Między amatorstwem a amatorszczyzną
Terminy użyte w tytule zwykło się odnosić do sztuki. Tym razem traktuję je szerzej. W każdej dziedzinie można być amatorem, można też być profesjonalistą. Można obie cechy łączyć, wtedy efekty bywają imponujące, można też ich nie łączyć. Wówczas rodzą się potworki. Albo bezduszne, choć poprawnie wykonane zadania, bez polotu i fantazji, albo koślawe dziełka, które zwykło się nazywać amatorszczyzną.
Niemal codziennie przechodzę, niekiedy nawet kilkakrotnie w ciągu dnia, pod wielkim bilbordem pewnej instytucji oświatowej, która reklamuje się sloganem: „Z nami będziesz kim zechcesz”. Zdumiewa mnie niezmiennie kogucia pewność siebie autorów sloganu. Brzmi nośnie, to prawda, ale przesłanie jest z gruntu nieprawdziwe. Zakłada bowiem wyższość chęci nad realiami, co dla ludzi, którzy w to uwierzyli często kończy się tragicznie.
Teraz będzie wyznanie osobiste. Mniej więcej dwadzieścia lat temu, kiedy to okrutny los wplątał mnie w potworne kłopoty (sam sobie na nie zasłużyłem nadmiernym optymizmem i lekceważeniem realiów), kiedy to ziemia się pod nogami obsuwała i byt – nawet biologiczny – stał się zagrożony, jeden z przyjaciół wystąpił z tak zwaną dobra radą; „ jesteś wygadany, jako tako obyty, zajmij się polityką!”. Rada sama w sobie nie była głupia. Wówczas (i nadal) profesja polityka zdaje się być dostępna dla każdego. Na stażu ponosisz teczkę za kimś ważnym, niebawem awansujesz, potem już będzie z górki. Dasz się wybrać to tu, to tam, nawet jeśli gdzieś dasz plamę, to partia wybroni, i dalej pójdzie już samo. Nie skorzystałem z dobrej rady, czego wielu nie zrobiło. Wystarczy wsłuchać się, wczytać się w wypowiedzi niektórych, a może nawet większości naszych wybrańców. Jaki wyborca taki i wybraniec. Czysta amatorszczyzna. W słusznie minionej epoce pewien władca zwykł był nazywać „kawiarnianymi politykierami” tych, co miewali inne zdanie. Nie zawsze, ale często miał rację.
W bardzo dawnych czasach, kiedy to władzy przypisywano boskie pochodzenie, ledwie pomazaniec się narodził już był przygotowywany do roli, jaką miał pełnić. Wyrastał w odpowiedniej atmosferze, kształcono go jak umiano i z góry było wiadomo, co z tego wyjdzie. Często nic dobrego, ale to już zupełnie inna sprawa. Dziś trzeba samemu zdobyć odpowiednie kompetencje, jak się chce oczywiście. Przeważnie się nie chce. No to mamy amatorszczyznę na każdym kroku. Skoro jednak, na czym jak na czym, ale na polityce i na medycynie każdy się zna, jakoś to uchodzi. Pomyśleć, kierowca musi przejść całkiem dokładne badania lekarskie, nie mówiąc już o pilocie czy innym szyprze, a polityk nie. Na mistrza piekarskiego trzeba zdać egzamin, a na polityka nie. A przecież może tak się zdarzyć, że wpadnie mu w ręce nawet ster państwa, nie tylko kierownica autobusu. Aż strach pomyśleć.
Pozwalam sobie w ten sposób zainaugurować kampanię wyborczą radząc drogim bliźnim: bądźcie rozważni!
toko