Ludzie ludziom
Na przełomie pierwszej i drugiej dekady lipca przypadają rocznice masakr ludności cywilnej. Różne były ofiary, różni sprawcy, różne okoliczności. Łączy je opór potomków sprawców przed uznaniem niezaprzeczalnych faktów historycznych, relatywizowanie, próby usprawiedliwienia i niechęć do przyjęcia odpowiedzialności za zbrodnie dokonane przez przodków. A przede wszystkim niewyciąganie żadnych wniosków z historii. Historia bowiem wcale nie jest nauczycielką życia jak się powszechnie uważa.
10 lipca 1941 roku doszło do masakry Żydów w Jedwabnem. Nie ma wątpliwości co do przyzwolenia, a nawet inspiracji, okupacyjnych władz niemieckich. Podobne masakry dokonywane były w innych miejscowościach tego regionu Polski, który należał do ziem etnicznie polskich i który po prawie dwóch latach okupacji sowieckiej został zdobyty przez wojska niemieckie w pierwszych dniach operacji „Barbarossa”. Podobna sytuacja miała miejsce na ziemiach obecnej zachodniej Ukrainy, zachodniej Białorusi oraz w byłych republikach bałtyckich. Współpraca części społeczności żydowskiej z komunistycznymi władzami rzeczywiście miała miejsce. Ale kolaborantami byli nie tylko Żydzi. Donosili także Polacy, Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Łotysze i Estończycy. I nie ma też wątpliwości, że wykonawcami hitlerowskiego planu eksterminacji ludności żydowskiej byli przedstawiciele tych narodowości (częściowo także dotychczasowi kolaboranci, którzy próbowali zatrzeć swoją wcześniejszą zdradę). W Jedwabnem i okolicznych miejscowościach byli to Polacy. Katolicy. Przynajmniej z formalnego punktu widzenia.
Obrońcy polskiego „honoru” za wszelką cenę starają się udowodnić dominującą rolę Niemców w zbrodniach na ludności żydowskiej. Oczywiście bez ich przyzwolenia, a nawet inspiracji, do mordów by nie doszło. Nie ma jednak dowodów, że bezpośredni sprawcy byli zmuszani do uczestniczenia w pogromach. Większość nieżydowskiej ludności zachowywała się biernie (co nie znaczy, że byli przeciwni mordom) i nie poniosła z tego powodu żadnych konsekwencji. Nieliczni starali się ratować swych żydowskich współbraci. Kilkudziesięciu mężczyzn jednak aktywnie zapędzało Żydów do stodoły, w której zostali spaleni, albo mordowali ich własnymi rękami w innych miejscach. Gdyby nawet uznać, że mordercy działali na rozkaz, to czy fakt zabijania niewinnych ludzi pod wpływem zachęty garstki niemieckich żandarmów usprawiedliwia ich czyny? Przecież to świadczyłoby nie tylko o braku jakichkolwiek norm moralnych, ale też o uwłaczającej godności narodowej podległości wobec okupacyjnej władzy. Niemieckie twierdzenia o polskich podludziach znalazłyby pełne potwierdzenie.
11 lipca 1943 roku miała miejsce na terenie Wołynia „krwawa niedziela”. Była to seria napadów organizowanych przez Ukraińską Armię Powstańczą z rozkazu jej wołyńskiego dowódcy Dmytro Klaczkiwskiego („Kłyma Sawura”) na zamieszkałe przez Polaków wioski. W sumie zaatakowano 99 miejscowości, a ofiarą bestialskich mordów padło kilka tysięcy Polaków. Było to apogeum akcji ukraińskich nacjonalistów rozpoczętej w lutym 1943 roku, której zasadniczym celem było wywołanie paniki wśród polskiej mniejszości na Wołyniu i zmuszenie jej do ucieczki za San, uważany za etniczną granicę między dwoma narodami. W późniejszym okresie za zgodą naczelnego dowódcy UPA Romana Suchewycza („Tarasa Czuprynki”), który początkowo miał wątpliwości co sensu tak radykalnych działań, napady objęły też pozostałe tereny II RP zamieszkiwane przez Polaków i Ukraińców. W sumie zginęło około 100 tysięcy naszych rodaków. Ale też w akcjach odwetowych polskiego podziemia śmierć poniosło kilkanaście tysięcy Ukraińców, najczęściej kompletnie niewinnych cywilów. Kilkaset z nich padło też ofiarą swoich rodaków za pomoc udzielaną polskim sąsiadom.
Ukraińscy prezydenci, chociaż pochodzą najczęściej z innych rejonów Ukrainy, w których UPA nie miała w trakcie wojny praktycznie żadnych zwolenników, a po jej zakończeniu była jednoznacznie potępiana przez władze sowieckie, zawsze zajmowały niejednoznaczne stanowisko w sprawie rzezi wołyńskiej. Widać też było radykalizację ich postaw w miarę upływu prezydenckich kadencji i zbliżania się terminu nowych wyborów. Stopniowo, zwłaszcza od czasu konfliktu z Rosją, zaczęła rosnąć sympatia dla ukraińskich nacjonalistów również ze strony dotychczas mało zainteresowanych własną historią Ukraińców spoza obszarów, które znajdowały się w granicach II RP. Dla nich Ukraińska Armia Powstańcza zaczęła być postrzegana jako patriotyczna organizacja walcząca z sowiecką okupacją, co oczywiście też jest prawdą (przywódcy UPA zginęli w walce z oddziałami NKWD lub zostali zlikwidowani przez sowiecki wywiad). Nie zmienia to jednak faktu, że w okresie II wojny światowej to Polacy byli jej głównymi przeciwnikami i ofiarami. O ile można dyskutować co do osobistej odpowiedzialności Stefana Bandery, który od lipca 1941 roku do września 1944 roku był więziony przez Niemców (głównie w Sachsenhausen), to zbrodniczy charakter działań jego wieloletnich współpracowników nie budzi żadnych wątpliwości. Trudno oczywiście abstrahować od trwającego co najmniej od czasów Wiosny Ludów polsko-ukraińskiego konfliktu na terenach Galicji Wschodniej, za który większą odpowiedzialność ponoszą Polacy, ale w żaden sposób nie usprawiedliwia to bestialskich mordów na polskiej ludności cywilnej.
11 lipca 1995 roku oddziały Serbów bośniackich wkroczyły do Srebrenicy, w której schroniło się kilkadziesiąt tysięcy bośniackich muzułmanów. Dwa lata wcześniej Srebrenica i pięć innych miast zostało ogłoszonych przez ONZ strefami bezpieczeństwa, a pod miastem został rozlokowany holenderski batalion niebieskich hełmów. Nie zrobił on jednak nic, gdy Serbowie rozpoczęli atak na miasto, Co więcej, groźba rozstrzelania wziętych do niewoli holenderskich żołnierzy ostatecznie zniechęciła dowództwo NATO do planowanych wcześniej nalotów na pozycje Serbów bośniackich. Po opanowaniu Srebrenicy i złożeniu broni przez obrońców miasta, mężczyźni zostali oddzieleni od kobiet i dzieci, które zostały przewiezione do innych enklaw. Nigdy już nie zobaczyły swoich ojców, mężów i dzieci, którzy zostali rozstrzelani przez bośniackich Serbów. W sumie zginęło co najmniej 8 tysięcy bośniackich muzułmanów.
Do dnia dzisiejszego Serbowie próbują minimalizować zbrodnie popełnione przez ich rodaków w trakcie trwającej kilka lat wojny na terenie byłej Jugosławii. Rzeczywiście, nie tylko oni przeprowadzali czystki etniczne (chorwaci skutecznie wyczyścili swój kraj z serbskiej mniejszości) i nie tylko oni odpowiadali przed Międzynarodowym Trybunałem do spraw zbrodni w byłej Jugosławii. Można także się zastanawiać nad argumentami prawno-etnicznymi podnoszonymi przez Serbów. Faktem jest, że po ogłoszeniu niepodległości przez byłe jugosłowiańskie republiki poza Serbią pozostały miliony ich pobratymców stanowiących na niektórych obszarach zdecydowaną większość (głównie w Chorwacji oraz Bośni i Hercegowinie). Wewnętrzne granice federacji zostały bowiem wyznaczone na podstawie kryteriów historycznych przy założeniu, że przecież i tak w sytuacji istnienia wspólnego państwa nie ma to decydującego znaczenia. Rozpad Jugosławii zdaniem Serbów unieważnił wcześniejsze decyzje (podobnie uważają Rosjanie po rozpadzie ZSRR). Niezależnie od słuszności serbskich argumentów, masowe mordy i gwałty dokonywane przez nich na chorwackich i bośniackich cywilach nie mogą zostać w żaden sposób usprawiedliwione.
Dlaczego tak straszne zbrodnie były możliwe? Powodów jest wiele. Ludzie mordują, bo … mogą. Niestety, wielu z nich nie ma własnych hamulców moralnych, a niektórym może to nawet sprawiać przyjemność. Jeżeli nie działają instytucje ochrony porządku publicznego i wymiaru sprawiedliwości, istnieje powszechne przyzwolenie ze strony lokalnej społeczności, a strach przed boską karą nie istnieje albo też reprezentanci istoty wyższej podżegają do zbrodni albo przynajmniej je usprawiedliwiają, to nic nie powstrzyma sprawców przed mordami. Oczywiście wcześniej musi istnieć długoletni konflikt między dwoma społecznościami wyraźnie odróżniającymi przynajmniej jedną cechą – narodowością, religią, kolorem skóry, a nawet światopoglądem czy politycznymi przekonaniami.
Wydawałoby się, że szok i powszechne oburzenie jaki wywołały tak masowe zbrodnie w trakcie II wojny światowej spowodują radykalne zmiany w systemie prawa międzynarodowego i podejściu przywódców państw do konfliktów grożących tak tragicznymi skutkami. Rzeczywiście po wojnie w Europie przez kilkadziesiąt lat panował względny spokój (nie licząc bezpośredniego odwetu na Chorwatach czy Niemcach oraz ofiar radzieckiej interwencji na Węgrzech). Bardziej był to jednak efekt zimnej wojny i niedemokratycznych rządów w krajach komunistycznych, które przy wszystkich swoich negatywnych konsekwencjach pozwoliły jednak zamrozić konflikty narodowe. Przynajmniej do czasu, gdy ideologia komunistyczna była żywa. Gdy w latach 80-tych obumarła, przywódcy niektórych państw (Todor Żiwkow w Bułgarii, Nicolae Ceausescu w Rumunii czy Slobodan Miloszević w Jugosławii) sięgnęli po nacjonalistyczną narrację, która niestety przetrwała upadek systemu komunistycznego, a obecnie rozszerzyła się inne demokratyczne kraje, w których wydawała się ostatecznie wymarłą.
Zawiodły również hamulce, którymi miały być międzynarodowe trybunały. Te powołane w latach 90-tych XX wieku (ds. zbrodni w Rwandzie w i w byłej Jugosławii) nawiązujące do podobnych instytucji, które sądziły zbrodniarzy niemieckich i japońskich, częściowo zrealizowały postawione przed nimi zadania. Było to jednak efektem przejęcia władzy w Rwandzie przez Tutsich, których wcześniej masowo mordowali Hutu oraz utratą władzy przez Slobodana Miloszevicia, proeuropejskimi aspiracjami Chorwatów i stacjonowaniem w Bośni i Hercegowinie sił międzynarodowych. Na dodatek nawet wyroki skazujące odpowiedzialnych za zbrodnie na długoletnie więzienie nie mogły przywrócić życia ich ofiarom. Dlatego po doświadczeniach masowych mordów w Rwandzie i byłej Jugosławii postanowiono stworzyć Międzynarodowy Trybunał Karny, który miał być sądem uniwersalnym, którego istnienie miało przede wszystkim zapobiegać podobnym tragediom. Tyle, że traktatu rzymskiego powołującego ten organ do życia albo w ogóle nie podpisali, albo podpisanego nie ratyfikowały USA, Chiny, Rosja czy Izrael, czyli potencjalnie główni „klienci” tego organu. Zresztą, nawet gdyby było inaczej, to kto miałby ewentualne wyroki wyegzekwować? Kto zaryzykuje wojnę z krajami posiadającymi broń atomową, których przywódcy cieszą się poparciem większości obywateli? A jeśli nawet tak nie jest, to próba zewnętrznej interwencji z pewnością przysporzy im poparcia rodaków.
Stabilność porządku międzynarodowego to nie tylko przepisy prawa. To także obyczaje i powszechnie uznawane wartości. Żyjemy w czasach, w których na naszych oczach zaczynają one gwałtownie zanikać. Jawne lekceważenie prawa międzynarodowego przez Amerykanów od czasów Prezydenta George`a Busha, który najechał Irak bez żadnej podstawy prawnej, z pewnością miało wpływ na sposób myślenia Władymira Putina. Okazało się, że prawo międzynarodowe w dalszym ciągu jest wyłącznie sposobem na dyscyplinowanie słabszych, ale możni tego świata nie są zobligowani do jego przestrzegania. Rosyjski przywódca słusznie uznał, że jeżeli jego kraj znowu stanie się silnym państwem, to będzie mógł realizować swoje polityczne cele bez obawy, że poniesie za to odpowiedzialność. I gdy tylko uznał, że Rosja znowu jest militarnym mocarstwem, przystąpił do realizacji swoich politycznych celów przy pomocy siły.
W jeszcze większym stopniu bezkarność morderców stojących na czele państw widać obecnie w Strefie Gazy. Wydawało się, że zabicie kilkudziesięciu tysięcy cywilów, w tym tysięcy dzieci, strzelanie do osób gromadzących się przy miejscach dystrybucji żywności, wywoła reakcję co najmniej taką samą jak masakra w Srebrenicy, której trzydziestą rocznicę właśnie obchodzimy. Nic takiego nie ma miejsca. Społeczność międzynarodowa anemicznie protestuje, ale nie podejmuję żadnych kroków, żeby zakończyć masakrę. Co musiałoby się stać, żeby świat zareagował na izraelskie zbrodnie? A czy reagował na przekazywane także przez Polaków (właśnie minęła 25 rocznica śmierci Jana Karskiego) informacje o holokauście? Nieliczni hitlerowscy zbrodniarze zostali w końcu ukarani, ale tylko dlatego, że III Rzesza przegrała wojnę. Ale zwycięzców się nie sądzi. Zwłaszcza, jeżeli mają poparcie „wielkiego brata” zza oceanu. Binjamin Netanyahu może spać spokojnie.
Karol Winiarski