Opium ludu
Przed świętami Bożego Narodzenia krótkotrwałe, ale burzliwe dyskusje, wywołał felieton prof. Marcina Matczaka krytykujący sekularyzację religijnych zwyczajów. Zdaniem tego znanego prawnika, niezbyt lubianego i to zarówno przez prawicę jak i lewicę, to niedopuszczalne zawłaszczanie i wypaczanie wielowiekowej tradycji, która ma oczywiste zakorzenienie w konkretnym wyznaniu i głębokie transcendentne znaczenie. Mimo, że opinia wyrażana przez prof. Matczaka dotyczyła obrzędów bożonarodzeniowych, to oczywiście odnosi się ona również do innych świąt chrześcijańskich. W tym tych najważniejszych – Świąt Wielkiej Nocy.
Trudno nie przyznać racji prof. Matczakowi, gdy krytykuje stopniowe wypłukiwanie świątecznych zwyczajów z ich głębokiej religijnej treści. Nie dotyczy to jednak jedynie osób niewierzących, które kultywując niektóre tradycje (kolacja wigilijna, święcenie pokarmów) świadomie odcinają się od ich teologicznych kontekstów, co rzeczywiście czyni z nich pustą wydmuszkę. Prawda jest o wiele bardziej, przynajmniej z punktu widzenia prof. Matczaka i innych wierzących, smutna. Znaczna część osób deklarujących się jako katolicy, nie zna podstawowych nauk i zasad religii, którą podobno wyznają. Tym samym ich coroczne odtwarzanie świątecznych zwyczajów jest tak samo religijnie puste, jak to jest w przypadku osób niewierzących. Z drugiej strony, niejeden religijny obecnie zwyczaj, nie ma chrześcijańskich korzeni, chociaż często były to obrzędy religijne. Tyle, że pogańskie.
Kryzys tradycyjnych religii widoczny jest w wielu regionach świata, ale nie zawsze przebiega w taki sam sposób. W Europie, zwłaszcza zachodniej, objawia się laicyzacją i zanikiem wiary w Boga. Coraz więcej osób w państwach zachodnioeuropejskich deklaruje się jako osoby niewierzące. W niektórych krajach są to już grupy dominujące w społeczeństwie. Nawet Irlandia, jeszcze pod koniec ubiegłego wieku uważana za ostoję wiary katolickiej w Europie, po ujawnieniu szeregu skandali (nie tylko seksualnych), przeszła proces gwałtownej sekularyzacji życia społecznego. W zasadzie jedyny wyjątek stanowi obecnie Polska (i może Malta), chociaż i tu widać, zwłaszcza w młodym pokoleniu, szybki proces odchodzenia od wiary i jeszcze szybszy zanik praktyk religijnych. Co ciekawe, nasz kraj bardzo przypomina pod tym względem (i nie tylko pod tym) Stany Zjednoczone.
Inaczej to wygląda w Ameryce Łacińskiej. Jeszcze do niedawna w pełni tam dominująca religia katolicka, w szybkim tempie traci wyznawców. Nie są to jednak osoby odchodzące od Boga. Wręcz przeciwnie, można nawet mówić o ich głębszym zaangażowaniu religijnym, tyle że w innych konfesjach chrześcijańskich. Szczególnie szybką ekspansję przeżywają kościoły pentakostalne (zielonoświątkowcy), które często propagują o wiele bardziej konserwatywną wersję chrześcijaństwa niż ich katoliccy rywale. W niektórych krajach wyznawcy różnych nurtów protestantyzmu skupiają już ponad połowę populacji.
Nie widać głębszych zmian w religijności na Bliskim Wschodzie oraz innych rejonach Azji i Afryki. Można nawet mówić o radykalizacji niektórych wyznań, przy czym nie dotyczy to wyłącznie krajów arabskich, ale także Izraela. To zresztą dość ciekawy przypadek. Stworzony przez europejskich (głównie polskich) Żydów kraj, przez długie lata postrzegany był jako bastion cywilizacji zachodniej otoczony przez muzułmańskie morze. W ostatnich dekadach nastąpiła jednak zasadnicza zmiana. Napływ Żydów z dawnego ZSRR osłabił przywiązanie Izraelczyków do demokracji, a migracja Żydów sefardyjskich z krajów arabskich, spowodowała gwałtowny wzrost religijności wśród mieszkańców tego kraju. Widać to nie tylko po wynikach wyborów i składach kolejnych koalicji rządowych, których nie da się już stworzyć bez udziału przedstawicieli ortodoksyjnych, często skrajnie nacjonalistycznych, partii religijnych, ale także w badaniach opinii publicznej. Izrael jest jednym z nielicznych krajów, w którym odnotowuje się wzrost religijności młodych obywateli w stosunku do pokolenia ich rodziców i dziadków.
Zachodzące zmiany można oceniać z religijnego, ale także i społecznego punktu widzenia. Każda religia odgrywała (a przynajmniej tak się często wydawało) znacząco rolę w postawach społecznych, politycznych, a nawet gospodarczych lokalnych społeczności. Stąd zdarzali się nawet myśliciele i działacze polityczny (najczęściej konserwatyści), którzy mając dość luźny stosunek do wyznawanej wiary (czasami byli nawet osobami niewierzącymi), jednocześnie uważali religię za niesłychanie użyteczne narzędzie w zachowaniu spokoju społecznego. Osoba wierząca, dla której celem jest życie wieczne, jest w stanie zaakceptować ziemskie cierpienia i nie będzie ryzykowała utraty możliwości zbawienia w wyniku podejmowanym w życiu doczesnym działań, w tym zwłaszcza poprzez udział w ruchach rewolucyjnych. A to gwarantuje społeczną i polityczną stabilność.
Jest jednak i inna interpretacja relacji między życiem społecznym a religią. Zgodnie z nią to raczej zachodzące z innych powodów przemiany społeczne mają decydujący wpływ na interpretację zasad wyznawanej religii. Widać to zwłaszcza na przykładzie stosunku Kościoła katolickiego do wojny. Początkowo skrajny pacyfizm stopniowo ulegał zmianie wraz ze zmianą statusu religii chrześcijańskiej w imperium rzymskim. Uznanie nowej religii za państwowe wyznanie zmusiło władze Kościoła do akceptacji używania siły w przypadku wojny obronnej, której definicje stopniowo rozszerzano. Ta powolna ewolucja doktryny Kościoła Katolickiego doprowadziła ostatecznie do wypraw krzyżowych, które przez ideologów ruchu krucjatowego (zwłaszcza Bernarda z Clairvaux) zostały teologicznie uzasadnione. Było to jednak raczej dostosowanie się Kościoła do panującej w Europie sytuacji społeczno-politycznej (brak ziemi dla młodszych synów rycerzy, ucisk feudalny, spór cesarstwa i papiestwa o inwestyturę, słabość władzy królewskiej) niż efekt nowego odczytania nauk Chrystusa. Krzyż stał się dogodnym znakiem identyfikacyjnym i zarazem usprawiedliwieniem całkiem ziemskich pragnień i potrzeb krzyżowców.
W podobny sposób tłumaczy się również wojny religijne w XVI i XVII-wiecznej Europie u podstaw których leżeć miały konflikty społeczne i narodowe oraz rywalizacja gospodarcza państw nasilona przebudową gospodarczą europejskiej ekonomii po odkryciach geograficznych. Podobnie jak w przypadku Ziemi Świętej, gdzie dość szybko prosty podział na chrześcijan i muzułmanów, uległ przynajmniej częściowej zmianie, co zaowocowało ponadreligijnymi koalicjami, tak i na Starym Kontynencie szybko okazało się, że protestanccy książęta mogą walczyć po stronie katolickiego cesarza, a ten z kolei nie może w pełni liczyć na swoich współwyznawców. Ostateczny kres religijnym złudzeniom przyniosła Wojna Trzydziestoletnia, która zaczęła się w Czechach jeszcze jako konflikt o podłożu pozornie religijnym (w rzeczywistości, podobnie jak o dwa wieki wcześniejsza rewolucja husycka, w dużym stopniu narodowym i społecznym), a skończyła wielką rywalizacją zachodnioeuropejskich mocarstw, w których katolicka Francja wspólnie z luterańską Szwecją i kalwińskimi Niderlandami walczyły przeciw katolickim Habsburgom wspomaganych przez niektórych protestanckich książąt niemieckich.
Z drugiej strony przez długi czas można było zauważyć powiązanie między wyznawaną religią a rozwojem gospodarczym. Jeszcze pod koniec lat 80-tych ubiegłego wieku wśród dwudziestu krajów kapitalistycznych szeroko rozumianej Europy Zachodniej (w rzeczywistości także północnej i południowej), zdecydowanie dominowały kraje protestanckie, a stawkę zamykała muzułmańska Turcja i prawosławna Grecja. Potwierdzałoby to słynną tezę Maxa Webera o kalwińskich korzeniach rozwoju gospodarczego naszego kontynentu w okresie nowożytnym. Tyle, że równie dobrze można tę sytuację tłumaczyć w przeciwny sposób – to szybko rozwijająca się gospodarka, a zwłaszcza rzemiosło, a także potem przemysł oraz handel, sprzyjały przyjmowaniu tych konfesji chrześcijańskich, które nie potępiały bogatych (słynne biblijne „prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty dostanie się do Królestwa Niebieskiego”, w co mocno wierzyli katolicy). Widoczne także było już pod koniec Średniowiecza przesuwanie się centrów cywilizacyjnych z rejonu Morza Śródziemnego na północ, co w chwili obecnej jest trudne do niezauważenia. Nie bez przyczyny po kryzysie ekonomicznym sprzed kilkunastu lat powstało niezbyt chwalebne określenie państw najbardziej dotkniętych kryzysem – PIGS czyli Portugalia, Włochy (Italia), Hiszpania (Spain) i Grecja. Czy to jednak efekt dominujących tam wyznań religijnych (katolickiego i prawosławnego), czy też może widoczny już wcześniej gospodarczy i społeczny konserwatyzm społeczeństw tych krajów uniemożliwił przyjęcie nowej wiary popierającej nowe rozwiązania w sferze społecznej i gospodarczej?
Pozornie teza o głębokim wpływie religii wywieranym na społeczeństwa mogłaby znaleźć potwierdzenie w państwach muzułmańskich. Pozornie, ponieważ różnice między nimi były i są ogromne. Islam raczej konserwuje miejscowe zwyczaje, a nie tworzy nowych. Widoczna w niektórych krajach radykalizacja wyznawców tej religii wynika raczej z sytuacji społeczno-gospodarczej (bieda, bezrobocie, brak perspektyw dla bardzo w nich licznych młodych mężczyzn) niż z wpływu religii. Podobne przyczyny w swoim czasie wygenerowały w krajach latynoamerykańskich powstanie skrajnie lewicowych organizacji terrorystycznych, ale również teologii wyzwolenia zneutralizowanej w wyniku energicznych działań Jana Pawła II, który akurat w tej sprawie wykazywał się nadzwyczajną aktywnością (w sprawach seksualnych przestępców w sutannach tej energii jakoś mu zabrakło). Religia jest więc raczej dogodnym narzędziem (zawsze można znaleźć dogodne fragmenty Biblii czy Koranu), które można wykorzystać do realizacji zupełnie niereligijnych celów, a nie zapalnikiem ruchów ekstremistycznych.
Najtrudniej znaleźć przejawy wpływu nauk Kościoła na polskie społeczeństwo. Co prawda większość Polaków dalej uważa się za katolików, a prawie ¾ twierdzi, że Jan Paweł II jest dla nich autorytetem moralnym, ale trudno to zauważyć nie tylko w codziennych zachowaniach, ale też w deklarowanych poglądach (zwłaszcza tych dotyczących kwestii życia seksualnego). Zdaje sobie z tego sprawę polski Kościół, który stara się nie eksponować tych wynikających z religii nakazów, które mogłyby wzbudzić sprzeciw ze strony wiernych. Dlatego wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji spotkał się z bardzo umiarkowaną reakcją ze strony Episkopatu, chociaż przecież w pełni realizował on pogląd Kościoła (i Jana Pawła II) w tej kwestii. Polscy biskupi bardzo nieśmiało też apelowali o przychylny stosunek do uchodźców i nie zdobyli się na potępienie rządzących, którzy powstały problem potraktowali jako „polityczne złoto”. Ich polityka nie miała oczywiście nic wspólnego z nauczaniem Kościoła, na wartości którego nieustannie się powoływali, ale za to była popierana przez większość społeczeństwa. W trakcie kryzysu granicznego polski Kościół zamilkł całkowicie, chociaż wśród ofiar znajdowanych na granicy są też bliskowschodni chrześcijanie. Z jednej strony to strach przed narażaniem się władzy, która daje kasę. Ale z drugiej, to jeszcze większa obawa przed zrażeniem wierzących, którzy najczęściej mają poglądy nie dające się w żaden sposób pogodzić z obecną nauka Kościoła – w przeciwieństwie do wielu niewierzących, którzy akurat w tych kwestiach działają zgodnie z naukami papieża Franciszka.
Wszystkie sondaże pokazują spadek religijności w większości krajów świata. Socjolodzy, politolodzy i teologowie zadają sobie pytanie czy ten proces będzie kontynuowany. Najszybsze w dziejach ludzkości przemiany cywilizacyjne wzbudzają niepokój, a nawet strach wśród większości ludzi. To idealna sytuacja dla rozwoju ruchów religijnych, które przynoszą pocieszenie i łagodzą leki (opium dla ludu). To przecież kryzys i upadek Cesarstwa Rzymskiego w dużym stopniu stał u podstaw triumfu chrześcijaństwa. A jednak nic nie wskazuje, że kryzys współczesnej cywilizacji przyniesie podobne konsekwencje i odrodzenie starych czy też rozkwit nowych globalnych religii. Kościoły pustoszeją, ludzi deklarujących wiarę w ten czy inny odłam chrześcijaństwa przynajmniej w Europie i USA ubywa, mało kto słucha duchownych, którzy już dawno przestali być autorytetami, których wskazaniami ludzie autentycznie się kierują. Jeśli pojawiają się nowi głosiciele „prawdy”, to udaje im się zdobywać dość ograniczone, i to najczęściej lokalne, poparcie.
Ale to tylko jedna strona medalu, dotycząca zinstytucjonalizowanych religii. Pojęcie religijności możemy jednak traktować znacznie szerzej jako pogłębioną duchowość i przeciwstawić je racjonalności. A przy takim ujęciu problemu, wnioski są już zupełnie inne. Mamy wręcz do czynienia z rozkwitem popularności różnych poglądów i teorii, które z nauką i rozumem niewiele mają wspólnego, chociaż niejednokrotnie próbują się na nie powoływać (przypomina to trochę marksizm czyli socjalizm „naukowy”, który z czasem stał się „religią” wyznawaną przez miliony „wiernych” – część badaczy ideologii totalitarnych widzi w nich nowe, świeckie religie). Widoczny jest upadek nie tylko autorytetów religijnych, ale przede wszystkich politycznych i, co zdecydowanie najgorsze, także naukowych. Poniekąd to wina niektórych naukowców, którzy dla pieniędzy albo sławy gotowi są propagować poglądy sprzeczne z naukową wiedzą. Ale też sama wiedza podlega weryfikacji i coś, co jeszcze nie tak dawno wydawało się pewne i niepodważalne, teraz okazuje się nieprawdziwe albo co najmniej wątpliwe. Kiedyś naukowe badania obalały przesądy i zabobony. Teraz obalają dotychczasowe twierdzenia naukowe. Świat okazał się o wiele bardziej skomplikowany i niejednoznaczny niż do tej pory sądziliśmy.
To duchowo-religijne rozproszenie może mieć różnorakie konsekwencje. Z jednej strony trudno będzie je wykorzystać do realizacji własnych celów przez cynicznych polityków. Z drugiej jednak, maleje szansa na powstrzymanie emocji i namiętności przez cieszących się autorytetem religijnych przywódców. A o te w dobie internetu nietrudno. Tylko czy kiedykolwiek mieli oni realny wpływ na społeczeństwo? A może jedynie płynęli na fali społecznych emocji, próbując utrzymać się na powierzchni albo wykorzystać je do swoich celów? Może teraz jest podobnie, a zagrożenie narasta ponieważ ogólny poziom wiedzy mieszkańców naszej planety maleje? A nic tak nie sprzyja podatności na manipulacje jak ignorancja i brak zdolności do krytycznego myślenia. Tam gdzie rozum śpi, rodzą się demony.
Karol Winiarski