Karol Winiarski – „Wyszło szydło z worka”
Ostatnia przed wakacjami sesja Rady Miejskiej miała być krótka i przyjemna. Kilka uchwał, nagrody dla sportowców (od czasu objęcia władzy przez Pierwszego Kibica Sosnowca to praktycznie stały punkt każdej sesji), interpelacje i w końcu letnia przerwa. Mamy jednak rok politycznych niespodzianek. Coś musiało się wydarzyć. I wydarzyło.
Geneza wydarzeń, które miały miejsce na sesji sięgają końca czerwca, gdy w trakcie spotkania członków kapituły odznaki Zasłużony dla Miasta Sosnowca (ale jeszcze przed rozpoczęciem formalnych obrad) stojący z urzędu na jej czele Przewodniczący Rady Miejskiej Sosnowca Michał Potoczny wypowiedział opinie o znanej sosnowieckiej małżeńskiej parze dziennikarzy, które powszechnie można uznać za obraźliwe. Ostra reakcja członka kapituły Daniela Miklasińskiego nie skłoniła go do odwołania wypowiedzianych słów, a tym bardziej do przeprosin (w międzyczasie pojawił się na obradach jeden z obrażonych dziennikarzy – również członek kapituły). Również oburzenie wyrażone przez zaatakowaną dziennikarkę na jednym z portali społecznościowych nie skłoniło Pana Potocznego do żadnej reakcji.
W odpowiedzi na zgłoszoną przez przewodniczącego klubu radnych SLD Kazimierza Górskiego prośbę o złożenie wyjaśnień, Michał Potoczny starał się zbagatelizować zaistniałe wydarzenie wypierając się wypowiedzianych słów i zrzucając odpowiedzialność na Daniela Miklasińskiego, który miał go „prowokować”. Przebieg obrad kapituły nie był nagrywany. Są jednak świadkowie, którzy potwierdzają wersję Daniela Miklasińskiego. O ile wszyscy oni nie ulegli zbiorowej halucynacji, to albo Pan Michał Potoczny nie pamięta co powiedział, albo świadomie mija się z prawdą.
Ci którzy znają obecnego przewodniczącego Rady Miejskiej od lat, twierdzą że jego wypowiedź w pełni wyraża jego rzeczywiste poglądy. Nie są one zresztą w Prawie i Sprawiedliwości czymś wyjątkowym. Negatywne wypowiedzi prezesa Jarosława Kaczyńskiego na temat „niemieckich mediów” niejednokrotnie już miały miejsce przyczyniając się zresztą do kolejnych porażek jego partii. Dlatego w tej chwili prezes został „schowany”, a jego miejsce zajęła umiarkowana i wyważona w swoich wypowiedziach Beata Szydło. Ale jak widać, a w zasadzie słychać, nie zawsze da się powstrzymać lokalnych działaczy przed wyrażaniem poglądów chwilowo nieobowiązujących. Powtarzając słowa kandydatki na premiera „szydło wyszło z worka”. Oczywiście Michał Potoczny ma pełne prawo głosić to co myśli. Nie ma jednak prawa do obrażania ludzi. Tym bardziej, że stoi na czele ciała reprezentującego całą sosnowiecką społeczność.
Klub radnych PiS w sosnowieckiej radzie liczy zaledwie pięciu członków. Wydawałoby się, że sprawa odwołania Przewodniczącego Rady to zwykła formalność. Tym bardziej, że radni wszystkich klubów wyrażali oburzenie zachowaniem Pana Potocznego. W rzeczywistości nie jest to takie proste. Problemem jest bowiem stanowisko największego klubu – Platformy Obywatelskiej. Czyli mówiąc bez ogródek Prezydenta Miasta i szefa sosnowieckiej Platformy Arkadiusza Chęcińskiego. Wszyscy (a zwłaszcza ja jako były członek tego klubu) dobrze wiedzą, że radni PO w zdecydowanej większości zachowają się tak jak „zasugeruje” szef. A szef nie jest zainteresowany zmianą na stanowisku Przewodniczącego Rady Miasta.
Gdy zaraz po wyborach Arkadiusz Chęciński dogadał się z poseł Ewą Malik co do obsady kluczowych funkcji w sosnowieckiej RM (przewodniczący rady i przewodniczący komisji rewizyjnej) wielu było zaskoczonych. Czyżby w Sosnowcu po prawie dziesięciu latach wydobyto z grobu POPiS? Tłumaczenia Platformy o konieczności współpracy z opozycją mało kogo przekonały – były przecież dwa większe kluby w radzie, z którymi o tak rozumianej współpracy nikt nie rozmawiał. Co więc skłoniło szefa sosnowieckiej Platformy do takiej decyzji?
Powody są dwa. Arkadiusz Chęciński nie chce mieć twardej opozycji w Radzie Miasta. Kształtowany od miesięcy przekaz propagandowy kreuje go na głęboko zaangażowanego w sprawy miasta (tego akurat odmówić mu rzeczywiście nie można) Prezydenta Sosnowca. Prezydenta, który odsuwa na bok partyjne podziały. Prezydenta wszystkich sosnowiczan. Oczywiście to tylko zasłona, za którą kryje się to co w innych miastach. Dla jednych nazywa się to zawłaszczaniem samorządów przez partyjnych kamratów, a dla innych racjonalnym obsadzaniem stanowisk ludźmi sprawdzonymi i co najważniejsze lojalnymi. Chowanie w szafie szyldu Platformy może się też przydać za trzy lata. Jeżeli notowania PO dramatycznie spadną, walka o reelekcję jako kandydat tej partii może być obarczona sporym ryzykiem. Wtedy szyld pozostanie w szafie. A sosnowiczanie będą wybierać Arkadiusza Chęcińskiego jako kandydata ponadpartyjnego. Kto wie, może nawet Niezależnego?
Drugi powód jest jeszcze bardziej prozaiczny. W chwili obecnej zarówno w Katowicach, jak i w Warszawie pieniądze dzielą koledzy Arkadiusza Chęcińskiego z Platformy. Jako były członek zarządu województwa śląskiego nasz Prezydent wie o tym sporo. Za trzy miesiące sytuacja na szczeblu krajowym może się zmienić. Kasę dzielić będą koledzy Ewy Malik i Michała Potocznego. Warto mieć do nich dojście. Patologia? Oczywiście. Ale tak jest nie tylko w Polsce. I trudno tu oddzielić interes rządzących od interesu rządzonych. W końcu te pieniądze pójdą na nowe drogi, boiska i szkoły. A kogo w Sosnowcu obchodzi, że środki nie trafią do Będzina, Czeladzi czy Wojkowic. Nawet jeżeli tam byłyby bardziej potrzebne niż w naszym mieście. Bliższa koszula ciału.
W poniedziałek odbędzie się nadzwyczajna sesja, na której wniosek o odwołanie przewodniczącego zostanie poddany pod głosowanie. Platforma ma problem. Głoszone publicznie ideały i zbliżające się wybory parlamentarne powinny skłonić ich do stanięcia na czele antypisowskiego frontu. Ale wypowiadanie wojny sosnowieckiemu PiS-owi zniszczyłoby misterną konstrukcję tworzoną od miesięcy przez Arkadiusza Chęcińskiego. Już w trakcie środowych obrad RM starał się on łagodzić konflikt twierdząc, że to wewnętrzna sprawa Prawa i Sprawiedliwości. Dość zaskakujące stanowisko, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jeszcze dwa tygodnie temu obiecywał obrażonej dziennikarce, że zajmie się tą sprawą. W tej sytuacji nie dziwiła już wypowiedź szefa klubu Platformy Janusza Kubickiego. Czołowy sosnowiecki „pisożerca” idąc w ślady swojego obecnego politycznego szefa zaprzeczył wszystkiemu temu, co do tej pory z tak głębokim, jak się przynajmniej wydawało, przekonaniem głosił. Liderzy Platformy starali się nawet nie zauważyć, że Daniel Miklasiński – wiceprzewodniczący zarządu sosnowieckiej Platformy – został publicznie przez przedstawicieli PiS nazwany prowokatorem i kłamcą.
Jak zawsze przed wyborami będziemy świadkami napastliwych wzajemnych ataków polityków PO i PiS. To ich żywotny polityczny interes. Nic tak nie poprawia notowań jak wskazanie wroga, którego trzeba zniszczyć. Ale to tylko teatr, w którym polityczni aktorzy sugestywnie odgrywają swoje role. Poza sceną można już w spokoju załatwiać polityczne interesy. Trawestując słowa jednego z najwybitniejszych brytyjskich polityków XIX wieku lorda Palmerstona można powiedzieć, że politycy nie mają wiecznych wrogów. Nie mają też wiecznych przyjaciół. Politycy mają wieczne interesy. Arkadiusz Chęciński dobrze to rozumie. Ale czy jego zachowanie zrozumieją liderzy Platformy w Katowicach i Warszawie?
Karol Winiarski