Demokracja wojenna
Uchwalona przez Sejm ostateczna wersja ustawy o Trybunale Konstytucyjnym ma w założeniu uzdrowić polski system sądownictwa konstytucyjnego. Przynajmniej takie deklaracje składają liderzy obozu rządzącego, którzy akurat w tej sprawie byli całkowicie zgodni. Prawdopodobnie jednak liczą, że Andrzej Duda ją zawetuje albo skieruje do … Trybunału Konstytucyjnego. Gdyby jednak, co zresztą mało prawdopodobne z powodu emocjonalności i małej finezyjności działań naszego Prezydenta, ustawa została podpisana, rządząca koalicja znalazłaby się w wyjątkowo nieciekawej sytuacji.
Po przejęciu władzy w grudniu 2023 roku nowa koalicja początkowo kwestionowała jedynie status trzech sędziów-dublerów (w tym dwóch następców dublerów, którzy zmarli w trakcie kadencji) powołując się na wyroki: Trybunału Konstytucyjnego z 9 grudnia 2015 roku i 9 marca 2016 roku oraz Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 7 maja 2021 roku. Dlatego publikowane w Dzienniku Ustaw wyroki zawierały stosowną adnotację, która miała podważać ich legalność. Gdy jednak w kluczowych sprawach orzeczenia zaczęły wydawać składy pozbawione sędziów-dublerów, rząd przestał je w ogóle publikować. Tym samym bez żadnej podstawy prawnej Trybunał Konstytucyjny został całkowicie wyłączony z polskiego systemu ustrojowego. Nie ma wątpliwości, że wyroki wydawane przez obecnych sędziów tego organu są motywowane względami politycznymi, a bardzo często nie maja żadnego umocowania w konstytucyjnych uprawnieniach tego organu. Ale też dwunastu sędziów zostało wybranych zgodnie z obowiązującym prawem i ich status nie jest kwestionowany. A ponieważ nasz sąd konstytucyjny jest sądem ostatniego słowa, to nikt nie może zakwestionować jego wyroków. Nawet jak są absurdalne.
Ewentualne wejście w życie nowej ustawy skomplikuje sytuację. Zgodnie z jej zapisami sędziowie-dublerzy zostaną odwołani bez możliwości przejścia w stan spoczynku. Swoje funkcje utracą też przewodnicząca Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska i jej zastępca Mariusz Muszyński, którzy zgodnie z niektórymi opiniami uzyskali swoje stanowiska niezgodnie z obowiązującymi przepisami. Tyle, że za kilka tygodni i tak wygasną ich 9-letnie kadencje, a na dodatek Mariusz Muszyński jest jednym z sędziów-dublerów. W praktyce więc nie będzie to miało większego znaczenia, a nowi przewodniczący będą i tak wybrani przez Andrzeja Dudę spośród kandydatów wskazanych przez Zgromadzenie Ogólne sędziów Trybunału Konstytucyjnego, w którym nawet bez kwestionowanych sędziów, zdecydowaną większość mają nominaci Prawa i Sprawiedliwości.
Nowa ustawa przewiduje możliwość dobrowolnego odejścia dotychczasowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego w stan spoczynku (poza sędziami-dublerami) po wejściu w życie nowej ustawy. Gdyby jednak nie skorzystali z tej możliwości, to jeszcze przez długi czas większość sędziów będzie pochodziła z obecnego składu. Trudno będzie kwestionować ich legalność, zwłaszcza że nowa ustawa potwierdzi ich prawne umocowanie. I to ustawa uchwalona przez obecną koalicję rządzącą. Czy wtedy w dalszym ciągu wyroki Trybunału Konstytucyjnego nie będą publikowane?
Sama ustawa ma kilka bardzo słusznych zapisów. Kandydaci na sędziów Trybunału Konstytucyjnego będą musieli posiadać kwalifikacje konieczne do zajmowania stanowisk w Sądzie Najwyższym lub w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Nie mogą też w ciągu czterech lat poprzedzających ich ewentualny wybór być posłami, senatorami lub członkami partii politycznych. Rozszerzeniu też ulega lista podmiotów, które będą mogły zgłaszać kandydatów na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Jego członkowie nie będą też mogli brać udział w wydawaniu wyroków co do aktów prawnych, w których uchwalaniu uczestniczyli. Gdyby Prezydent w ciągu 14 dni nie przyjął ślubowania wybranego przez Sejm sędziego, ten będzie mógł złożyć ślubowanie w formie pisemnej z podpisem notarialnie poświadczonym i złożyć go Marszałkowi Sejmu.
Ustawa jednak nie zmienia, bo zmienić nie może, fundamentalnej wady konstrukcyjnej Trybunału Konstytucyjnego. Sędziowie w dalszym ciągu mają być wybierani przez posłów. Inaczej być nie może, gdyż tak stanowi Konstytucja. Ponieważ jednak nie określa jaką większością ma to się odbywać, próg wyborczy został podniesiony – z większości bezwzględnej do 3/5. Ma to gwarantować, że wybrani sędziowie nie będą reprezentowali wyłącznie jednej opcji politycznej. Tyle, że do 2015 roku żadne ugrupowanie nie miało większości bezwzględnej w Sejmie, co wymuszało uzgadnianie kandydatów wśród partii tworzących koalicję. Nie ma pewności, że za jakiś czas któraś z sił politycznych nie uzyska ponad 60% mandatów. Gdyby tak się jednak nie stało, konieczne byłoby porozumienie pomiędzy kilkoma ugrupowaniami, co w praktyce oznacza, że Trybunał Konstytucyjny może będzie bardziej pluralistyczny, ale równie upolityczniony jak obecnie – po podziale miejsc, każda partia będzie miała sędziów podzielających ich poglądy i system wartości.
Gdyby jednak do tego nie doszło, żaden sędzia nie zostałby wybrany. W obecnej kadencji do uzyskania większości 3/5 konieczne byłoby poparcie posłów Prawa i Sprawiedliwości. A ci nie będą tym zainteresowani, ponieważ zgodnie z ustawą mandat dotychczasowych sędziów będzie trwał do czasu wyborów nowych. Po co Jarosław Kaczyński miałby iść na jakiekolwiek układy, skoro w chwili obecnej wszyscy sędziowie są jego nominatami?
Dlaczego w takim razie rządząca koalicja zdecydowała się na uchwalenie ustawy, która może w tak poważny sposób skomplikować jej sytuację i podważyć narrację o przywracaniu praworządności? Prawdopodobnie jej liderzy są przekonani, że Andrzej Duda jej nie podpisze. Musiałby wówczas zakwestionować legalność wybrania sędziów-dublerów, których zaprzysięgał w 2015 roku w środku nocy, aby zdążyć przed ogłoszeniem wyroku Trybunału Konstytucyjnego kwestionującego ich wybór na miejsca już obsadzone. Wymagałoby to od Andrzeja Dudy rezygnacji z najważniejszej zasady, którą kilka lat temu sfomułował – twierdzenia, że akt powołania sędziego przez Prezydenta konwaliduje wszelkie ewentualne nieprawidłowości, które miały w miejsce w trakcie procedury ich wyboru. Tego ego naszego Prezydenta by nie wytrzymało.
Brak zgody na wejście w życie ustawy ma stanowić dla koalicji rządzącej uzasadnienie ignorowania obecnego Trybunału Konstytucyjnego i zrzucenia za to odpowiedzialności na Andrzeja Dudę. A to będzie motywem przewodnim kampanii prezydenckiej kandydata Koalicji Obywatelskiej – przekonywania wyborców, że bez własnego Prezydenta żadne zmiany nie są możliwe. Co jednak zrobi obecna koalicja po ewentualnym zdobyciu Pałacu Namiestnikowskiego? Zapewne uchwalona zostanie wówczas nowa ustawa o Trybunale Konstytucyjnym zawierająca bardziej radykalne zapisy. W końcu walka polityczna zaostrza się w miarę budowy demokracji. Zwłaszcza, gdy jest to demokracja wojenna.
Karol Winiarski