Koniec początku
Rzadko się zdarza, żeby wszystkie ugrupowania uczestniczące w wyborach były zadowolone z ich wyników. A tak właśnie stało się w naszym kraju po ostatnich wyborach do Sejmu i Senatu. Zarówno wygrani, jak i przegrani ogłosili sukces. Oczywiście, to w dużym stopniu urzędowy optymizm i robienie dobrej twarzy do złej gry. Ale nie do końca. Rzeczywiście jest tak, że nie było w tych wyborach całkowicie wygranych i nie było też całkowicie przegranych.
Największe poparcie uzyskało oczywiście Prawo i Sprawiedliwość. Nigdy wcześniej w wyborach parlamentarnych żadne startujące ugrupowanie nie zdobyło tak dużego poparcia (43,59%). Nigdy wcześniej w wyborach parlamentarnych poparcie wyborców dla komitetu wyborczego nie przekroczyło 8 milionów głosów (2 miliony więcej niż cztery lata wcześniej). Nigdy wcześniej w wyborach parlamentarnych rządzące ugrupowanie nie uzyskało ponownie bezwzględnej większości mandatów (235). Tyle samo co prawda PiS zdobył w 2015 roku, ale wówczas miał spore szczęście – trzy komitety, które w sumie zdobyły około 16% głosów nie przekroczyły progów wyborczych. Teraz suma straconych głosów nie przekroczyła 1%, a wszystkie ogólnokrajowe komitety otrzymały mandaty. A mimo tego już na wieczorze wyborczym Jarosław Kaczyński daleki był od triumfalizmu. I nie był to bynajmniej efekt jego skromności.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości liczył na więcej. Na znacznie więcej. Co najmniej na większość umożliwiającą odrzucanie prezydenckiego veta, co zmarginalizowałoby ostatecznie Andrzeja Dudę, a przyszłoroczne wybory uczyniły mało znaczącym wydarzeniem. Stało się zupełnie inaczej, a wiosenna elekcja prezydencka będzie miała decydujące znaczenie. Na dodatek partia Jarosława Kaczyńskiego ma tak naprawdę jedynie niespełna dwieście mandatów. Pozostali posłowie reprezentują Porozumienie Jarosława Gowina i Solidarną Polskę Zbigniewa Ziobro. W poprzedniej kadencji każdy z nich miał zaledwie po kilku swoich ludzi w Sejmie, a ponadto w razie jakiegoś buntu zawsze można było liczyć na wsparcie chociażby części kukizowców. Część z nich zresztą opuściła swój macierzysty klub i otwarcie popierała rządzące ugrupowanie. Teraz gowinowcy i ziobrowcy są o wiele silniejsi, a na jakieś znaczące sejmowe transfery z innych klubów trudno liczyć. Na dodatek Jarosław Kaczyński ma też rywala po swojej prawicy – Konfederację, a to znacznie utrudnia zdobywania poparcia centrowego elektoratu. W tej sytuacji utrata większości w Senacie nie jest wcale najgorszą wiadomością dla Jarosława Kaczyńskiego.
To ostatnie wydarzenie jest za to jedynym powodem do radości Grzegorza Schetyny i jego ostatnią deską ratunku w walce o utrzymanie fotela szefa PO. Tyle tylko, że zwycięstwo w wyborach do Senatu to efekt porozumienia zawartego przez ugrupowania opozycyjne. Gdyby podobny układ zawarty został cztery lata temu, PiS nie mógłby nawet marzyć o przejęciu kontroli nad wyższą izbą polskiego parlamentu – obecnie wystarczy mu odzyskanie jednego mandatu w wyniku ponownego przeliczenia głosów lub też „przekonanie” jednego senatora do zmiany barw politycznych, aby zablokować Senat. Można też przypuszczać, że nie zawsze senatorzy opozycji będą na tyle zdyscyplinowani, żeby w pełnym składzie stawić się na posiedzeniu Senatu – to w końcu bardzo zajęci i często niemłodzi już ludzie. Poza tym Senat może jedynie opóźniać proces ustawodawczy, ale nie jest w stanie skutecznie wpłynąć na zmianę stanowionego prawa. Samozadowolenie lidera PO jest nawet dość zabawne biorąc pod uwagę, że nie był on wcale entuzjastą porozumienia antypisowskich ugrupowań w wyborach do Senatu, a kilkoma swoimi arbitralnymi decyzjami o mały włos nie doprowadził do zupełnie innego wyniku wyborczego.
Małe to jednak pocieszenie dla niedoszłego premiera (jeszcze dwa miesiące temu takie było oficjalne stanowisko największej opozycyjnej partii) w sytuacji, gdy Platforma w koalicji z Nowoczesną uzyskała o wiele gorszy rezultat (27,4%) niż zsumowane wyniki tych dwóch ugrupowań cztery lata temu (ponad 31,6%). Platforma nie tylko nie poprawiła swojego wyniku, ale też straciła rolę niekwestionowanego lidera sejmowej opozycji – lewica, mimo, że znacznie słabsza, nie zamierza uznawać kierowniczej roli partii Grzegorza Schetyny. Nie dość tych nieszczęść, to jeszcze on sam przegrał bezpośredni pojedynek z mało znaczącą kontrkandydatką Prawa i Sprawiedliwości. Całe szczęście, że nie wpadł na pomysł startu do Senatu, bo kto wie czy opozycja miałaby dziś w nim większość.
Lewica cieszy się oczywiście z powrotu do parlamentu. Ale nie jest to powrót triumfalny. Łączny wynik procentowy (12,59%) jest niewiele wyższy niż zsumowany rezultat ugrupowań lewicowych (Zjednoczonej Lewicy i Partii Razem) cztery lata temu (około 11%). Nie wiadomo też czy uda się utrzymać jedność zjednoczonej w ostatniej chwili lewicowej koalicji, ponieważ partia Razem ma wielką ochotę powrócić do na margines sceny politycznej. Nie za bardzo też w pełni cieszyć się może Władysław Kosiniak-Kamysz i Paweł Kukiz. 8,59% głosów to co prawda znacznie więcej niż dawały jakiekolwiek sondaże, ale cztery lata temu oba ugrupowania startujące wówczas osobno miały łącznie prawie dwukrotnie większe poparcie. Szału więc nie ma. Podobnie 6,81% Konfederacji nie sprawia, że jej posłowie będą mieli znaczący wpływ na losy kraju (11 mandatów nie pozwala nawet na utworzenie klubu). Wątpliwe też, żeby sojusz skrajnych liberałów i nacjonalistów przetrwał zbyt długo. Zwłaszcza, że w tej grupie jest Janusz Korwin-Mikke, który znany jest z tego, że potrafi być opozycją dla siebie samego.
W Sosnowcu triumfatorem wydaje się Prezydent Arkadiusz Chęciński. Promowani przez niego kandydaci uzyskali mandat poselski (Mateusz Bochenek) i senatorski (Joanna Sekuła). W rzeczywistości jest to sukces, ale uzyskany dwa miesiące wcześniej w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach, które lider sosnowieckiej PO po raz kolejny rozegrał po mistrzowsku. Cztery lata temu Arkadiusz Chęciński zadbał o umieszczenie na liście PO do Sejmu w naszym okręgu czterech silnych kandydatów z Sosnowca, co skutecznie pozbawiło mandatu posła Jarosława Piętę. Teraz poza Mateuszem Bochenkiem na liście wyborczej na dalekich miejscach znalazło się dwoje mało znanych (co pokazują wyniki) sosnowiczan, którzy w żaden sposób nie mogli zagrozić Przewodniczącemu Rady Miejskiej w wyborczej wiktorii. Efektem tych zabiegów jest jednak sromotna porażka Koalicja Obywatelskiej w naszym mieście (30,88% wobec 33,53% dla PiS-u). Cztery lata temu PiS też wygrał w Sosnowcu, ale minimalną większością głosów (27,97% do 27,2%) i to wyłącznie z Platformą Obywatelską – gdyby zsumować głosy oddane wówczas na PO i Nowoczesną, to zwyciężyły one z partią Jarosława Kaczyńskiego aż o ponad 9 punktów procentowych. Wynik KO w Sosnowcu jest też znacznie gorszy niż w wielu innych miastach zagłębiowskich – Wojkowicach (36,42%), Czeladzi (37,13%), a nawet Będzinie (31,03%), nie mówiąc już o wyniku uzyskanym przez KO w ubiegłorocznych wyborach samorządowych w Sosnowcu (34,4%), mimo że wówczas sporo głosów (ponad 20%) uzyskały komitety bezpartyjne. Ale przecież nie o pokonanie PiS-u, a o wprowadzenie do Sejmu Mateusza Bochenka chodziło Arkadiuszowi Chęcińskiemu.
Prezydent Sosnowca nie odniósł też sukcesu jako szef sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej w województwie śląskim. W porównaniu z ubiegłorocznymi wynikami do sejmiku naszego województwa wynik KO zmniejszył się o ponad 3 punkty procentowe, podczas gdy PiS uzyskał prawie 10 punktów procentowych więcej. Bardzo słaby rezultat uzyskał też wojewódzki baron Platformy Obywatelskiej Wojciech Saługa, który otrzymał niespełna 19 tys. głosów. A jeszcze rok temu w wyborach do sejmiku województwa śląskiego (okręg wyborczy obejmuje ten sam obszar) przy znacznie niższej frekwencji poparło go ponad 42 tys. wyborców. Na dodatek mimo startu z pierwszego miejsca na liście przegrał z kretesem z wicemarszałek obecnego Sejmu Barbarą Dolniak. Liderka Nowoczesnej zdobyła prawie 40 tys. głosów, a więc ponad dwa razy więcej niż były marszałek województwa śląskiego. Rodzi to nadzieję, że są jeszcze wyborcy, którzy cenią rozwagę i kompetencje.
Z pewnością umocniła swoją pozycję w Zagłębiu Ewa Malik. Zdecydowane wygranie przez Prawo i Sprawiedliwość wyborów w naszym okręgu wyborczym (37,13%), uzyskanie przez posłankę czterech poprzednich kadencji rekordowego wyniku – prawie 47 tys. głosów i ponad dwukrotna przewaga w wysokości uzyskanego przez nią poparcia nad Waldemarem Andzelem i Robertem Warwasem pokazują, że w lokalnych strukturach partii rządzącej nic się nie zmieni. Osłabła też ewentualna konkurencja ze strony Jaworzna – jedynego w naszym okręgu dużego miasta rządzonego przez prezydenta sympatyzującego z Prawem i Sprawiedliwością. Dwaj silni kandydaci z tego miasta (Maria Materla i wspierany przez Zbigniewa Ziobro Marcin Kozik) podzielili się jaworznickimi głosami umożliwiając tym samym zdobycie mandatu przez pochodzącą z Zawiercia Danutę Nowicką.
To jednak tylko jedna strona medalu. Prawo i Sprawiedliwość przegrało w Zagłębiu zdecydowanie wybory do Senatu. O ile porażka Jacka Dudka w starciu z Joanną Sekułą była do przewidzenia ze względu na brak innych kontrkandydatów w okręgu sosnowiecko-jaworznickim, o tyle porażka dotychczasowego senatora Arkadiusza Grabowskiego z Beatą Małecką-Liberą może już być uznana ze pewną niespodziankę. Wiejskie obszary powiatów będzińskiego i zawierciańskiego to tereny, na których PiS zdobywa największe poparcie, a dwóch innych niezależnych kandydatów na senatora w tym okręgu mogło doprowadzić do podobnego jak cztery lata temu rozbicia głosów opozycji i zwycięstwa reprezentanta PiS-u. Sukces Ewy Malik oznacza także, że aktywność lokalnych struktur PiS-u nie ulegnie zdynamizowaniu, co w przypadku pogorszenia koniunktury politycznej dla tego ugrupowania w skali kraju, oznaczać będzie szybki odpływ elektoratu. Dokładnie taki sam proces przeszła w ostatnich latach Platforma Obywatelska.
O sukcesie może mówić lewica, która w naszym okręgu uzyskała największe poparcie w Polsce. Duża w tym zasługa lidera Sojuszu Lewicy Demokratycznej Włodzimierza Czarzastego, chociaż jego wynik w porównaniu z rezultatem Adriana Zandberga nie powala. Nie udało się też uzyskać trzeciego mandatu, na co po cichu liczyli politycy lewicy, ani tym bardziej powrócić do roli hegemona w Zagłębiu, którą to rolę przez tyle lat SLD pełnił. Niewiele jednak brakowało, aby lewica stała się najsilniejszym ugrupowaniem opozycyjnym w naszym regionie. Jeżeli obecne tendencje się utrzymają, za cztery lata Zagłębie znowu może być Czerwone.
Szczególnie sfrustrowani mogą być sympatycy lewicy w Sosnowcu. Bratobójcza walka dwóch radnych Wojciecha Nitwinki i Łukasza Litewki, przyniosła niespodziewane zdecydowane zwycięstwo tego drugiego. Tyle, że najbardziej skorzystał na tym Rafał Adamczyk z Będzina, który pokonał Łukasza Litewkę większością 415 głosów. Tym samym rodzinne miasto Edwarda Gierka nie ma swojego lewicowego reprezentanta na Wiejskiej.
Mimo zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości, wielu polityków i politycznych komentatorów sądzi, że obecny parlament nie dotrwa do końca kadencji. Nie wiem za bardzo skąd takie przekonanie. Zarówno Porozumienie jak i Solidarna Polska będą starały się poszerzyć zakres swoich wpływów w rządzie, ale z pewnością nie zdecydują się na zerwanie koalicji z Prawem i Sprawiedliwością. Nawet gdyby do tego doszło, to i tak Jarosław Kaczyński, po doświadczeniach z 2007 roku, nie zdecyduje się na skrócenie kadencji Sejmu, a opozycja będzie zbyt słaba, żeby do tego doprowadzić. Sytuacja rzeczywiście mogłaby ulec zmianie, gdyby Andrzej Duda przegrał wybory prezydenckie, ale na to raczej się nie zanosi. Dlatego mocno przesadzone są głosy sugerujące, że PiS wszedł w fazę schyłkową. „To nie jest koniec. To nawet nie jest początek końca. To dopiero koniec początku”.
Karol Winiarski