Czterdzieści lat minęło
Czterdzieści lat temu Rada Państwa wprowadziła na terenie Polski stan wojenny przekazując władzę w ręce Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego – pozakonstytucyjnego organu złożonego z ponad dwudziestu generałów i pułkowników Ludowego Wojska Polskiego. Ocena przeważającej części polityków i historyków tej decyzji Wojciecha Jaruzelskiego była od początku zdecydowanie negatywna. Ale jeszcze do niedawna około połowa ankietowanych Polaków uważała, że stan wojenny był uzasadniony – 51% w sondażu OBOP z 2011 roku. Dopiero w ostatnich latach sytuacja uległa dość zasadniczej zmianie. Najnowszy sondaż Social Changes pokazuje już zdecydowaną przewagę (47% do 27%) krytyków tego, co wydarzyło się 13 grudnia 1981 roku. Trudno jednak nie zauważyć, że większość obecnie żyjących nie była świadkiem tych wydarzeń, albo ze względu na ówczesny wiek nie jest w stanie ich pamiętać. Trudno też przypuszczać, że ta zmiana jest wynikiem głębokiej wiedzy historycznej i szczegółowej analizy wszystkich okoliczności tamtych wydarzeń.
Wyemitowane ostatnio nagrania fraternizowania się Adama Michnika z Wojciechem Jaruzelskim budzą niesmak. Ofiary prześladowań i rodziny osób, które straciły życie w okresie stanu wojennego maja prawo czuć się znieważone zachowaniem redaktora naczelnego Gazety Wyborczej. I nie zmienia tego ani piękna karta opozycyjna Adama Michnika, ani też powszechnie znana u niego skłonność bratania się z politycznymi przeciwnikami z okresu PRL-u (pochlebne opinie o autorach stanu wojennego – Wojciechu Jaruzelskim i Czesławie Kiszczaku – znane były już od dawna). Bardziej niejednoznaczna jest natomiast ocena opinii wyrażanych przez Adama Michnika o wydarzeniach sprzed 40 lat.
Nie ulega wątpliwości, że stan wojenny został wprowadzony niezgodnie z ówczesną Konstytucją. A w zasadzie nawet nie sam stan wojenny (tu wątpliwości może budzić spełnienie wymaganych do tego przesłanek, ale to samo można powiedzieć o stanie wyjątkowym, który do niedawna obowiązywał przy granicy polsko-białoruskiej), co cztery dekrety, które zostały wówczas wydane przez Radę Państwa. Ponieważ trwała wtedy sesja Sejmu, Rada Państwa nie miała do tego prawa. Ale to w zasadzie jedyna sprawa, co do której prawie wszyscy są zgodni, chociaż i tu pojawiają się nieliczne głosy usprawiedliwiające tą decyzję stanem wyższej konieczności.
Nieustające kontrowersje budzi podawana przez Wojciecha Jaruzelskiego (chociaż dopiero po 1989 roku) groźba interwencji wojsk Armii Radzieckiej jako zasadniczego powodu wprowadzenia stanu wojennego. Biorąc pod uwagę wydarzenia z okresu Powstania Węgierskiego w 1956 roku czy Praskiej Wiosny w 1968 roku oraz potwierdzone źródłowo informacje o planach wkroczenia wojsk radzieckich (a także czechosłowackich i enerdowskich) w grudniu 1980 roku, nie można a priori odrzucić twierdzeń nieżyjącego już przywódcy PZPR. Wprawdzie ujawniane po upadku ZSRR dokumenty i wspomnienia członków grona kierowniczego radzieckiej partii komunistycznej nie potwierdzają istnienia tego zagrożenia, ale trzeba jednak pamiętać, że nie wszystkie dokumenty z radzieckich archiwów zostały ujawnione (i pewnie długo jeszcze nie będą), a władze radzieckie potrafiły działać w sposób nagły i niespodziewany, czego przykładem jest decyzja Biura Politycznego KPZR o interwencji w Afganistanie. Sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, gdy weźmie się pod uwagę, że Sowieci w ogóle nie musieli wkraczać do Polski, aby osiągnąć swoje polityczne cele. I to nie dlatego, że stale stacjonowało u nas kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej.
W 1981 roku Polska była całkowicie uzależniona od dostaw surowców energetycznych – ropy naftowej i gazu ziemnego – od ZSRR. Wynikało to nie tylko z powodu chronicznego deficytu dolarów na ich zakup w innych krajach, ale przede wszystkim z braku technicznych możliwości ich dostarczenia. Był to potężny środek nacisku, zwłaszcza w obliczu zbliżającej się zimy. A te były wówczas znacznie bardziej mroźne niż obecnie. Polityczna presja wywierana na ówczesne władze PRL wspierane groźbą znacznego ograniczenia dostaw od nowego roku, musiały być brane pod uwagę przez Wojciecha Jaruzelskiego przy podejmowaniu decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego.
Oczywistym jest, że z punktu widzenia władz radzieckich lepszym rozwiązaniem było stłumienie ruchu Solidarności przez polskie władze niż bezpośrednia interwencja wojskowa, która w bez porównania większym stopniu groziła pogłębieniem gospodarczej izolacji ZSRR i oburzeniem światowej opinii publicznej. Tym bardziej, że zagrożenie stworzone przez powstanie pierwszego niezależnego związku zawodowego w krajach komunistycznych, było pod koniec 1980 roku znacznie mniejsze niż jeszcze rok wcześniej. Okazało się bowiem, że sytuacja w Polsce prawie w ogóle nie rezonowała w innych krajach bloku sowieckiego. Nie było efektu domina, którego obawiały się władze radzieckie i do którego rzeczywiście doszło, ale w 1989 roku. Sytuacja gospodarcza w Bułgarii, Rumunii, Czechosłowacji, na Węgrzech czy NRD nie była jeszcze tak zła jak w Polsce pod koniec lat 70-tych i tym samym rozczarowanie co do komunizmu nie było tak powszechne jak w naszym kraju. Na dodatek propagandowy przekaz w pełni kontrolowanych przez władze tych krajów mediów nie budził entuzjazmu mieszkańców demoludów wobec wydarzeń w Polsce. Inna sprawa, że komunistyczni propagandyści nie musieli się zbytnio wysilać – gwałtowne pogarszanie się sytuacji bytowej Polaków było faktem i skutecznie zniechęcało do dążeń wolnościowych w innych krajach bloku sowieckiego
Stan wojenny był także z ulgą powitany w Waszyngtonie i stolicach Zachodniej Europy. Amerykanie zawsze byli zadowoleni, gdy Sowieci mieli problemy ze swoimi satelitami, ale nie byli zainteresowani zbytnią eskalacją konfliktu. Zarówno w przypadku wydarzeń na Węgrzech, jak i w Czechosłowacji, po prostu chowali głowę w piasek i nie robili nic by pomóc ofiarom sowieckiej interwencji. Dokładnie tak samo byłoby i w przypadku Polski. Dzięki doniesieniom pułkownika Ryszarda Kuklińskiego znali plany ekipy Jaruzelskiego, a jednak nie przekazali tej informacji władzom Solidarności, ani też nie próbowali powstrzymać komunistów od realizacji scenariusza stanu wojennego. Uznali widać, że to lepsze rozwiązanie niż sowiecka interwencja, a szans na wyrwanie Polski z komunistycznego bloku w istniejących warunkach nie ma. Trudno zresztą im się dziwić, że nie chcieli ryzykować wybuchu III wojny światowej, która mogłaby się przekształcić w konflikt nuklearny. Nic zresztą w tym względzie się nie zmieniło, o czym świadczy odżegnanie się Bidena od udzielenia bezpośredniej militarnej pomocy Ukraińcom w razie rosyjskiego ataku. Nie zmienia to jednak faktu, że sojusznicy Wielkiego Brata zza oceanu zawsze byli traktowani przez Wuja Sama instrumentalnie.
Pozostaje jeszcze jedno kluczowe pytanie, na które zwłaszcza historycy niechętnie odpowiadają, a działacze Solidarności zabierają głos jeszcze rzadziej. Jak potoczyłyby się losy Polski, gdyby Wojciech Jaruzelski nie wprowadził stanu wojennego. Snucie alternatywnych scenariuszy zawsze jest w historii sprawą szalenie ryzykowną, ale bez tego nauka historii traci w ogóle sens. Cóż nam przyjdzie z wiedzy o przeszłości, gdy nie podejmujemy nawet próby analizy innych możliwych rozwiązań? Jak możemy oceniać głównych bohaterów wydarzeń, skoro nie zastanawiamy się jakie byłyby konsekwencje innych podejmowanych przez nich decyzji? Czy możemy wówczas w ogóle twierdzić, że historia jest nauczycielką życia?
Ta wyjątkowa wstrzemięźliwość w kreowaniu alternatywnych scenariuszy nie jest jednak w tym wypadku przypadkowa. Prawda jest bowiem brutalna – dobrego rozwiązania nie było. Można było wybierać jedynie między złymi i jeszcze gorszymi scenariuszami.
Interwencja radziecka, bardzo mało zresztą prawdopodobna, zakończyłaby się setkami, a może nawet tysiącami ofiar. Co prawda, armia i milicja raczej nie wystąpiłyby zbrojnie przeciw wojskom sowieckim, ale masowy opór społeczny był bardzo prawdopodobny. A to przyniosłoby ofiary wśród ludności cywilnej i masowe represje obejmujące zarówno zaangażowanych w ruch oporu, jak i przypadkowych mieszkańców. Nienawiść między Polakami a Rosjanami byłaby głębsza niż Rów Mariański.
Równie mało realne było przejęcie władzy przez Solidarność. Gdyby jednak do tego doszło, otoczona przez kraje bloku sowieckiego Polska, odcięta od dostaw ropy i gazu z ZSRR, znalazłaby się w katastrofalnej sytuacji. Szybko też poparcie dla Solidarności (słabnące już zresztą jesienią 1981 roku, co pokazywały sondaże opinii publicznej robione na własny użytek przez władze), całkowicie by się załamało. Piramida Maslowa działa zawsze i wszędzie. Wolność bez zaspokojenia podstawowych potrzeb fizjologicznych i bezpieczeństwa, nie jest zbytnio cenioną wartością. Na dodatek Solidarność nie miała żadnych gotowych scenariuszy wyprowadzenia kraju z kryzysu. Nieliczni działacze rozumieli, że naprawianie socjalizmu nie ma sensu i potrzebne są twarde reformy rynkowe. Większość wierzyła jednak w jakąś formę zreformowanego socjalizmu na modłę jugosłowiańską albo naiwnie myślała, że można szybko i bez większych kosztów społecznych wprowadzić socjaldemokratyczne rozwiązania rodem ze Szwecji. Idea samorządnej Rzeczpospolitej promowana przez Jacka Kuronia była szczytną ideą, tyle że całkowicie oderwaną od polskich realiów. Całkiem możliwe, że liderzy Solidarności byliby wkrótce równie znienawidzeni co komuniści.
Tak samo trudno sobie wyobrazić zawarcie porozumienia podobnego do tego w 1989 roku. Okrągły Stół był możliwy dzięki przemianom w ZSRR, ale przede wszystkim dlatego, że obie strony – władza i opozycja – zdawały sobie sprawę z własnej słabości. Pod koniec lat 80-tych poparcie dla Solidarności w niczym nie przypominało tego z lat 1980-81. PZPR była wydmuszką, a złudzeń co do szans rozwoju Polski w dotychczasowym systemie społeczno-gospodarczym nie było już nawet w kręgach rządowo-partyjnych. Obie strony były więc skazane na rozmowy i wynegocjowanie kompromisowego rozwiązania. W 1981 roku sytuacja była zupełnie inna. Partia była w kryzysie, ale struktury siłowe pozostawały w pełni lojalne wobec generała Jaruzelskiego, a ten daleki był od chęci oddania czy nawet podzielenia się władzą. Wiedział zresztą, że jego słabość chętnie wykorzystają inni towarzysze uzyskując wsparcie z Moskwy od ekipy Leonida Breżniewa. Dziesięciomilionowa Solidarność czuła się silna, a jej liderzy byli przekonani, że władza nie jest już w stanie odzyskać inicjatywy. Stan wojenny był dla nich szokiem, a szybkie spacyfikowanie zdecydowanie mniejszych od spodziewanych protestów, oznaczało bolesne zderzenie z rzeczywistością.
Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem był więc narastający chaos i pogłębiająca się katastrofa gospodarcza. Lokalnie wybuchające konflikty, strajki i demonstracje zdesperowanych ludzi pozostawałyby całkowicie poza kontrolą Komisji Krajowej Solidarności, która już kilka miesięcy wcześniej zaczęła tracić kontrolę nad swoimi regionalnymi strukturami. Ograniczenia w dostawach ropy naftowej i gazu, a być może braki nawet podstawowych produktów żywnościowych mimo rozbudowanego systemu reglamentacji, mogły doprowadzić do krwawych starć. Ostatecznie ktoś musiałby zaprowadzić porządek. I raczej nie odbywałoby się w tak uporządkowany sposób jak w połowie grudnia 1981 roku. Twierdzenie Adama Michnika o „najbardziej liberalnym zamachu stanu w dziejach świata” budzi odruchowy sprzeciw, ale porównując takie wydarzenia z podobnymi w przeszłości i przyszłości (ostatni przypadek to Myanmar czyli Birma), rzeczywiście liczba ofiar stanu wojennego była stosunkowo niewielka. Każda śmierć jest oczywiście tragedią, ale naiwnością jest sądzić, że w każdej sytuacji można całkowicie uniknąć ofiar.
Wojciech Jaruzelski na zawsze pozostanie postacią kontrowersyjną. Trudno zapomnieć chociażby o jego negatywnej roli w okresie antysemickich czystek w wojsku w roku 1968, a w latach 80-tych doprowadził do kompletnego upadku gospodarczego zbyt późno decydując się na radykalne reformy gospodarcze, które zaczął realizować dopiero rząd Mieczysława Rakowskiego pod koniec 1988 roku. Jednocześnie jednak przyczynił się do pokojowego przekazania władzy w roku 1989, a rok później nie trzymał się kurczowo prezydenckiego fotela, co umożliwiło przeprowadzenie wolnych, powszechnych wyborów Prezydenta RP. Paradoksalnie jego ocena w oczach społeczeństwa będzie się zapewne pogarszać, ale opinie zawodowych historyków mogą powoli ewoluować na jego korzyść. Co ciekawe powód będzie ten sam – stopniowe odchodzenie osób, które w tamtych wydarzeniach uczestniczyły albo przynajmniej były ich świadkami. Osoby mające obecnie poniżej 50 lat kształtują swoje opinie w oparciu o przekazy medialne, które najczęściej niewiele mają wspólnego z obiektywną oceną historii, za to często naładowane są silnym ładunkiem emocjonalnym. Inaczej będzie w przypadku badań historycznych, które coraz częściej są domeną osób urodzonych po 1981 roku nie mających osobistych doświadczeń z czasów PRL-u. Chociaż i tu niemało jest zacietrzewionych ideologów, to jednak pojawiają się też się też historycy, którzy opisują wydarzenia w oparciu o źródła historyczne, a nie własne poglądy. Jednym z nich jest np. pracownik IPN Michał Przeperski, autor powszechnie chwalonej biografii Mieczysława Rakowskiego.
Tak się złożyło, że kilka dni przed dziesiątą rocznicą stanu wojennego w białoruskich Wiskulach na skraju Puszczy Białostockiej prezydent Federacji Rosyjskiej Borys Jelcyn, prezydent Ukrainy Leonid Krawczuk oraz przewodniczący Rady Najwyższej Białorusi Stanisław Szuszkiewicz podpisali porozumienie o rozwiązaniu Związku Radzieckiego. Pierwszy i ostatni Prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow nie próbował stawiać oporu i 25 grudnia złożył rezygnację z zajmowanego stanowiska. Tak rozpadło się imperium, ale też zakończyła się kariera polityczna człowieka, który zmienił bieg historii doprowadzając najpierw do rozpadu bloku komunistycznego, a wkrótce także własnego państwa. Nie było to jego celem, ale też nie próbował siłowo przywracać kontroli nad totalitarnym mocarstwem zbudowanym przez Lenina i Stalina. To dzięki Gorbaczowowi Polska bezkrwawo odzyskała w 1989 roku suwerenność. A jednak nie ma on w naszym kraju żadnego pomnika, nie jest patronem żadnej ulicy czy nawet skweru. Większość młodych Polaków nie wie nawet komu w dużym stopniu zawdzięcza wolność i możliwość życia na o niebo wyższym poziomie niż ich rodzice czy dziadkowie. Warto o pamiętać o tym niezwykłym człowieku także, a może zwłaszcza, w czterdziestą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego.
Karol Winiarski