Karol Winiarski – „Polska w naprawie”
Bez mała ćwierć wieku temu, w czasie kampanii wyborczej przed pierwszymi w pełni wolnymi wyborami do Sejmu w 1991 roku, byłem szefem sztabu Unii Demokratycznej w okręgu sosnowieckim. W przeciwieństwie do czasów obecnych kiedy wszyscy głośno zapewniając „słuchają ludzi” nie wychylając nosa ze swoich partyjnych siedzib, my organizowaliśmy spotkania we wszystkich miastach naszego okręgu wyborczego, w których brali udział wszyscy kandydaci z naszej listy. Wielkiego zainteresowania nie było. Wtedy bierność polityczną Polaków uzasadniano zwykle dziedzictwem komunizmu. Dzisiaj widać, że przyczyny są o wiele głębsze.
Jedno ze spotkań różniło się jednak znacząco od innych. W Wolbromiu, o ile pamiętam w tamtejszym Domu Kultury, czekało na nas około setki osób. Kiedy spóźnieni dotarliśmy na miejsce, z wrażenia nas zamurowało. Szybko okazało się, że powód tak fantastycznej frekwencji jest wynikiem pomyłki. Zaproszenia na spotkanie naklejane były na plakaty Jacka Kuronia i wszyscy byli przekonani, że to on będzie głównym uczestnikiem spotkania. Niestety, zawód zgromadzonych był ogromny. Część opuściła salę, ale większość została.
Spotkanie w Wolbromiu utkwiło mi jednak w pamięci także z zupełnie innego powodu. Liderem naszej listy był prof. Jerzy Zdrada, wybitny historyk, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego, jeden z czołowych działaczy krakowskiej opozycji. W czasie spotkania jeden z mieszkańców stwierdził, że „za komuny było lepiej”. To dość często wówczas, a niekiedy i dzisiaj, powtarzane stwierdzenie wywołało gwałtowną reakcje prof. Zdrady. W bardzo emocjonalnym wystąpieniu opisywał swoją opozycyjną martyrologię, metody działania Służby Bezpieczeństwo, bezprawie okresu PRL-u. Siedząc obok profesora miałem możliwość obserwowania reakcji zgromadzonych. Na ich twarzach malowało się ogromne zdziwienie i całkowite niezrozumienie. Opowieści o politycznych represjach brzmiały dla nich równie egzotycznie jak „Opowieści z Tysiąca i jednej nocy”. Ci ludzie żyjący troskami dnia codziennego nigdy nie mieli do czynienia z policją polityczną, nie stykali się z cenzurą, nie obchodziły ich podsłuchy, pobicia przez „nieznanych sprawców”, a nawet niewyjaśnione morderstwa opozycyjnych działaczy i księży. Wolność i demokracja były o tyle pożądane i akceptowane, o ile zapewniały godziwe życie. Niewiele się w tym względzie zmieniło.
Dlaczego o tym piszę? Jesteśmy bowiem świadkami „heroicznych” wysiłków Platformy Obywatelskiej przypomnienia okresu dwuletnich rządów Prawa i Sprawiedliwości. Oczywiście nie chodzi o bardzo dobre wyniki, które wówczas notowała polska gospodarka, co zresztą w niewielkim stopniu było zasługą działań ówczesnego rządu. Przedmiotem „zainteresowania” Platformy nie jest nawet rekordowa emigracja zarobkowa, która wbrew powszechnemu przekonaniu największa była właśnie w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, co zresztą z kolei nie było winą tego ugrupowania. Chodzi wyłącznie o antykorupcyjną krucjatę i walkę z mitycznym układem, podjętą przez Jarosława Kaczyńskiego i jego współpracowników, która doprowadziła do kilku spektakularnych akcji, które wbrew oczekiwaniom nie przysporzyły rządzącym popularności. Widocznie spin doktorzy rządzącego ugrupowania doszli do wniosku, że to jedyny (oczywiście poza żenującymi próbami pozyskania „ciemnego ludu” zapowiedziami likwidacji składek na ZUS i NFZ) sposób na zatrzymanie marszu partii Jarosława Kaczyńskiego po władzę. Tyle, że efekty tych zabiegów są jak na razie dość mizerne.
Dlaczego tak wydawałoby się skuteczny plan nie działa? Myślę, że z podobnych powodów jak opisywany na początku brak zrozumienia mieszkańców Wolbromia dla opozycyjnej działalności prof. Zdrady. Poczynania Zbigniewa Ziobry i Mariusza Kamińskiego, jakkolwiek kontrowersyjne i powodujące niekiedy katastrofalne skutki (radykalny spadek transplantacji), dotykały marginalną część społeczeństwa. Nagłośnione przez media podziałały chwilowo na zbiorową świadomość polskiego społeczeństwa. Ale od tych czasów minęło długich osiem lat. Jak do tej pory nikt z liderów Prawa i Sprawiedliwości nie został skazany prawomocnym wyrokiem za swoją działalność. Mało kto pamięta już atmosferę tamtych czasów. Wszyscy natomiast na co dzień doświadczają nieudolności rządów obecnej ekipy. Dlatego propaganda Platformy jest równie nieskuteczna jak niegdyś próba odgrzewania niemieckich resentymentów z czasów II wojny światowej przez Jarosława Kaczyńskiego.
Wszystkie sondaże od czasów wyborów prezydenckich wskazują, że Platforma nie ma szans wygrania po raz trzeci wyborów parlamentarnych. Co ciekawe, diagnoza społeczna prof. Czapińskiego wyraźnie wskazuje na rosnące zadowolenie Polaków z własnej sytuacji materialnej i swojego życia osobistego. Ale jednocześnie pogarsza się ocena działalności państwowych instytucji. A z tymi instytucjami przeciętny Polak ma do czynienia na co dzień. Coraz częstsze kontakty z innymi krajami pokazują, że mogą one działać lepiej, że mogą być przyjazne dla obywatela, że mogą mu pomagać, a nie traktować go jak natrętnego petenta lub potencjalnego oszusta. I nawet jeżeli nie wszystko jest winą sprawujących władzę, to trudno nie przyznać, że państwo polskie nie działa dobrze. A za ten stan wszędzie na świecie odpowiada aktualna władza. Zwłaszcza, jeżeli tą władzę sprawuje od ośmiu lat.
Czy zmiana rządzącej ekipy oznaczać będzie naprawę naszego niedomagającego państwa? Bardzo wątpliwe. Państwo to przecież ludzie. A ci się nie zmienią. Jeśli ktoś uważa, że tylko Platforma pełna jest niekompetentnych karierowiczów zainteresowanych jedynie dorwaniem się do koryta, to jest bardzo naiwny. Tym bardziej, że nie wszystko zależy od posłów, senatorów czy ministrów. To co nam najbardziej doskwiera i najbardziej nas irytuje, to przecież często efekt działania zwykłych urzędników pozbawionych elementarnej wyobraźni i umiejętności logicznego myślenia. Oni się nie zmienią. A jeśli nawet, to nie liczmy na to, że zastąpią ich lepsi. Zastąpią ich inni, ale też swoi. Bo przecież swoi są najważniejsi.
Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości niesie za sobą jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Prezes Kaczyński, którzy ostatnio aktywnie włączył się do kampanii wyborczej, dużo mówi o konieczności uwolnienia polskiej przedsiębiorczości. Tyle, że jednocześnie widać jego wielką wiarę w organizacyjne możliwości instytucji państwowych. To one mają być kreatorem i moderatorem zmian. To one mają aktywnie uczestniczyć we wspieraniu rozwoju polskiej gospodarki. To one mają nam zagwarantować szybkie dogonienie najbardziej rozwiniętych państw Europy Zachodniej.
Jarosław Kaczyński nie zauważył, że świat się zmienił. Piętnowany przez niego imposybilizm państwa jest naturalną konsekwencją procesów globalizacyjnych. Po prostu rząd pojedynczego państwa, zwłaszcza takiego jak nasze, nie jest w stanie w taki sam sposób wpływać na rzeczywistość, jak jeszcze było to możliwe kilkadziesiąt, czy nawet kilkanaście lat temu. Naiwna też jest wiara prezesa, że wystarczy coś wprowadzić, zadekretować, uchwalić, a efekty będą szybkie i jednoznaczne. Tak to po prostu nie działa. Nie wystarczy wprowadzić dodatkowe godziny historii w szkole, żeby wszyscy wiedzieli kiedy było Powstanie Warszawskie. Gdy poseł Joński chodził do szkoły, liceum było czteroletnie, a od piątej klasy w programie były corocznie dwie godziny historii. Mimo tego ignorancja historyczna czołowego działacza Zjednoczonej Lewicy jest w jego pokoleniu raczej standardem niż ewenementem. Potem było już tylko gorzej.
Państwo ma wiele istotnych funkcji do zrealizowania. Wojsko, policja, wymiar sprawiedliwości, organizacja procesu edukacji czy opieki zdrowotnej to dostatecznie ważne zadania, którymi instytucje państwowe powinny się zajmować. Ale próba ogarnięcia i uregulowania wszystkiego musi zakończyć się niepowodzeniem. A wtedy chęć ewakuowania się z Polski do bardziej cywilizowanych obszarów naszego kontynentu, która ostatnio znowu wzrosła (wzrost ilości emigrantów zarobkowych o 6% w roku 2014) jeszcze bardziej się nasili. I żadna siła, a nawet wola prezesa Kaczyńskiego, ich nie powstrzyma.
Karol Winiarski