiej:
Niestety, polskie państwo do tej pory pozwalało na szkalowanie Polaków, drukowało kłamliwe książki Grossa, dopominało się sprostowań, często bezskutecznie.
Po pierwsze polskie państwo na szczęście nie zajmuje się drukowaniem książek. Tym się zajmują wydawcy i drukarnie w ramach wolności słowa – i wolno im drukować wszelkie książki – nawet te głupie. Po drugie skoro państwo polskie domagało się sprostowań (często skutecznie – nawet Barack Obama przeprosił i to na piśmie za użycie tego stwierdzenia) to czemu senator Ryszka pisze, że „państwo polskie pozwalało na szkalowanie Polaków”. Zaprzeczenie samemu sobie w jednym zdaniu jest swego rodzaju wyczynem. Ale i na tym nie koniec:
Dlatego sankcja karna jest bardzo ważnym elementem stosowania się do prawa polskiego.
Tu rodzynek. W Polsce nikt sformułowania „polskie obozy śmierci” nie używa. Zaś za granicą polskie prawo nie obowiązuje. Ktoś sobie może stanąć metr od granicy i krzyczeć na całe gardło „polskie obozy śmierci” i włos mu z głowy nie spadnie. O ile PiS nie jest gotowe na to by wysyłać za granicę oddziały „Gromu” by porywały, a następnie stawiały przed polskim sądem dziennikarzy używających tego sformułowania, czy też Tomasz Grossa to zapis ten pozostanie martwy. Wywołano burzę międzynarodową skutkującą także popsuciem stosunków z naszym najważniejszym sojusznikiem za pomocą przepisu, co do którego doskonale wiadomo, że nigdy nie zostanie wykorzystany. To głupota ocierająca się o zdradę stanu. A dalej czytamy:
Dobrze wspomnieć, że ustawa była wzorowana na ustawodawstwie izraelskim, gdzie zakazuje się negacji holocaustu. Analogiczne rozwiązania prawne występują w Niemczech.
W Niemczech nie ma rozwiązań prawnych zakazujących pod karą więzienie przypisywania państwu czy narodowi niemieckiemu odpowiedzialności za zbrodnie (w szczególności III Rzeszy). Jest prawo zakazujące negowania Holokaustu – czyli zakazujące wybielania Niemiec. To nie jest rozwiązanie analogiczne do polskiego tylko zupełnie odwrotne! Podobnie w przypadku Izraela – zakaz zaprzeczania Holokaustowi nie stanowi o tym, że można pójść do więzienia za przypisywanie państwu Izrael odpowiedzialności za zbrodnie. Inną kwestią jest, że w mojej opinii ograniczanie wolności słowa jest szkodliwe w każdym przypadku.
Od dłuższego czasu widać, że „PiS nie umie w dyplomację” jakby powiedziała młodzież. Rozleniwiony indolencją opozycji wydaje mu się, że samą butą i arogancją przeforsuje wszystko czego chce. Tymczasem to, co w kraju wygląda na pokaz siły i zdecydowania na arenie międzynarodowej przypomina tupanie nóżkami czterolatka. Marszałek senatu mówi, że ustawę przepchnięto na szybko przez senat „by uspokoić nastroje”. Może u nas zakończenie procesu legislacyjnego wyczerpuje energię protestów społecznych, ale rozwściecza partnerów zagranicznych. A na forum międzynarodowym PiS nie ma większości więc nie może przegłosować czego chce.
Od czasów 27:1 raz za razem pomysły PiS rozbijają się w niwecz, a jednocześnie psują nam stosunki z naszymi wszelkimi sojusznikami. Jesteśmy skłóceni z: Francją, Niemcami, instytucjami UE, Litwą, Ukrainą, Izraelem, USA. Na potrzeby wewnętrznej polityki PiS niszczy nasze relacje międzynarodowe, a nasi partnerzy dość wyraźnie wskazują, że tego pożałujemy. Senator obawia się, że a ustawa będzie orężem w restytucji mienia pożydowskiego. Niewykluczone, że tak się stanie. A kto dał przeciwnikom ten argument do ręki? Żydzi tą idiotyczną ustawę uchwalili? Nie! PiS ją uchwalił. Tymczasem Departament Stanu USA mówi, że nasze żywotne interesy mogą być z powodu tej, niczego nie wnoszącej, ustawy zagrożone. UE zapowiada uzależnienie dopłat od przestrzegania prawa. Pierwsze może zostawić nas bez ochrony w razie agresji ze wschodu, drugie bez pieniędzy unijnych na rozwój. No ale to nasz problem – władza się wyżywi i jakby co ucieknie przez Rumunię jak w 1939. Konsekwencje poniesiemy my.
Jak pisałem na początku zgadzam się z senatorem Ryszką, że trzeba bronić dobrego imienia Polski, tylko żeby to robić skutecznie trzeba mieć choć minimalne kompetencje. Uchwalanie dającego zerowe rezultaty praktyczne prawa, które jednocześnie przypomina na całym świecie najbardziej wstydliwe aspekty naszej historii jest kontrproduktywne. Zamiast tego należy powoływać odpowiednie instytucje zajmujące się propagowaniem naszego punktu widzenia i reagowaniem na próby szkalowania Polski i Polaków. Najpierw edukacją i upomnieniami, a jeśli trzeba procesami cywilnymi o zniesławienie w kraju, gdzie mamy do czynienia z upartymi recydywistami. Spore odszkodowanie zapłacone przez redakcję definitywnie oduczyłoby ją (i inne w tym kraju) od używania nieprawdziwych sformułowań – w przeciwieństwie do niemożliwej do spełnienia groźby więzienia. Tylko to wymaga ciężkiej pracy zamiast powoływania instytucji kierowanej za ciężkie pensje przez kolesi, dotowanej milionami, która ma zajmować się promocją Polski za granicą (Polska Fundacja Narodowa), ale nie ma nawet strony po angielsku i skupia się na przekazywaniu Polakom, że jakiś sędzia ukradł kiełbasę. Zamiast antagonizować Ukrainę porównując Banderę do Stalina, może lepiej w koprodukcji z Ukraińcami nakręcić film o rzezi wołyńskiej, ale uczciwie nie przemilczając także Akcji Wisła i zbrodni popełnianych na Ukraińcach i Białorusinach przez niektórych naszych „żołnierzy wyklętych”. Tak robią to kraje, które potrafią prowadzić dyplomację.
Tymczasem nasz parlament najpierw uchwala ustawę, która nie ma szans zadziałać, a jednocześnie wie (bo MSZ i IPN ostrzegają) że spowoduje gwałtowną reakcję USA i Izraela. Następnie kiedy pojawia się spodziewane oburzenie reaguje panicznie i histerycznie. Premier wygłasza orędzie po polsku, zaś w angielskim tłumaczeniu pojawia się, że obozy śmierci były polskie. Niby wina automatycznego tłumacza – ale dlaczego nasz rząd wypuszcza takie materiały bez własnego tłumaczenia? Nie stać go na tłumacza? Po dwóch latach rządów PiS nasze państwo jest jeszcze bardziej teoretyczne niż za czasów PO. Potem ten sam premier wygłasza orędzie łamaną angielszczyzną, w którym twierdzi, że Polaków w Katyniu mordowali Niemcy (przypomnę to historyk z wykształcenia). Następnie senat po nocy przegłosowuje ustawę (dla uspokojenia nastrojów) rozwścieczając stronę izraelską, uniemożliwiając debatę międzynarodową. Na koniec zaś zaprasza stronę izraelską na obrady komisji wspólnej, które mają odbyć się w szabas i dziwi się, ze nikt się nie pojawił. Ten szereg wydarzeń jest godny odcinka „Jasia Fasoli”, albo „Gangu Olsena”, a nie działań rządu dużego europejskiego kraju. Ten brak profesjonalizmu i choćby śladowych kompetencji jest największym uderzeniem w dobre imię Polski w tym całym zamieszaniu, bo musimy się wstydzić za ciamajdowatość naszego rządu przed całym światem.
dr Tomasz Kasprowicz