Cudze dzieci uczyć
Już sama data, a piszę to w piątkowy wieczór 14 października, dyktuje temat. Oczywiście będzie o nauczycielach, edukacji i tym wszystkim, o czym dziś głośno nie tylko z okazji święta. Nawet bardziej z innej przyczyny. I wszyscy wiemy z jakiej. Żeby jednak na samym początku nie warzyć humorów zacznę od życzeń.
Wszystkim nauczycielom różnych szczebli, rang i specjalności, wieku różnego i płci obojga życzę cierpliwości, sił do walki z żywiołem młodości i do walki z około szkolną biurokracją. Życzę znikomych potrzeb materialnych, aby im jak najmniej dokuczała świadomość, że marną mają perspektywę ich zaspokojenia, a także banalnych: zdrowia i uśmiechu na co dzień. Życzę też nadziei, że doczekacie rzeczywistej odmiany swego losu i znajdą się tacy, którzy jak niegdysiejszy kanclerz Jędrzej Zamoyski rozumieć będą, co to jest nauczycielski trud i umiejętność radzenia sobie z nim. Wyczytałem w pewnym dziele, że wspomniany magnat zatrudniając Stanisława Staszica, jako nauczyciela i wychowawcę swych dzieci, podpisał z nim umowę na lat dziesięć, ale z pensją wypłacaną dożywotnio. Dodam, że pensja nie należała do skromnych. Ba! Pewnie ktoś pomyśli, że to był przecież wielki Staszic i nie mniej wielki bogacz i będzie miał rację. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że Staszic był wówczas niemal młodzieńcem i jeszcze nie bardzo miał okazję swą wielkością się popisać, bogacz natomiast, owszem ubogim nie był, ale rozrzutnością też nie grzeszył. Mniemam, że po prostu wiedział, iż dobre nauczanie i właściwe wychowanie młodego pokolenia warte jest dużych pieniędzy. Potem świadomość owa jakby się zacierała i mimo przywoływanych haseł, powtarzanych za Staszicem (jakżeby inaczej), o Rzeczpospolitej i chowaniu młodzieży, coraz częściej chowanie zastępowano propagandą. I tak to się toczy. Stąd pewnie postępujący upadek prestiżu zawodu, ochotnie wspierany przez urzędników mnożących formalności i schematy, byle tylko okazać brak zaufania. Wieczne cięcia nakładów też mają w tym swój udział, choć tu już byłbym ostrożniejszy w wyciąganiu wniosków. Nie zawsze drożej, znaczy lepiej.
Wśród nauczycieli, jak w każdej ludzkiej zbiorowości, są mądrzy i tacy trochę mniej na to miano zasługujący. Byłoby dobrze, a nawet wspaniale, gdyby do zawodu garnęli się najlepsi, a nie wynaleziono dotąd lepszego na to sposobu, jak godne apanaże. I tworzenie warunków do rzeczywistego wykazania się wiedzą i talentem, z czym wieczne majstrowanie przy organizacji niewiele ma wspólnego.
Tymczasem świat toczy się w swoją stronę i na pewno tego nie zmieni odwieczne narzekanie na „dzisiejszą młodzież”. Wcale nie byłem zaskoczony przed kilku laty, gdy mój wówczas niespełna pięcioletni wnuczek pouczał dziadka, jak klikać, by wyświetliła się pożądana bajka. Przed kilkudziesięciu laty sam się dziwiłem, że dla starszego pokolenia nauka prowadzenia samochodu była wyborem zawodu, a nie podstawową umiejętnością konieczną niemal dla każdego. Myśleli biedni, że jak dostanę prawo jazdy, to nie będę skłonny zdawać matury, bo zostanę „szoferem”, co niekoniecznie zaspokajało rodzinne ambicje. I kasy na kurs nie dali.
Chyba gdzieś tu tkwi przyczyna odwiecznej walki pokoleń, czyli nieumiejętności odczytywania „znaków czasu” we właściwym momencie. Życzę zatem, nauczycielom i ich mocodawcom, by stale rozwijali w sobie dar trafnego przewidywania przyszłych, rzeczywistych potrzeb młodego pokolenia w zmieniającym się świecie, bo nic tak nie podkopuje ich prestiżu, jak tkwienie w anachronizmach i wieczne próby zawracania Wisły kijkiem.
toko