Nie życzę fajerwerków
Noc pełną huku i kolorowych rac mamy za sobą. Znów staliśmy się o rok starsi, szkoda tylko, że nie mądrzejsi. Proszę wybaczyć i nie brać tego do siebie, ja tak ogólnie, o ludzkości, o narodzie, bez wskazywania palcem. Jeśli już na kogoś wypadałoby wskazać, to na siebie, bom się dał, z końcem roku, haniebnie nabrać, choć życzliwi ostrzegali. Trudno, nie będziemy tu prywaty uprawiać, więc tematu nie rozwijam. Chciałbym za to życzenia noworoczne złożyć. Też się trochę boję, że przy tej okazji mogę się komuś narazić. Zaraz się wytłumaczę.
Zwyczajowo życzymy sobie zdrowia. Niby nic, niewinne życzenia, ale jak uświadomimy sobie, jak to jest z naszą służbą zdrowia, to ktoś może dopatrzyć się w nich – w tych życzeniach – aluzji, na przykład do kompetencji czy raczej niekompetencji tego czy innego wyższego urzędnika resortu i obraza gotowa. Albo życzymy powodzenia. Wiem, że X uzna, że mu się powiodło, jeśli zostanie wreszcie prezesem, a tu jak raz aktualny prezes i mądrzejszy i nam towarzysko bliższy. No więc jak? Życzyć, czy nie życzyć? To samo z tak zwanym szczęściem, nie wspominając nawet o pieniądzach. Wszędzie mielizny i zdradliwe wiry, a żeglować trzeba. Są tacy, którzy wybrnęli z dylematu w ten sposób, że wpisali sobie na stałe jakiś taki wymyślny tekścik w pamięć telefonu i z automatu wysyłają do wszystkich, jak leci. Dostałem sporo takich, czasem nawet rymowanych życzeń i diabli wiedzą od kogo. I numer mi całkiem obcy i podpisu pod tekstem nie ma. Jak z powyższych wywodów wynika, toko nie należy do entuzjastów ostatnich dni grudnia i związanych z nimi banalnych, zwyczajowych konwenansów. Bywają męczące.
A w ogóle, to dlaczego ta zimowa, grudniowa noc, przeważnie mroźna – jak ostatnia – wiąże się z obowiązkową zabawą? Jeśli już miałbym jakąś magiczną noc wybierać, to wolę tę czerwcową, świętojańską, czy też noc Kupały, jeśli ktoś woli. Przynajmniej najkrótsza w roku i przeważnie ciepła. A sylwestrowa? Czysto umowna, kalendarzowa noc jak wszystkie inne. No dobrze, skoro już tak się przyjęło i to na całym świecie, nie ma co wybrzydzać, trzeba się bawić, odpalać race, korkami z butelek z szampanem strzelać (tego płynu akurat nie lubię, choć zasadniczo nie stronię od innych), podrygiwać i udawać radość. Jakby było z czego.
Przewiduję bowiem rok trudny, niespokojny. W mieście, w kraju i na świecie. Zachwiała nam się, pozornie tylko stabilna, platforma (wybaczcie dwuznacznik) i zaczynają się sztormy. Sztormy zaś mają to do siebie, że mogą zatopić, ale jak nie zatopią to oczyszczą, zmyją co trzeba, wygładzą, a szumowiny wyrzucą na plażę. To dopiero początek, więc tymczasem życzę nudnego stycznia, monotonii w lutym i tak dalej aż go kolejnego grudnia, kiedy to znów zaszalejemy obowiązkowo w noc sylwestrową, strasząc pieski strzelaniną i męcząc wybrańców długimi nocami obrad, głosowań, uchwał. Ciekawe, co z tego się spełni?
toko