Partiokracja, samorząd i pieniądze
Badania sondażowe pokazują, ze większość społeczeństwa widzi potrzebę zmian w systemie politycznym, ale jest już znacznie gorzej, gdy chodzi o wskazanie w jakim kierunku te zmiany miałyby zdążać. Jedni upatrują poprawę sytuacji w JOW-ach, inni je zwalczają. Nawet na naszych łamach toczy się dyskusja na ten temat za przyczynkiem tekstu pani Agnieszki Białek (tutaj). Naszym zdaniem ani ordynacja większościowa, ani proporcjonalna nie wyeliminuje patologii z życia publicznego, która osiągnęła takie rozmiary wraz z towarzyszącą jej arogancją, że przekroczona została pewna masa krytyczna i zmiany wydają się nieuniknione. Klucz do zasadniczej poprawy sytuacji tkwi według nas gdzie indziej – całkowitej jawności sfery publicznej i zmianie prawa, choć pewne zmiany w ordynacji wyborczej też by się przydały, ale o tym później.
Jeśli prześledzić wszystkie afery, ustawy, zabiegi, nominacje itd. to bez wysiłku można dojść do wniosku, że wspólnym ich mianownikiem są pieniądze. Ludzie uważają swoje pieniądze, za ich prywatną sprawę, nawet ci, których dochody przez całe życie pochodziły ze środków publicznych. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że wszystko w sektorze publicznym jest jawne i podane do powszechnej wiadomości. (może poza bardzo nielicznymi dotyczącymi obronności i bezpieczeństwa surowcowego) Oto nagle transparentne stają się wszystkie przepływy finansowe, zarobki, koszty przedsiębiorstw, wydatki, umowy etc. Jedno jest pewne: ludzie, gdyby wiedzieli, co tak naprawdę jest grane, nie godziliby się na to, co jest. Chyba nic tak skutecznie nie przyczynia się do poprawy zachowania, jak wystawienie tego na widok publiczny.
Obecnie obowiązek publikacji niektórych informacji przez spółki Skarbu Państwa i samorządowe jest karykaturą jawności, ponieważ nijak na ich podstawie nie da się ocenić, czy gospodarują one racjonalnie nie znając np. poszczególnych pozycji wydatkowych. Jeśli dołożyć do tego ułomne regulacje dotyczące konkursów na stanowiska urzędnicze, obsadzanie Rad Nadzorczych i kierownictw ludźmi, którzy nie zarządzali nigdy nawet przysłowiowym warzywniakiem, nie mają żadnego kierunkowego wykształcenia, za to cierpliwie nosili teczkę za ważną partyjną personą, to mamy prawie pełny obraz sytuacji.
Kto ustanowił takie prawa? Parlamentarzyści z których kpią kabareciarze. Jednak to nie są ułomni ludzie, a raczej cwaniacy (nie mylić z ludźmi mądrymi – poza nielicznymi wyjątkami), którzy potrafią zadbać o swoje interesy i swoich kolegów, a społeczeństwo pozbawione informacji o tym jak się to wszystko kręci, mimowolnie godzi się na stanowione przez nich prawo.
Zmiana ordynacji wyborczej jest naszym zdaniem konieczna, zwłaszcza tej dotyczącej samorządów w celu likwidacji partiokracji, bowiem nasi wybrańcy spełniają bardziej funkcję maszynek do głosowania według zaleceń klubu partyjnego, niż świadomego wyboru. Jeśli zapytać jednego bądź drugiego radnego, co kryje się pod hasłowo wyrażoną pozycją budżetową za którą głosuje, to nie wie, bo brak mu czasu na przyjrzenie się dokumentowi. Może warto w tym miejscu rozważyć propozycję pełnienia tej funkcji na podobnych zasadach jak posłowie czy senatorowie (bez pracy zarobkowej gdzie indziej). Niech ich będzie mniej (zgadzamy się tutaj z koncepcją radnego Winiarskiego wyrażoną w jednym z wpisów pod wspomnianym artykułem), z godziwym wynagrodzeniem, ale niech wiedzą o czym decydują i to bezstronnie, zgodnie ze swoim sumieniem i bez nakazu partyjnego klubu.
W kontekście tych rozważań Ruch Kukiza jest nie do przecenienia, ponieważ już obudził z letargu i pewności siebie skostniały okrągłostołowy układ oraz znaczną część społeczeństwa. Elity polityczne się wystraszyły i nagle, to co określały wcześniej jako irracjonalne, przyjmują teraz do widomości, a nawet częściowo popierają. Kolejny cud na Wisłą. Całkowita jawność życia politycznego i gospodarczego (w szczególności w sferze finansowej) posunięta nawet dalej niż w krajach skandynawskich oraz gruntowna zmiana prawa, które postulujemy w tym tekście są zbieżne z poglądami Pawła Kukiza i w tym zakresie jest nam z nim po drodze. Ordynacja wyborcza na początek mieszana (podobna do tej niemieckiej) z gwarancją konstytucyjną, że co cztery lub osiem lat społeczeństwo wyrazi swoją wolę w tej kwestii w referendum i będzie to wola obowiązująca na kolejny okres, tak aby dany układ rządzący podczas kadencji nie miał możliwości zablokowania takiego referendum dysponując nawet bezwzględną większością w parlamencie. (to problem dla konstytucjanalistów i prawników)
Czyli generalnie naszym zdaniem należy rozpocząć drogę ewolucyjną, jak chodzi o ordynację wyborczą, aż do mementu, gdy przytłaczająca większość uzna, że takie czy inne rozwiązanie się sprawdza w naszych warunkach i nie widzimy w takim postępowaniu jakiegoś wielkiego zagrożenia dla kraju.
Wszystkie powyższe propozycje powinny być wsparte silną pozycją niezależnych mediów. Trafnie to ujął nasz czytelnik Artur Szczęsny w swoim wpisie:
„Co do mediów, to władza (najczęściej za pośrednictwem spółek Skarbu Państwa lub spółek z udziałem jednostek samorządu terytorialnego) wybrane media wspiera wykupywaniem reklam, a inne pozostawia bez żadnego wsparcia, czego konsekwencją jest zależność od władzy tych pierwszych i słaba kondycja finansowa (a często też upadek) tych drugich (widać to także na naszym lokalnym rynku) – nic dodać, nic ująć.
Bez względu na to, czy ktoś jest wielkim zwolennikiem Pawła Kukiza, czy zaciekłym przeciwnikiem, musi przyznać, że zadziałał on jak „wielki narodowy budzik”, który zdaje się mówić: halo elity, odlecieliście stanowczo zbyt daleko…, i to już samo w sobie jest cenne.