Nie ma rady – kanikuła
Nastał lipiec. Pacholęciem będąc, mniemałem w swej dziecięcej naiwności, że lipiec i sierpień to najpiękniejsze miesiące roku. Macie rację: nieszczególnie lubiłem szkołę. Dziś właściwie nie wiem dlaczego. Nauka nie sprawiała mi jakiś istotnych kłopotów, nauczyciele w zasadzie (poza nielicznymi doprawdy wyjątkami) całkiem mi odpowiadali, z kolegami wszystko również dobrze się układało, konflikty rozwiązywaliśmy szybko i po męsku, bez konsekwencji dla dorosłych, bo donosy należały do rzadkości. Wzór Pawki Morozowa jakoś nie przemawiał nam do wyobraźni, tym bardziej do naśladowania (kim był Pawka, niech szuka, kto ciekawy). W starszych klasach pojawiły się dziewczyny, co znacznie ożywiało przebieg lekcji i przerw ma się wiedzieć. A warto w tym miejscu zaznaczyć, że tak zwana koedukacja dopiero wtedy zaczynała na dobre wkraczać do szkół.
Obowiązek szkolny obejmował siedmiolatków. Do szkoły trafiłem rok przed czasem, więc uchodziłem – przynajmniej na początku – za prymusa, co szybko się skończyło, bo miałem nieodpartą skłonność do naśladowania starszych. Po siedmiu klasach trafiłem do tak zwanego ogólniaka na kolejne cztery, po czym skończyły się beztroskie lata. Zapytać ktoś może, po co o tym opowiadam? Słusznie zapyta. Odpowiem zatem, że po to, aby pogawędzić nieco o zadziwiającemu umiłowaniu naszych władców do reformowania oświaty. Dzieje się tak, o ile pamiętam, co kilkanaście lat, czyli mniej więcej zgodnie z cyklem nauczania.
Miałem już kiedyś okazję przywołać poniższy przykład, powtórzę więc, że najstarszym zawodem świata wcale nie jest ten, o którym większość myśli. W Piśmie stoi, że na początku był chaos. Logika podpowiada, że skoro chaos był, to ktoś musiał go wywołać, a nikt przecież sprawniej chaosu nie powoduje, jak polityk, zwłaszcza niekompetentny. No to mamy odpowiedź na pytanie o najstarszy zawód. A dlaczego dzieje się to w takim cyklu? Bo pokrywa się z czasem wymiany ekip rządzących, kiedy chaos wywołany przez poprzedników nie zdążył się jeszcze całkiem uporządkować, ale już tym grozi, więc czas przystąpić do dzieła i spowodować nowy. Na zdrowie.
Tymczasem uczniów mało to wszystko wzrusza, bo jeszcze nie wiedzą niebożęta, że za kilkanaście lat sami staną przed dylematem, co zrobić z daremną nauką, która i tak nie będzie trafiona w nieprzewidywalne potrzeby przyszłości, naturalnie też nieprzewidywalnej. Zamiast przeto bałaganić w formach, byłoby lepiej wzbogacić treści, ale na to trzeba fachowców, a tych, jak wiadomo nie ma, bo przecież ich ponoć nie wykształcono, zatem trzeba system zreformować i tak dalej ab ovo. O tym szerzej i mądrzej przed czterema dniami pisał na tych łamach ktoś inny. Polecam.
Zacząłem od poddania w wątpliwość, czy miesiące wakacyjne rzeczywiście są najpiękniejszą porą roku warunkowaną tylko pogodą. Wiele zależy od zupełnie innych ludzi, niż uczniowie, studenci, nauczyciele i profesura. Nie rozumiem dlaczego zewsząd słyszę, że wakacje, że lepiej odłóżmy to na jesień, że kanikuła, więc może słuszniej przeczekać. Nuda i nie mam na to dobrej rady. Tylko politycy próbują nam ten czas uatrakcyjnić, choć prawdę mówiąc, byłoby o wiele sympatyczniej, gdyby przede wszystkim sobie zafundowali urlopy. Długie.
toko