Prawdziwe schronienie
Czym jest schronisko dla bezdomnych zwierząt? Kto je prowadzi? W oparciu o jakie przepisy?
Wydawać by się mogło, że uzyskanie odpowiedzi na takie pytania jest proste. Zaglądamy do odpowiedniej ustawy i wszystko jasne. A jednak nie! W polskim prawie dotyczącym opieki nad zwierzętami panuje taki bałagan, że trudno dojść co i jak, dopóki nie zobaczymy tego na własne oczy.
Problem zaczyna się już przy słowie „opieka”. Zgodnie z ustawą z 21 sierpnia 1997 r. o ochronie praw zwierząt, gmina zobowiązana jest do zapewnienia opieki zwierzętom bezdomnym. Jednak w ustawie z dnia 13 września 1996 o utrzymaniu czystości i porządku w gminach mowa jest o ochronie przed bezdomnymi zwierzętami. Już ten problem – „ochrona przed” czy „opieka nad”, powoduje ogromne zróżnicowanie między schroniskami.
Część polskich schronisk prowadzona jest przez organizacje pozarządowe, części gminy zapewniają byt.
Milowickie Schronisko dla bezdomnych zwierząt w Sosnowcu w stu procentach finansowane jest z budżetu miasta i podlega pod Miejski Zakład Usług Komunalnych.
Skoro schroniskiem zarządzają bezduszni urzędnicy, to łatwo wyobrazić sobie co tam się musi dziać!
Rzecz w tym, że człowieka, który oprowadzał mnie po placówce, wymieniając z imienia każdego mijanego psa, opowiadając jego historię i zastanawiając się nad najlepszymi opiekunami dla niego, kierownika sosnowieckiego schroniska – Marcina Jakubczaka, nawet przy bardzo złej woli, bezdusznym urzędnikiem nazwać nie sposób.
Miejsca dla zapewnienia zwierzętom niezbędnego standardu jest dla ok. 200 psów i 60 kotów. Aktualnie w schronisku przebywa 130 psów i 20 kotów, ale jeszcze dwa lata temu psów było 320, pięć lat temu – 420. Skąd taka olbrzymia zmiana? Dlaczego nie zobaczymy tam stereotypowego obrazu przepełnionych głodnymi zwierzętami boksów?
„Wystarczyło otworzyć się na ludzi. W tej chwili pracują tu osoby, które znają zwierzęta, stale z nimi pracują i potrafią o nich opowiadać.” ¬– mówi Jakubczak.
Rzeczywiście, w momencie, kiedy schronisko otwarte było do godziny 14, a pracowników nie interesował los zwierząt, a jedynie posada, trudno było oczekiwać wysokiej liczby adopcji.
Niebagatelny wpływ na poprawę sytuacji ma również współpraca ze stowarzyszeniem Nadzieja na dom. Wolontariusze prowadzą zarówno stronę internetową, jak i fanpage na Facebooku. Ponad 21 tys. polubień, codzienne aktualizacje, udostępnienia i komentarze pod każdym postem, znacznie zwiększają szanse psów i kotów na znalezienie domu.
Oczywiście nie tylko mediami zajmują się wolontariusze. Chyba najbardziej popularnym dla nich zajęciem jest wyprowadzanie psów na spacery. I tutaj zderzamy się z kolejnym mitem krążącym wśród mieszkańców. „Zwierzęta wyprowadzane są na spacery tylko raz w tygodniu, jak wolontariusze przyjdą. A tak, to siedzą w klatkach cały tydzień”. Słyszeliście takie wypowiedzi? Ja owszem. I częściowo jest to prawda.
Rzeczywiście spacery odbywają się w sobotnie przedpołudnia. Nie oznacza to jednak, że psy cały tydzień siedzą zamknięte w boksach. Są codziennie wypuszczane na wybieg, gdzie swobodnie skaczą i bawią się. I nie mówimy tu o betonowym kawałku placu, a o 3000 m² odgrodzonego lasu!
Jakubczak mówi wprost: „Spacer, jako chodzenie na smyczy poza terenem schroniska, nie jest psu do niczego potrzebny.”
Wartością spacerów jest praca z psem. Celem takich zajęć jest nauczenie zwierzęcia prawidłowego kontaktu z człowiekiem. Wolontariusze są szkoleni przez specjalistów – treserów i behawiorystów. Po takim przygotowaniu każda osoba pełnoletnia (lub, za zgodą opiekunów, osoba, która ukończyła 16. rok życia) może w opiece nad zwierzętami pomagać.
„Każdy, kto ma ochotę przyjść i pracować, jest mile widziany.” – deklaruje kierownik.
Wszelkie zbiórki na rzecz schroniska, również prowadzone są przez Nadzieję na dom.
Potrzeby są duże, od wpłat pieniężnych na rzecz leczenia konkretnych zwierząt, przez koce i ręczniki, którymi wykładane są boksy i klatki, nakrętki – wymieniane przez stowarzyszenie na gotówkę – po jedzenie dla zwierząt.
Jakubczak zaznacza, że wrażliwość na los bezdomniaków jest w mieście ogromna. „Od półtora roku nie kupiliśmy ani grama karmy. Wszystko pochodzi z darów. Pewna pani anonimowo podarowała nawet karmę specjalistyczną za ok. 6 tys. zł.”
Dzięki prowadzonym przez stowarzyszenie zbiórkom udało się wybudować pięć nowych, ogrzewanych boksów dla psów. Koszt takiej inwestycji to ok. 120 tys. zł.
Miasto również nie zasypia gruszek w popiele. Aktualnie na terenie schroniska trwają prace remontowe. W tym roku z budżetu miasta zostanie przekazane ok. 500 tys. zł na przygotowanie do użytku drugiego budynku, w którym powstanie magazyn na karmę, szczeniakarnia oraz pomieszczenia dla kotów. Dzięki temu będzie można zlikwidować stare „kocie baraki” i powiększyć wybieg dla psów.
Wizytowanie nowych domów, to także zadanie, z którym mierzą się wolontariusze. Niestety sprawia ono spore problemy. W ciągu roku ma miejsce około 700 adopcji. Choć przygarnięcie psa czy kota, wiąże się ze zgodą na przeprowadzenie wizyty przed– i podopcyjnej, na sprawdzenie każdego domu zwyczajnie brak środków, czasu i ludzi.
„Oczywiście, w miarę możliwości, staramy się takie wizyty przeprowadzać. Oceną zajmuje się wolontariusz, pod którego opieką przebywał adoptowany pies. Jednak w większości przypadków o zgodzie na opiekę decydujemy na podstawie wnikliwej rozmowy.”
Nie jest tak, że każdy, kto zechce, może psa ze schroniska zabrać. Zdarzają się odmowy. „Jeśli ktoś traktuje zwierzęta przedmiotowo, chce psa zostawić na działce, żeby pilnował ogródka, zamierza trzymać go na łańcuchu, jeśli przychodzi z kolczatką po zwierzę – w takich sytuacjach nie wydajemy podopiecznych. Zdarzają się też osoby, które nie wiedzą na co się piszą. Chcą labradora, beagle’a, spaniela, a to są rasy bardzo trudne we współpracy. Jeśli mamy do czynienia z osobą niedoświadczoną, staramy się ją przekonać do zmiany zdania, zaproponować bardziej odpowiedniego zwierzaka.” – opowiada Jakubczak.
Sprawą niezwykle bolesną i kontrowersyjną, jest problem usypiania zwierząt. Przepisy obowiązujące w Polsce zabraniają uśmiercania zwierząt z powodu bezdomności, ale w wielu schroniskach do takiego procederu dochodzi. Jak to wygląda w Sosnowcu?
„Mamy jeden z najniższych wskaźników śmierci wśród polskich schronisk. Usypiamy zwierzęta, w zasadzie, tylko z przyczyn medycznych. Kiedy nie ma już innego wyjścia.” – mówi kierownik.
Jeszcze w latach 2009–2012 w sosnowieckim schronisku zabijano ok. 300 psów rocznie, do tej liczby dochodziło ok. 100 padnięć samoistnych. Dzisiaj liczba uśpionych zwierząt nie przekracza 50 w ciągu roku.
Zgodnie z przepisami usypiane są tzw. ślepe mioty, zwierzęta cierpiące na wysoce zakaźne, niebezpieczne choroby ( jak kocia białaczka) oraz zwierzęta agresywne. Jednak pracownicy i wolontariusze sosnowieckiego schroniska walczą o zwierzęta, jak długo to możliwe. „Teoretycznie, psy w zawansowanym stadium raka, powinniśmy usypiać, ale jeśli można operować, to operujemy. Był taki pies Lemon. Bardzo chory, przerażony, kompletnie łysy. Poświęciliśmy 2 miesiące na leczenie. W tej chwili ma fantastyczny dom.” – mówi Jakubczak. Wszystkie niestandardowe zabiegi medyczne finansowane są przez Nadzieję na dom, czyli przez darczyńców.
Również w przypadku zwierząt agresywnych schroniskowa ekipa nie poddaje się łatwo. W przestrzeni przeznaczonej dla psów potencjalnie agresywnych ras oraz tych, których zachowanie budzi wątpliwości, przebywa aktualnie kilka psów. Kiedy podchodzimy do jednego z nich, ten staje na tylnych łapach opierając się przednimi o ogrodzenie i tuli pysk do dłoni kierownika wesoło merdając ogonem. „Na początku w ogóle nie pozwalał do siebie podejść, ale jak się pracuje, to się wypracuje.” – filozoficznie konstatuje Jakubczak.
Znacznie gorzej wygląda sytuacja zwierząt chorujących na choroby zakaźne. Kierownikowi mówienie o tym nie przychodzi łatwo. „Jakiś czas temu mieliśmy w schronisku epidemię parwowirozy. Musieliśmy uśpić 30 szczeniąt. Proszę sobie wyobrazić psychiczne reakcje osób, które tu pracują. Czasem najtwardsi pękają.” Niestety, takie postępowanie jest konieczne dla zapewnienia bezpieczeństwa pozostałych zwierząt.
Mimo wielkiego oddania, z jakim opiekują się zwierzętami, pracownicy i wolontariusze cały czas muszą walczyć o dobro podopiecznych, nie z sytuacją finansową, nie z brakiem karmy i miejsca, ale z ludzką mentalnością. Powtarzanie głupstw opartych na niewiedzy można wybaczyć przeciętnemu zjadaczowi chleba. Poważniejszym problem jest sytuacja, gdy jedni „ludzie dobrej woli” rzucają innym kłody pod nogi. Na stronie, prowadzonej przez kilka organizacji działających na rzecz zwierząt, akcji Kastrujemy Bezdomność, czytam: „Bezdomności zwierząt nie można „uśpić” ani upchnąć w obozach zagłady zwanych przekornie schroniskami.” Po tych słowach Marcin Jakubczak wyraźnie nie może się zdecydować – ma być wściekły czy smutny? „Dla mnie to jest zwyczajne szkalowanie. Ubliżanie tym ludziom, którzy wkładają całe serce w poprawianie losu zwierząt.” Są, oczywiście, schroniska, do których taki opis pasuje. Sądzę jednak, że zamiast szafować brutalnymi słowami wobec wszystkich, jak leci, powinniśmy raczej zastanowić się nad tym, jak takie placówki zastąpić tym, co aktualnie możemy zobaczyć w Schronisku dla bezdomnych zwierząt w Sosnowcu.
Olga Kujawińska-Kostro