Koniec epoki
Gdyby dwa tygodnie temu ktoś powiedział, że jeszcze w tym roku Bashar al-Asad utraci władzę, zostałby uznany za człowieka niespełna rozumu. Tymczasem syryjski dyktator został obalony w wyniku trwającej zaledwie jedenaście dni ofensywy jego przeciwników. Wspierany przez Rosję i Iran reżim rozpadł się jak domek z kart. Po ponad pół wieku rządów rodzina Asadów uciekła z Syrii. To prawdziwy koniec epoki i z pewnością wielka porażka Władymira Putina, dla którego Syria stanowiła główną bazę odzyskiwania wpływów na obszarze Bliskiego Wschodu. To jednak wcale nie oznacza sukcesu Stanów Zjednoczonych czy też szerzej rozumianego Zachodu. Siły, które przejęły władzę w Damaszku są antyrosyjskie ze względu na wspieranie przez Kreml Asada, ale jednocześnie antyzachodnie z powodów ideologicznych.
Abu Muhammad al-Dżaulani, lider antyasadowskiego sojusz trzech islamskich ugrupowań Hajat Tahrir asz-Szam, w przeszłości był związany z Al-Kajdą, a nawet z Państwem Islamskim. Mimo, że odciął się później od skrajnie fundamentalistycznych organizacji i na kontrolowanych przez siebie terenach nie wprowadzał prawa islamskiego, to jednak w 2018 Stany Zjednoczone (w okresie rządów Donalda Trumpa) wpisały go na listę poszukiwanych terrorystów i wyznaczyły nagrodę 10 mln dolarów za jego głowę. Nikt nie wie, na ile umiarkowanie tolerancyjne rządy al-Dżaulaniego były próbą zdobycia szerszego poparcia (zarówno w samej Syrii jak i na arenie międzynarodowej), a na ile rzeczywistą zmianą poglądów. Nie wiadomo zresztą czy w ogóle będzie w stanie utrzymać władzę i prowadzić samodzielną politykę bez konieczności uwzględniania zdania bardziej radykalnych islamistów.
Syria zawsze uchodziła za jedno z najbardziej liberalnych i tolerancyjnych państw muzułmańskich. W dużym stopniu wynikało to z religijnego składu mieszkańców tego kraju. Około 75% Syryjczyków to sunnici. Rządzące cywilne, a zwłaszcza wojskowe elity (w tym Asadowie), to jednak w znacznym stopniu alawici, którzy stanowią około 10% mieszkańców (podobnie jak chrześcijanie różnych wyzwań). Obawa przed dyskryminacją ze strony sunnitów zapewniała reżimowi Asada poparcie wszystkich mniejszościowych grup religijnych. Teraz mogą stać się obiektem prześladowań ze strony zwycięskich sunnitów, którzy będą się chcieli zemścić za lata politycznej i gospodarczej marginalizacji.
Syria, podobnie jak Tunezja, Liban czy Turcja były jednymi z nielicznych krajów islamskich, w których kobiety cieszyły się stosunkowo dużymi swobodami i mogły realizować się w życiu zawodowym i naukowym. Dużo w tym kierunku zrobiła żona Bashara al-Assada, Asma. Nazywana „Różą Pustyni” przez długie lata kreowała pozytywny wizerunek swojego męża w świecie. Załamało się to w okresie wojny domowej, gdy w pełni popierając zbrodnicze działania Bashara, utraciła sympatię międzynarodowej opinii publicznej. Czy jednak mogła się zdystansować od ojca trojga swoich dzieci?
Gdy w 2000 roku Bashar al-Asad przejmował w wieku 35 lat władzę po śmierci swojego ojca Hafiza, Syryjczycy wiązali z nim duże nadzieje. Wykształcony w Syrii i Wielkiej Brytanii, lekarz okulista, nie był przeznaczony do sukcesji. Niespodziewana śmierć w wypadku samochodowym jego brata Basila zmusiła go do powrotu do kraju. Wydawało się, że będzie rządził w sposób bardziej cywilizowany niż jego ojciec, który w 1982 roku utopił we krwi powstanie w Hamie zorganizowane przez Bractwo Muzułmańskie (według niektórych szacunków zginęło nawet 40 tys. cywilów). Pierwsze lata rządów rzeczywiście zapowiadały pewną liberalizację i demokratyzację dyktatorskiego reżimu. Ale w krajach arabskich każdy system dopuszczający udział społeczeństwa w wyłanianiu władzy prędzej czy później kończy się powrotem do twardych i brutalnych rządów albo utratą władzy. Zwłaszcza, gdy rządzący reprezentują niewielką mniejszość etniczną lub religijną. Sunnici nigdy nie zaakceptowali alawickich rządów w Syrii, a swoich współwyznawców współpracujących z rodziną Asadów uważali za zdrajców i sprzedawczyków. Szczególną niechęć rządy Bashara al-Asada wzbudzały wśród islamskich fundamentalistów. Zwłaszcza po tym, gdy po ataku na World Trade Center poparł on atak wojsk amerykańskich na Afganistan. Stopniowo opór wobec jego autorytarnej władzy narastał. Okazało się, że chcąc utrzymać władzę w Syrii nie można rządzić tak jak w krajach Zachodniej Europy. Ulegając coraz większym wpływom brata Mahira oraz cieszącej się szczególną złą sławą matki Anisy Machluf stawał się coraz bardziej brutalny wobec rosnącej w siłę opozycji, a Syria coraz bardziej przypominała kraj z okresu rządów jego ojca. Ostatecznie wszystkie pozory liberalizacji prysły po rozpoczęciu Arabskiej Wiosny.
Powstanie przeciwko rządom Bashara al-Asada w Syrii było jednym z przejawów rewolucji, które wybuchały w krajach arabskich na przełomie 2010 i 2011 roku. Rozpoczęły je wydarzenia w Tunezji, gdzie samospalenie sprzedawcy owoców (jego nielegalny stragan został skonfiskowany przez służby porządkowe) stało się impulsem, który ujawnił olbrzymie pokłady niezadowolenia i frustracji, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Stagnacja gospodarcza, wysokie ceny żywności spowodowane polityką ekonomiczną bogatych krajów Zachodu ratujących swoje systemy finansowe po światowym kryzysie gospodarczym (pieniądze wpompowane w system bankowy lokowane były w surowcach i produktach żywnościowych powodując szybki wzrost ich cen), ogromne bezrobocie wśród młodzieży i brak swobód politycznych, które mogłyby być dla rządzących swoistym wentylem bezpieczeństwa, doprowadziły do masowych wystąpień społecznych, które z Tunezji rozlały się po całym świecie arabskim. Bashar al-Asad jeżeli chciał się utrzymać u władzy musiał użyć brutalnej siły. I użył jej topiąc powstanie we krwi.
Mimo zbrodniczych metod tłumienia protestów jego koniec wydawał się bliski. Uratowała go pomoc udzielona przez Iran, który widział w Syrii sojusznika w rywalizacji z krajami sunnickimi (oczywiście pod warunkiem utrzymania rządów alawitów), a potem także Rosja, która starała się odbudować swoje dawne wpływy na Bliskim Wschodzie, a po rozpoczęciu konfliktu na Ukrainie pozbyła się wszelkich skrupułów i gotowa była rzucić wyzwanie Zachodowi. Tym bardziej, że Barack Obama zrezygnował z bezpośredniego zaangażowania w toczącą się wojnę domową obawiając się powtórzenia scenariusza irackiego i libijskiego – całkowitego rozpadu państwa i powszechnej anarchii stanowiącej idealną pożywkę dla skrajnie fundamentalistycznych ruchów terrorystycznych.
Walcząc o utrzymanie władzy Bashar al-Asad nie cofał się przed bombardowaniem mieszkaniowych dzielnic największych miast. Powodem było oczywiście wykorzystywanie znajdujących się tam budynków przez walczącym z jego reżimem bojowników – czyli robił dokładnie to samo, co robi w tej chwili Izrael w Strefie Gazy. Przeciwnicy Asada zresztą szybko podzielili się na zwalczające się wzajemnie odłamy. Stopniowo coraz większe znaczenie zdobywali radykalni islamiści, a siły przynajmniej formalnie deklarujące chęć wprowadzenia demokracji, były marginalizowane. Szansę na uzyskanie autonomii wyczuli też Kurdowie zamieszkujący północną i północo-wschodnią część Syrii. To jednak spowodowało zaangażowanie Turcji, dla której bliskie związki kurdyjskiej Partii Unii Demokratycznej z działającą w Turcji Partią Pracujących Kurdystanu stały się powodem do kolejnych interwencji na terenie jej południowego sąsiada i zajęcia pogranicznych obszarów.
Pomoc Iranu i Rosji przesądziły o prawie zupełnym zwycięstwie Asada. Nie udało mu się jedynie zająć prowincji Idlib z powodu wsparcia Turcji dla bojowników, którzy schronili się na tym terenie. I właśnie stamtąd niespełna dwa tygodnie temu rozpoczęła się ofensywa, która zmiotła reżim syryjskiego dyktatora. Bojownicy wykorzystali zaangażowanie wojsk rosyjskich w Ukrainie oraz osłabienie Hezbollahu i wspierającego go Iranu przez Izrael, który zaatakował południowy Liban i zniszczył systemy antyrakietowe Teheranu. Nie jest przypadkiem, że atak nastąpił kilka dni po zawarciu rozejmu, który mógł pozwolić szyickiej organizacji terrorystycznej na stopniową odbudowę swojego potencjału. Za jakiś czas obalenie Asada mogło się okazać znacznie trudniejsze. Oczywiście zaawansowanej broni nie kupuje się na bazarze. Dostarczyła ją Turcja, która jest największym, o ile nie jedynym, państwem mogącym uznać wydarzenia rozgrywające się w Syrii za sukces. Po raz kolejny (po raz pierwszy w Górskim Karabachu) tureckie drony przesądziły o wyniku wojny. Erdogan pozbył się znienawidzonego dyktatora w Damaszku i ma wolną rękę w rozprawie z Kurdami. Nie wiadomo jednak czy wdzięczność nowych władz przetrwa oczywiste różnice interesów pomiędzy Turcją a Syrią.
Jesienią 2013 roku Barack Obama odmówił zaatakowania Syrii po tym jak wojska reżimu użyły broni chemicznej przeciw swoim przeciwnikom. Spotkało się to z ogromną krytyką ze strony wszystkich przeciwników Asada, tym bardziej, że wcześniej właśnie użycie broni masowego rażenia przywódca największego mocarstwa wyznaczył jako czerwoną linię, której przekroczenie spowoduje amerykańską interwencję. Prezydent USA tłumaczył swoją decyzje obawą przed powtórzeniem sytuacji w Iraku, która miała miejsce po obaleniu Saddama Husajna. Nikt bowiem o tym głośno nie powie, ale autorytarne rządy bliskowschodnich reżimów gwarantują względną stabilizację i zabezpieczają region przed wpływami fundamentalistów popieranych często przez znaczną część tamtejszych społeczeństw. Demokracja to chaos, wojna domowa i możliwość przejęcia władzy przez skrajnych islamistów. Upadek rządów rodziny Asadów nie musi przynieść wolności, dobrobytu i szczęścia Syryjczykom. Bardziej prawdopodobne jest powtórzenie tragicznego scenariusza, który widzieliśmy w Iraku po obaleniu Saddama Husajna czy w Libii po upadku Muammara Kadafiego. A wtedy okaże się, że obawy Baracka Obamy sprzed jedenastu lat miały realne podstawy. Jeżeli tak się stanie, już wkrótce nawet Syryjczycy (a zwłaszcza Syryjki) mogą zatęsknić za Basharem i jego Różą Pustyni.
Karol Winiarski