Łapówka – część 1
Łapownictwo (przekupstwo) to w prawie polskim przestępstwo polegające min. na wręczaniu korzyści majątkowej lub osobistej (łapówki) dla osiągnięcia określonego celu. Polskie prawo karze surowiej za takie formy łapownictwa jak: dawanie i branie łapówki przez osobę pełniącą funkcję związaną ze szczególną odpowiedzialnością czy też otrzymanie korzyści majątkowej wielkich rozmiarów. Podstawę prawną stanowią tu art. 228 i 229 kodeksu karnego.
„Rodzina 500+”, projekt ustawy o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci wprowadza świadczenie 500 zł miesięcznie na drugie i kolejne dziecko; w przypadku rodzin, których dochód nie przekracza 800 zł na osobę w rodzinie(lub 1200 zł w przypadku rodzin z dzieckiem niepełnosprawnym) – również na pierwsze dziecko.
Siła tego projektu ma wymiar tylko polityczny. Dzięki m.in. temu projektowi PiS wygrał wybory prezydenckie i parlamentarne. Ale wprowadzenie w życie to już inna bajka. Projekt ten doprowadził do sporów w samym PiS-ie. Zwłaszcza, gdy swoje zdanie artykułowali Premierzy Morawiecki i Gowin oraz minister Szałamacha.
Niezrozumiałe i kuriozalne jest stanowisko opozycji. Całej opozycji, bez wyjątków. Interes polityczny nakazuje oczywiście zagłosować za tym projektem, bo jak można zabierać pieniądze dzieciom.? A gdzie zdrowy rozsądek, uczciwość i logika, toż to zwykle rozdawnictwo. To łapówka dla społeczeństwa.
Skutki budżetowe odczujemy wszyscy i to już w niedalekiej przyszłości.
Ocena Skutków Regulacji (OSR), dołączona do projektu ustawy o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci wskazuje, że liczba rodzin uprawnionych do świadczeń wynosi: z 1 dzieckiem (poniżej progu dochodowego) – 780 tys, z dwojgiem dzieci – 1 mln 600 tys, z trojgiem dzieci – 267 tys, czworgiem i więcej dzieci – 60 tys. Łącznie daje to 2,7 mln rodzin z dziećmi. Założono, że liczba rodzin otrzymujących świadczenie na pierwsze dziecko stanowić będzie ok. 30 proc. populacji rodzin z dziećmi do 18. roku życia.
Jak czytamy, wprowadzenie ustawy w życie, może przełożyć się na „zmniejszenie wielkości etatu lub odejście z pracy”. Przyznano, że częściej może to dotyczyć kobiet niż mężczyzn.
Wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Bartosz Marczuk wyjaśnił, że resort nie ma dokładnych wyliczeń ?!?!?!, ile osób może zrezygnować z pracy w związku z wprowadzeniem programu. Natomiast – jak mówił – wiele razy w trakcie konsultacji społecznych ministerstwo słyszało, że 500 zł, które nie jest wliczane do dochodu, będzie powodować kumulację z innymi świadczeniami socjalnymi. Może to ewentualnie powodować, że ludzie będą rezygnować z pracy, albo, że nie będą szukać pracy.
Pytanie brzmi, nie czy wystarczy pieniędzy, ale czy warto wydawać te pieniądze w takiej formie – mówił prof. W. Orłowski o programie 500+, zaznaczając, że koszty programu to 1 proc. PKB. Jego zdaniem jest to działanie przede wszystkim polityczne, a demograficzne skutki może mieć jedynie w przypadku najuboższych. W przypadku całego społeczeństwa większe efekty – zdaniem profesora – miałoby np. inwestowanie w edukację czy rozbudowę sieci przedszkoli.
– W Polsce nie obędzie się bez podwyżki podatków. Kto w to nie wierzy, jest naiwny – podkreślił. Pytanie, jak te pieniądze się wydaje – dodał. Jednocześnie przyznał, że projekt 500+ nie był konsultowany z Narodową Radą Rozwoju.
Pierwszego kwietnia rozpocznie się zbieranie wniosków o wypłatę 500 złotych na dziecko, a świadczenia mają być wypłacane od maja.
Bartosz Marczuk przypomniał, że stroną formalną programu i wypłatą pieniędzy zajmą się samorządy, które otrzymają na to 300 mln zł. Z szacunków ministerstwa wynika, że do realizacji przedsięwzięcia będzie potrzebne zatrudnienie 7 tys. dodatkowych urzędników. Osoby, które zgłoszą wniosek w ciągu trzech miesięcy, otrzymają świadczenie z wyrównaniem od kwietnia. Wsparcie będzie wypłacane do ukończenia przez dziecko 18 lat.
Według Ministerstwa Finansów program 500+ będzie zniechęcać niektóre osoby do pracy. Chodzi o możliwość wyłączenia z dochodów kwalifikujących do otrzymania dodatku na pierwsze dziecko m.in. alimenty, świadczenia rodzinne czy świadczenia z pomocy społecznej. Mimo negatywnej opinii resortu projekt został przyjęty przez Komitet Stały Rady Ministrów.
Jak wynika z analizy GUS, to wciąż kobiety są mniej aktywne zawodowe i to one częściej rezygnują z pracy, gdy pojawia się konieczność opieki nad dzieckiem lub osobą chorą czy starszą. W 2013 roku na tysiąc aktywnych zawodowo mężczyzn przypadało 554 zawodowo biernych, podczas gdy na tysiąc aktywnych zawodowo kobiet – 1060 biernych. Pod koniec 2015 roku wśród 1,5 mln bezrobotnych było ponad 817 tys. kobiet. To one stanowią aż 61 proc. osób niepracujących (i nieposzukujących zatrudnienia).
Z badań przeprowadzonych w ramach projektu Diagnoza Społeczna 2013 wynika, że co druga kobieta w wieku 25–44 lat jako powód swojej bierności zawodowej podawała konieczność zajmowania się dzieckiem. Jak przekonują naukowcy, ma to związek nie tylko z przypisaną społecznie rolą opiekunki, ale także z realnej dysproporcji między zarobkami. Według analiz firmy Sedlak&Sedlak w 2014 roku średnia pensja mężczyzny wynosiła 4,6 tys zł, podczas gdy kobieta zarabiała wówczas 3,6 tys zł.
Ustawa zakłada, że 500 złotowy „prezent” nie będzie doliczany do dochodu przy ustalaniu pomocy społecznej. Kilkaset tysięcy rodzin dojdzie do wniosku, że za pieniądze od państwa – 500 zł plus świadczenia pomocowe i bezrobocie – mogą lepiej żyć z zasiłku niż z pracy. Młode kobiety, ba całe rodziny, zaczną znikać z rynku pracy. Zamiast ratować nas przed katastrofą demograficzną, wepchnąć nas w kolejny kryzys. Zamiast podjąć pracę za 1850 złotych, dziesiątkom tysięcy osób bardziej będzie się opłacało wystąpić o świadczenia. 500+ zamiast być fundamentem programu wspierania rodzin, stanie się karykaturą lewicowego rozdawnictwa. Ten jeden zapis spowoduje, że koszt dla budżetu wzrośnie z 17 do 23 mld. Ale to tylko czubek góry lodowej, bo te wydatki musimy pomnożyć o koszty rosnących świadczeń dla bezrobotnych, nie mówiąc o cenie uzależnienia od zapomóg setek tysięcy rodzin i dzieci wychowanych w tej atmosferze. Do tego dochodzą koszty samorządów.
Zamiast oferować bodźce do utrwalania potrzebnych zachowań społecznych, tworzy się podstawy finansowe katastrofy społecznej. W swoich uwagach do projektu podkreślali to zarówno wicepremier jak i minister nauki Jarosław Gowin. Pokusa bezrefleksyjnego rozdawnictwa jest tu niestety duża. Inżynierię społeczną, za którą wszyscy zapłacimy kurczącym się dobrobytem, a wcześniej niepowodzeniem innych programów rządu, na które zabraknie pieniędzy.
Zupełnie odrębną kwestią jest zagrożenie marnotrawienia wsparcia dodatkowych środków przez rodziny patologiczne czy nieporadne życiowo. Przedstawiciele sektora opieki społecznej zgłaszali ten problem podczas konsultacji z resortem rodziny, pracy i polityki społecznej. W mediach pojawiły się propozycje, aby 500 zł trafiało do rodzin w postaci bonu na konkretne produkty czy usługi. Chociaż pomysły te padały m.in. z ust parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości, ministerstwo zajęło inne stanowisko.
Intencje autorów ustawy „500+” były oczywiste: poprawić sytuację materialną rodzin wielodzietnych. Jednak sposób realizacji tego celu wyrządzi wiele poważnych strat, utrudniając prowadzenie innych form polityki rodzinnej i wypychając kobiety z rynku pracy. Polski na to nie stać.
Wypowiedzi polityków PIS nie wskazują całościowego planu działań, sposobu integracji poszczególnych elementów, czy tym bardziej ram rozliczania polityki rodzinnej.
Gdyby ograniczyć się jedynie do funkcji socjalnej projektu i celu, jakim jest poprawa sytuacji materialnej rodzin z dziećmi, sprawa jest znacznie prostsza. Można się zastanawiać, na ile przekazanie rodzinom 500 zł na dziecko jest najbardziej efektywną formą wsparcia i na ile warto uczynić z tego projektu dominujący element polityki rodzinnej. Nie można jednak odmówić skuteczności politycznej takiego rozwiązania.
W odniesieniu do matek pracujących poważną przeszkodą jest łączenie opieki z pracą zawodową. Oddzielną kwestią jest zaś samo opóźnianie decyzji o posiadaniu dziecka. Cytując raport GUS „Dzieci w Polsce w 2014 roku”: „Mediana wieku kobiet rodzących dziecko w 2014 r. wyniosła 29,5 lat wobec 26,1 lat w 2000 r. (w 1990 r. było to niewiele mniej, bo 26 lat). Zwiększył się także średni wiek urodzenia pierwszego dziecka do 27,4 lat w 2014 r. (w 1990 r. wynosił 23 lata, a w 2000 r. niespełna 24)”.
Jeszcze inną grupą przyczyn o charakterze obiektywnym jest brak odpowiedniego partnera, czy też trudności z zajściem w ciążę ze względów medycznych. Przy okazji można wspomnieć o jeszcze innej kwestii. Otóż promowanie projektu „Rodzina 500+” jako zwiększającego dzietność, gdy znaczna część wydatków nie ma bezpośredniego przełożenia na podjęcie decyzji o kolejnym dziecku, przy jednoczesnym wstrzymaniu narodowego programu leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego (in vitro) ze względów finansowych, gdzie koszty te wprost przekładają się na zwiększenie dzietności, wydaje się swego rodzaju brakiem spójności deklarowanych celów polityki rodzinnej.
W żaden sposób projekt nie wpływa jednak na przyczyny związane z trudnymi warunkami mieszkaniowymi, brakiem stabilnego zatrudnienia, godzeniem obowiązków zawodowych i opiekuńczych, w tym w szczególności trudnościami w organizacji opieki nad dzieckiem do lat trzech, czy opóźnieniem decyzji o posiadaniu dziecka ze względu na przemiany społeczno-kulturowe i wydłużenie okresu edukacji.
Zastanawia sens tworzenia tego projektu w postaci odrębnej ustawy, jeśli podstawowe założenia projektu, jak i mechanizmy weryfikacji zbliżone są do już istniejącej ustawy z dnia 28 listopada 2003 r. o świadczeniach rodzinnych (Dz.U. 2003 Nr 228 poz. 2255 z późn. zm.). Tak samo nie widać powodów, dla których niezbędne jest tworzenie nowego „świadczenia wychowawczego”, bowiem wystarczyłoby zmodyfikowanie już istniejącego świadczenia rodzinnego. Nowelizacja ustawy o świadczeniach rodzinnych miałaby i taką korzyść, że wymuszałaby spójność nowych rozwiązań z już istniejącym systemem świadczeń i jednocześnie przegląd dotychczasowych rozwiązań.
Marnuje się okazję do znaczącego uproszczenia systemu świadczeń rodzinnych o charakterze pieniężnym. Taka zmiana byłaby korzystna zarówno dla ośrodków pomocy społecznej, mogących zwiększyć czas przeznaczony na pracę socjalną, jak i beneficjentów korzystających z tych form wsparcia.
Przez brak kryterium dla wszystkich gospodarstw nie da się obronić argumentu, że kwota ta ma na celu zbliżenie dochodów rodzin ubogich do progu minimum socjalnego. Nie ma również badań wskazujących, że 500 zł jest kwotą graniczną, od której gwałtownie wzrasta poczucie materialnego bezpieczeństwa, a co za tym idzie – gotowość do urodzenia dziecka. Rozumiem potrzebę realizacji obietnic wyborczych, jak i pozytywny efekt marketingowy związany z okrągłą kwotą 500 zł na dziecko, to należałoby rozważyć taki podział środków budżetowych, by nie wykluczać ze wsparcia żadnego dziecka i rodziny.
Brak kryterium dochodowego, poza uproszczeniem całego systemu oraz zmniejszeniem obowiązków związanych z weryfikacją uprawnionych do wsparcia, pozwalałby także obniżyć negatywny wpływ świadczenia na aktywność zawodową rodziców.
Dokładniejszą ocenę zaprezentowanego projektu utrudnia wspomniany brak jego umocowania w polityce rodzinnej państwa, jak i przede wszystkim jednoznacznego zdefiniowania celów takiej polityki. Jednak nawet bez tego odniesienia istnieje wrażenie, że projekt 500+ to przede wszystkim odzwierciedlenie hasła wyborczego „500 zł na każde dziecko”, a nie przemyślana konstrukcja z jasno zdefiniowanymi celami, stanowiąca większy element spójnej całości.
W tym kontekście można odwołać się do istniejącego w analizach polityki publicznej ciągłego podchodzenia „na nowo” do danego problemu przez kolejne ekipy rządowe, które bez zrozumienia i zastanowienia nad przyczyną wcześniejszych niepowodzeń, starają się wprowadzić nowe rozwiązania. Rozwiązania te są często importowane z zagranicy bez uwzględnienia lokalnego kontekstu i już istniejących narzędzi.
„Widzimy to co chcemy widzieć, wierzymy w co chcemy wierzyć i to działa.
Tak bardzo się okłamujemy, że z czasem kłamstwa zaczynają wydawać się prawdą”.
Jarosław Pięta