Czarne i białe, czyli rzecz o kompromisie
Jak kraj długi i szeroki, Polskę przemierzają czarne i białe marsze. Tym razem nie chodzi o Trybunał Konstytucyjny, reformę oświaty czy wiek emerytalny. Powszechne poruszenie wzbudził obywatelski projekt ustawy całkowicie zakazujący przerywania ciąży i przewidujący kary do pięciu lat pozbawienia wolności (także dla kobiet) autorstwa Instytutu „Ordo Iuris” (Inicjatywa „Stop Aborcji”). Dzięki poparciu większości posłów PiS, Kukiz`15 i PSL oraz nielicznych z PO i Nowoczesnej, został on skierowany przez Sejm do drugiego czytania.
Mniej szczęścia miał alternatywny i również obywatelski projekt przedstawiony przez Inicjatywę „Ratujmy Kobiety” przewidujący liberalizację przepisów antyaborcyjnych. Zakładał on dopuszczalność przerwania ciąży do:
– końca dwunastego tygodnia ciąży w każdym przypadku (decyzję podejmuje wyłącznie kobieta),
– osiemnastego tygodnia, gdy ciąża jest wynikiem czynu zabronionego,
– dwudziestego czwartego tygodnia, jeżeli prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu (przy czym w przypadku gdy wykryta choroba uniemożliwia płodowi samodzielne życie i nie ma możliwości jej wyleczenia, przerwanie ciąży byłoby dopuszczalne bez ograniczeń),
– bezterminowo w sytuacji, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej.
Mimo jasnej i wielokrotnie powtarzanej deklaracji kierownictwa PiS wykluczającej odrzucanie obywatelskich projektów już w pierwszym czytaniu, co w okresie rządów PO-PSL było normą, projekt Inicjatywy „Ratujmy Kobiety” nie został skierowany do drugiego czytania, a zadecydowała o tym głównie postawa przytłaczającej większości posłów partii rządzącej. Trudno powiedzieć, czy zadecydowały o tym osobiste przekonania posłów czy też strach przed reakcją swojego biskupa.
Śledząc przebieg demonstracji i relacje niektórych mediów mogłoby się wydawać, że cała Polska podzieliła się na dwa zwalczające się obozy. Tymczasem, pomiędzy umocnionymi okopami antagonistów znajduje się większość Polaków, która nie popiera w pełni ani jednego, ani drugiego projektu. I trudno się temu dziwić, ponieważ problem dopuszczalności przerywania ciąży jest o wiele bardziej skomplikowany niż to się wydaje radykałom po obydwu stronach ideologicznej barykady. I nie można go rozpatrywać w kategoriach zero-jedynkowych czy też czarno-białych, jak chcą niektórzy.
Regulacje prawne problemu legalności przerywania ciąży mają w Polsce długą historię. Twierdzenia przeciwników aborcji, jakoby aborcja była narzędziem służącym procesowi unicestwiania narodu polskiego przez naszych wrogów, niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Jedynie w ostatnich dwóch latach okupacji hitlerowskiej zabieg przerywania ciąży był w pełni dostępny. Ale już w okresie zaborów i czasach stalinizmu aborcja była albo całkowicie zakazana, albo dopuszczalna wyłącznie z powodów medycznych i w sytuacji, gdy ciąża była wynikiem przestępstwa. To ostatnie rozwiązanie obowiązujące w pierwszych latach istnienia PRL-u zostało wprowadzone w życie w Polsce w roku 1932 czyli w okresie istnienia niepodległej II Rzeczpospolitej. Dopuszczenie aborcji z przyczyn społecznych wprowadzono natomiast w roku 1956 czyli w okresie postępującej destalinizacji polskiego życia politycznego i społecznego.
Obecnie istniejący stan prawny jest wynikiem tzw. kompromisu aborcyjnego czyli ustawy uchwalonej w styczniu 1993 roku po wielomiesięcznych sporach o równie wielkim jak obecnie natężeniu emocjonalnym. Zgodnie z nim aborcja z powodów trudnych warunków życiowych kobiety została całkowicie zakazana, a możliwość jej przeprowadzenia jest możliwa jedynie w przypadku gdy:
– ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej (bez ograniczeń ze względu na wiek płodu),
– badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu (do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej),
– zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego (do 12 tygodni od początku ciąży).
Dodano także wówczas do art. 8 Kodeksu Cywilnego ustęp 2 przyznający płodowi tzw. warunkową zdolność prawną. Warunkiem było żywe urodzenie płodu, co z punktu widzenia przeciwników aborcji uznających moment zapłodnienia, a nie urodzenia za początek życia, było rozwiązaniem daleko niekonsekwentnym.
Próba przywrócenia poprzedniego stanu prawnego w roku 1996 przez SLD i UP została zablokowana rok później przez Trybunał Konstytucyjny. Zniknął za to wspomniany ustęp z Kodeksu Cywilnego i co ciekawe nikt nie próbował go po potem przywrócić. Nie znajduje się on również w obecnym projekcie antyaborcyjnym. Pojawia się dopiero w innej propozycji zgłoszonej do Sejmu jako petycja przez Polską Federację Ruchów Obrony Życia, która przewiduje zakaz stosowania środków wczesnoporonnych i migracyjnych (prawdopodobnie w tym drugim przypadku chodzi o środki uniemożliwiające przemieszczenie się zapłodnionej komórki jajowej do macicy i zagnieżdżenie się – implantacji – w jej ściance, co następuje zwykle między ósmym a dwunastym dniem od zapłodnienia).
Spory wokół dopuszczalności aborcji ogniskują się wokół kwestii podstawowej – kiedy zaczyna się życie człowieka. Radykalni jej przeciwnicy uważają, że od momentu zapłodnienia czyli połączenia plemnika z komórką jajową. Argumentują, że od tego momentu ukształtowany układ genów determinuje dalszy rozwój człowieka. Rozwój badań genetycznych nie w pełni podziela ten pogląd. Pomijając już możliwe mutacje, które zwłaszcza we wczesnym okresie rozwoju płodu mogą mieć bardzo znaczące skutki, coraz częściej okazuje się, że to środowisko w jakim rozwija się człowiek – zarówno w życiu płodowym jak i już po urodzeniu – mogą aktywować niektóre geny i tym samym wpływać na sposób zachowania, myślenia, a nawet na wygląd każdego z nas. Zapłodnienie jest więc momentem niesłychanie ważnym, ale nie jedynym w procesie powstawania człowieka. Zastanawiające też, że mimo uznawania płodu za pełnoprawnego człowieka inicjatorzy ustawy nie przewidują takich samych kar za przerwanie ciąży (czyli ich zdaniem zabicie człowieka), jak za morderstwo. Pięć lat zamiast dożywocia i to nawet gdy osoba wykonująca zabieg czerpie z tego korzyści materialne, to kolejna zadziwiająca niekonsekwencja obrońców życia. Czyżby okres płodowy uznawali jednak za życie gorszego sortu?
Obrońcy życia nie chcą też zauważyć, że czynnikiem niezbędnym dla dalszego rozwoju zapłodnionej komórki jajowej jest jej zagnieżdżenie się w ściance macicy. I co najważniejsze, staje się to w mniej niż połowie przypadków. Pozostałe zarodki są w sposób naturalny wydalane przez organizm. Tym samym moment implantacji jest równie ważnym, a może nawet ważniejszym, momentem w procesie rozwoju człowieka. Tym bardziej, że o ile współczesna medycyna potrafi już doprowadzić do zapłodnienia pozaustrojowego (in vitro), o tyle nie jest w stanie zapewnić dalszego rozwoju zarodka poza organizmem matki. Przyjęcie tego wydarzenia jako kluczowego przy rozstrzyganiu kontrowersji co do momentu powstawania życia rozwiązałoby szereg problemów moralnych związanych ze stosowaniem in vitro i z tymi środkami antykoncepcyjnymi, które nie dopuszczają do implantacji zapłodnionej komórki jajowej (np. tabletki „dzień po”). Opowiada się za tym część naukowców, twierdzących że o ciąży można mówić nie w momencie zapłodnienia, a dopiero kilka dni później, gdy zarodek już w formie blastocysty zakończy bezpiecznie swoją wędrówkę zagnieżdżając się w ściance macicy.
Zwolennicy legalności aborcji często szermują hasłem „moje ciało, moja sprawa, moja decyzja” uznając próbę określenia ram prawnych przerywania ciąży za przejaw barbarzyństwa i ograniczenia praw reprodukcyjnych (ciekaw jestem kto wymyślił tak idiotyczne i odrzucające określenie) kobiet. Nie wiem czy zdają sobie sprawę, że prawo dysponowania swoim ciałem w większości cywilizowanych krajów jest mocno ograniczone. Nawet gdy ktoś chce całkowicie dobrowolnie i bezpłatnie przekazać swój organ (nerkę lub część wątroby) osobie niespokrewnionej, to nie jest to takie proste i nie zależy wyłącznie od woli dawcy. Na dodatek nasze feministki są skrajnie niekonsekwentne, podobnie zresztą jak ich ideowi przeciwnicy. W zgłoszonym przez to środowisko projekcie liberalizacji ustawy antyaborcyjnej znajduje się zapis dopuszczający aborcję na życzenie do dwunastego tygodnia ciąży (w pozostałych przypadkach terminy te ulegają znacznemu wydłużeniu). Ale ciąża nie trwa dwanaście tygodni. Trwa pół roku dłużej. Czy po dwunastym tygodniu płód znajdujący się w ciele kobiety przestaje już być „jej sprawą”? Czyżby przestawał być płodem, a stawał się życiem? A jeśli tak, to dlaczego akurat w tym momencie? Dwunasty tydzień ciąży, czyli mniej więcej koniec pierwszego trymestru, nie jest żadnym przełomowym momentem rozwoju życia płodowego. Płód od wielu tygodni ma zarówno już wyodrębnione wszystkie części ciała jak i organy wewnętrzne – od dawna już bije serce, mózg wytwarza hormony, a ciało wielkości śliwki jest bardzo wrażliwe na dotyk.
Krytyka proponowanych rozwiązań delegalizujących aborcję bardzo często wspierana jest przykładami kobiet, które będą musiały urodzić dziecko mimo zagrożenia ich życia, śmiertelnych wad płodu czy też w sytuacji gdy ciąża jest wynikiem gwałtu lub kazirodztwa. Trudno zaprzeczyć, że konsekwencją uchwalenia ustawy w proponowanym przez projekt Instytutu Ordo Iuris kształcie, takie sytuacje będą miały miejsce, co trudno nie uznać za barbarzyństwo. Co prawda, w razie usunięcia ciąży w przypadku zagrożenia życia matki, lekarz będzie zwolniony z odpowiedzialności karnej, ale istnieje obawa, że wielu z nich będzie się starało się czekać do końca z podjęciem decyzji, aby ograniczyć do minimum groźbę ukarania. Nie wszystkie przypadki są jednoznaczne, a wieloletnie postępowanie wyjaśniające toczące się w prokuraturze może zniszczyć karierę niejednego lekarza.
Prawdą jest jednak również, że zdecydowana większość legalnych aborcji dokonywana jest z powodów eugenicznych i dotyczy głównie płodów, u których stwierdzono zespół Downa. Ta ciężka i nieuleczalna wada genetyczna nie jest jednak wadą śmiertelną. Dotknięci tą chorobą ludzie rzeczywiście żyją krócej (średnia długość życia to około 50 lat), ale nie umierają wkrótce po urodzeniu. Podobnie jak chorzy np. na mukowiscydozę i wiele innych genetycznych chorób, na które ciągle nie znaleziono lekarstwa. Są też narażone też na wiele innych chorób, wolniej rozwijają się intelektualnie, wymagają większego zainteresowania i większych nakładów finansowych w ciągu całego ich życia. Ale czy jest to dostateczny powód, żeby godzić się na pozbawianie ich życia i to w praktyce do szóstego miesiąca ciąży? Czy to też nie jest barbarzyństwem?
Wydaje się, że jedna sprawa nie budzi większych kontrowersji – sprzeciw wobec karaniu kobiet. Nawet Episkopat popierający projekt Ordo Iuris, w tej kwestii wyraził odmienną opinię. To zadziwiający pogląd, zwłaszcza jeżeli głoszą go zadeklarowane feministki. Trudno przecież zaprzeczyć, że zarówno w przypadku stosunku płciowego, którego konsekwencją jest zajście w ciążę, jak i w razie jej przerwania, kobieta jest jedną z osób współdecydujących. Prawo przewiduje oczywiście przypadki wyłączenia odpowiedzialności karnej. Dotyczy to np. dzieci i osób ubezwłasnowolnionych czyli takich, które nie są w stanie racjonalnie i świadomie kierować własnym postępowaniem. Czy w ten sam sposób mamy traktować kobiety? Czy są to na tyle nieodpowiedzialne istoty, że nie są w stanie kierować własnym postępowaniem i ponosić z tego tytułu konsekwencji? Przyjęcie takiego sposobu rozumowania to najprostsza droga do pozbawienia kobiet wielu praw, które wywalczyły sobie w ciągu ostatnich dwustu lat – możliwości dysponowania własnym majątkiem, praw wyborczych, decydowania o własnym życiu. Rozumiem, że dla niektórych skrajnie konserwatywnych środowisk to perspektywa w pełni pożądana. Ale nie jestem w stanie pojąć dlaczego do tego dążą środowiska feministyczne, które jednocześnie sprzeciwiają się wszelkim ograniczeniom przy dysponowaniu przez kobiety własnym ciałem. Wolność zawsze wiąże się z odpowiedzialnością. Gdy ograniczamy odpowiedzialność, redukujemy również zakres naszej wolności.
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że są przypadki gdy wola kobiety w kwestiach seksualnych jest mocno ograniczona. W naszym ponoć katolickim kraju ciągle niemało jest mężczyzn, którzy nie dopuszczają do siebie myśli, że własna żona może im odmówić współżycia. Zdarza się, że decyzja o przerwaniu ciąży jest wynikiem nacisków otoczenia, strachem przed społecznym i rodzinnym wykluczeniem czy też po prostu skrajnie trudną sytuacją życiową. W indywidualnych przypadkach może to skutkować nadzwyczajnym złagodzeniem kary, a nawet zwolnieniem z odpowiedzialności, co zresztą projekt Ordo Iuris przewiduje. Ale są przecież też inne przypadki – udział w alkoholowej imprezie, przypadkowy seks bez zabezpieczeń z dopiero co poznanym partnerem, niechciana ciąża i pozbycie się problemu w gabinecie ginekologicznym. Czy i w tym przypadku kobieta również nie powinna ponosić żadnej odpowiedzialności (podobnie zresztą jak ojciec dziecka)? Życie nie jest sprawiedliwe. Zdarza się, że nawet jeden życiowy błąd skutkuje konsekwencjami, z którymi musimy borykać się aż do śmierci, podczas gdy inni mają po prostu więcej szczęścia i omijają wszelkie życiowe pułapki. Ale to jeszcze nie usprawiedliwia drogi na skróty.
Jest jednak jedna okoliczność, która stawia pod znakiem zapytania antyaborcyjne ustawodawstwo w naszym kraju. Polska pod tym względem jest samotną wyspą na mapie Europy. Przerwanie ciąży, chociażby u naszych sąsiadów, nie stanowi większego problemu. Na dodatek istnieje w samej Polsce aborcyjne podziemie – wystarczy poczytać ogłoszenia proponujące „wywołanie miesiączki”. Tym samym nawet najbardziej restrykcyjne przepisy nie zapobiegną nielegalnym zabiegom. Czasami mam nawet wrażenie, że inicjatorom tego ustawodawstwa, w tym także przedstawicielom Kościoła, bardziej chodzi o uspokojenie sumienia niż o realną zmianę. Skuteczne egzekwowanie przepisów wymagałoby rzeczywiście zaangażowania całego aparatu ścigania i wyszukanych technik operacyjnych. Na to zaś z pewnością nie będzie społecznej akceptacji. Tym samym przepisy pozostaną martwą literą, a nie ma nic gorszego niż prawo, które jest lekceważone i nagminnie łamane.
Z pewnością skuteczniejszą metodą byłaby akcja edukacyjna i uświadamiająca – wszelkie badania pokazują ogromną ignorancję wśród polskiej młodzieży. Postulaty wprowadzenia do szkół edukacji seksualnej mają długą historię. Tyle, że przekształcenie dotychczasowych lekcji wychowania do życia w rodzinie z dobrowolnych w obowiązkowe niewiele zmieni. Uprawnienia do nauczania tego przedmiotu mają bardzo różne osoby. Najczęściej są to nauczyciele innych przedmiotów, którzy zdobyli potrzebne kwalifikacje, a raczej potwierdzające je papiery, na studiach podyplomowych. Jeżeli ktoś wierzy, że wszyscy oni byliby w stanie w sposób kompetentny, skuteczny, a przede wszystkim z koniecznym w tak delikatnych sprawach wyczuciem przekazać nie tylko wiedzę, ale też wrażliwość (o ile to ostatnie jest w ogóle możliwe), to jest ogromnym optymistą.
Jak zakończy się kolejny etap walki z aborcją? Wszystko wskazuje, że znaczącym ograniczeniem możliwości dokonywania aborcji z powodów eugenicznych. W tym kierunku prawdopodobnie będą szły prace w Senacie, które zapowiedzieli niektórzy czołowi politycy partii rządzącej. Widać, że natężenie społecznych protestów przestraszyło prezesa Kaczyńskiego – w samodzielność senatorów PiS nikt przy zdrowych zmysłach przecież nie wierzy. Początkowo zamierzał prawdopodobnie umieścić projekt firmowany rzez Ordo Iuris w sejmowej zamrażarce. Teraz jednak uznał, że cała sytuacja szkodzi wizerunkowi partii, w związku z czym należy przejąć inicjatywę. Z czysto politycznego punktu widzenia optymalnym rozwiązaniem byłoby pozostawienie obecnego stanu prawnego popieranego przez przeważającą większość społeczeństwa. Jarosław Kaczyński musi się jednak liczyć z konserwatywnym skrzydłem swojego ugrupowania (bunt Marka Jurka dziesięć lat temu sporo go politycznie kosztował i jednocześnie nauczył), a przede wszystkim stanowiskiem polskiego Kościoła. Dlatego też będzie szukał kompromisu między wolą obywateli a oczekiwaniami Episkopatu. Na tym przecież polega polityka. A ta wbrew hucznym zapowiedziom jest zawsze ważniejsza od najszczytniejszych nawet racji moralnych.
Karol Winiarski