Prawicowa fala?
Na wiele dni przed wyborami parlamentarnymi w Hiszpanii, telewizja publiczna grzała atmosferę zapowiadając kolejne – po Grecji, Finlandii i Szwecji – zwycięstwo prawicy. Dodatkowym powodem dla którego tak mocno eksponowano wydarzenie w odległym od nas kraju była szansa na wejście do układu rządowego skrajnie prawicowej i niekiedy odwołującej się do czasów dyktatury generała Franco partii VOX, która miała po raz pierwszy w historii (inna sprawa, że istnieje dopiero od dziesięciu lat) współrządzić z umiarkowanie konserwatywną Partią Ludową. Zaraz po wyborach temat jednak zniknął z przekazów informacyjnych TVP. Prawica bowiem co prawda wygrała wybory, ale szanse na utworzenie przez nią rządu są bardzo wątpliwe. Na dodatek VOX otrzymał poparcie znacznie niższe niż w poprzednich wyborach (o prawie 3 punkty procentowe). Czy to znaczy, że prawicowa fala jest jedynie pobożnym życzeniem Jarosława Kaczyńskiego i jego zwolenników?
Odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest jednoznaczna. Dlatego, że prawica nie jest jednolita, a wyniki wyborów w poszczególnych krajach różne. Mamy tradycyjne, chadeckie i umiarkowanie konserwatywne partie prawicowe, które w Parlamencie Europejskim skupione są w grupie Europejskiej Partii Ludowej. Prowadzone na bieżąco sondaże pokazują stopniowe słabnięcie części z nich, chociaż i tak w przyszłorocznych wyborach do PE najprawdopodobniej ponownie zdobędą one najwięcej mandatów. Z drugiej strony w ciągu ostatnich kilku miesięcy w kilku europejskich krajach albo powróciły one do władzy (szwedzcy Moderaci, fińska Partia Koalicji Narodowej), albo ją utrzymały poprawiając swoje notowania kosztem opozycji (grecka Nowa Demokracja), albo też będąc w opozycji znacząco zwiększyły swoje sondażowe notowania (niemiecka Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna i z powodu braku członkostwa Norwegii w UE jest stowarzyszona z EPL Norweska Partia Konserwatywna). Z drugiej jednak strony, zwycięstwa w Szwecji i Finlandii nie były spektakularne, a gdyby wybory odbywały się dzisiaj, przynajmniej w tym pierwszym kraju do władzy prawdopodobnie powróciliby socjaldemokraci.
Oprócz prawicy umiarkowanej mamy również prawicę radykalną, nacjonalistyczną i ksenofobiczną. Nawet jednak ona nie jest jednorodna, o czym świadczy brak jednolitej reprezentacji w Parlamencie Europejskim. Ci mniej radykalni tworzą grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, do której oprócz Prawa i Sprawiedliwości należą między innymi: czeska Obywatelska Partia Demokratyczna, Bracia Włosi, hiszpański VOX czy Szwedzcy Demokraci, a przed brexitem wchodzili również europosłowie z Partii Konserwatywnej. Bardziej na prawo od nich są przedstawiciele grupy Tożsamość i Demokracja, w której znalazły się: francuskie Zgromadzenie Narodowe, włoska Liga Północna, Alternatywa dla Niemiec, Prawdziwi Finowie, holenderska Partia Wolności czy Wolnościowa Partia Austrii.
Wiele wskazuje, że reprezentacja radykalnej prawicy w Parlamencie Europejskim po przyszłorocznych wyborach znacząco wzrośnie, ale nie na tyle żeby zagrozić dotychczasowym dominantom – chadekom, socjalistom i liberałom. Może się nawet okazać, że poważny problem może mieć grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Strategicznym celem nowego szefa Europejskiej Partii Ludowej Manfreda Webera (zastąpił na tym stanowisku Donalda Tuska), jest przyciągnięcie do tego ugrupowania ODS i Braci Włochów. Typowo konserwatywna i daleka od radykalizmów Obywatelska Partia Demokratyczna pod przywództwem premiera Petra Fiali coraz mniej ma wspólnego z innymi ugrupowaniami z tej frakcji, a zwłaszcza z przesuwającym się coraz bardziej na prawo Prawem i Sprawiedliwością. Co ciekawe jednak, odwrotną w stosunku do naszego PiS-u ewolucję przechodzą Bracia Włosi. Obawy przed radykalizmem Georgii Meloni jak na razie zupełnie się nie potwierdziły, a pragmatyczna polityczka z Italii widzi, że dalsze pozostawanie w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów oznaczać będzie utrzymywanie się marginalnej pozycji tej zdecydowanie obecnie najpopularniejszej we Włoszech partii w UE. Gdyby starania Webera zakończyły się sukcesem, Jarosław Kaczyński będzie musiał pożegnać się z marzeniami o zbudowaniu alternatywy dla obecnego układu sił politycznych w Parlamencie Europejskim.
Wzrost poparcia dla skrajnej prawicy ma też swoje konsekwencje dla polityki prowadzonej przez prawicę umiarkowaną – nie tylko chadeków i konserwatystów, ale też liberałów. Stosowane są trzy scenariusze postępowania z tym zagrożeniem. Pierwszy to izolacja. Tak jest na przykład w Niemczech, gdzie AFD nie jest partnerem dla żadnego innego ugrupowania. Pozwala to na jasną i bezkompromisową obronę tradycyjnych wartości demokratycznych, ale stwarza niebezpieczeństwo stałego wzrostu poparcia dla „trędowatych” ugrupowań – poparcie dla AFD przekroczyło właśnie 20%. Długotrwała izolacja jest również trudna do utrzymania. Postkomunistyczna de Linke przez wiele lat traktowana była podobnie jak obecnie AFD. Od pewnego czasu jest jednak częścią układów koalicyjnych w niektórych wschodnich landach niemieckich, co zresztą spowodowało spadek poparcia dla tego ugrupowania.
Druga strategia, będąca w gruncie rzeczy odmianą tej pierwszej, to izolacja partii skrajnie prawicowych, ale częściowo przejmowanie ich postulatów. Widać to w wielu krajach, zwłaszcza jeżeli chodzi o politykę wobec migrantów. Ostatnio zaczyna również mieć miejsce w kwestiach walki z ociepleniem klimatu, co ujawniło się w trakcie głosowań nad rozporządzeniem w sprawie odbudowy zasobów przyrodniczych (posłowie EPL w większości głosowali przeciw, chociaż jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że będą wspierali wysiłki socjalistów, liberałów i ekologów). To metoda stosowana zresztą nie tylko przez partie chadeckie, ale też liberalne (odchodzący premier Holandii Mark Rutte był jej prekursorem, a upadek obecnego rządu spowodowany był brakiem zgody jego koalicyjnych partnerów na zaostrzenie polityki migracyjnej), a nawet socjaldemokratyczne (rządząca w Danii lewica od dłuższego czasu stosuje restrykcyjną politykę migracyjną). Pozwala to odebrać tlen skrajnej prawicy, która w innych kwestiach zwykle nie ma nic ciekawego do zaproponowania. Z drugiej jednak strony to często sprzeniewierzenie się głoszonym dawniej poglądom i podważanie wartości, które przez lata stały u podstaw działalności tych ugrupowań, a nawet ich ideowej tożsamości.
Trzeci scenariusz to włączanie radykałów do rządu. Zwykle kończy się utratą przez nich społecznego poparcia jak to zwykle bywa z partiami antysystemowymi, które stają się częścią tegoż systemu. To jednak ryzykowne działanie ze względu na możliwość zrażenia części własnego elektoratu. Być może właśnie dlatego zapowiedź utworzenia koalicji Partii Ludowej z VOX-em spowodowała, że to pierwsze ugrupowanie uzyskało mniej głosów niż dawały jej jeszcze niedawno sondaże przedwyborcze.
W Polsce sytuacja jest trochę odmienna niż w innych krajach europejskich. Po pierwsze, Prawo i Sprawiedliwość od kilku lat dryfuje w stronę radykalnej prawicy – nie bez przyczyny w 2009 roku Jarosław Kaczyński podjął decyzje o opuszczeniu frakcji chadeckiej w europarlamencie. A ponieważ jednocześnie Platforma Obywatelska zmierza w przeciwnym kierunku, nie mamy typowo chadeckiej i konserwatywnej partii. Polskie Stronnictwo Ludowe, które mogłoby aspirować do tej roli, nie jest w stanie oderwać się od swoich chłopskich korzeni, a Polska 2050 sama nie wie kim chce być, chociaż jej lider idealnie pasowałby do wzorca umiarkowanego konserwatysty. Podobnie zresztą jak kilka lat temu Jarosław Gowin, do czasu, gdy skompromitował się udziałem w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego.
Po drugie, w Zjednoczonej Prawicy poza Prawem i Sprawiedliwością funkcjonuje również kilka innych ugrupowań, w tym przede wszystkim Suwerenna Polska, która jest przynajmniej w warstwie retorycznej zdecydowanie bardziej radykalna niż ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego. Skrajny eurosceptycyzm partii Zbigniewa Ziobry jest zresztą jednym z powodów przesuwania się na prawo lidera PiS, który nie chce dopuścić do przejęcia części najbardziej prawicowego elektoratu przez Suwerenną Polskę.
I w końcu po trzecie, rośnie w siłę Konfederacja. Jej narodowy człon bardzo przypomina najbardziej skrajne ugrupowania w innych krajach. Ale część korwinistyczna (obecnie mentzenowska) ze swoim skrajnie liberalnym przekazem nie za bardzo do nich pasuje. Ze względu na brak jej reprezentacji w PE nie wiadomo do której frakcji należeliby konfederaccy europosłowie. Za rok sytuacja ulegnie zapewne zasadniczej zmianie, a europosłowie z tego ugrupowania prawdopodobnie zasilą szeregi grupy Tożsamość i Demokracja – trudno bowiem sobie wyobrazić, żeby wstąpili do tej samej frakcji, w której wiodącą rolę odgrywają posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Zresztą w poprzedniczce tej grupy (Europa Wolności i Demokracji Bezpośredniej) znaleźli się też (choć nie wszyscy) europosłowie Nowej Prawicy (jedna z kolejnych odmian partii zakładanych przez Janusza Korwina-Mikke), którzy w 2014 roku dość niespodziewanie dostali się do PE. Oczywiście zawsze też, jak reprezentanci FIDESZU po wystąpieniu z Europejskiej Partii Ludowej, mogą pozostać europosłami niezrzeszonymi.
W większości krajów europejskich (i nie tylko europejskich) wzrost popularności ugrupowań prawicowych, a zwłaszcza skrajnie prawicowych, jest faktem. Są oczywiście wyjątki, ale raczej potwierdzają one regułę niż jej zaprzeczają. Nie jest to jednak pierwszy taki przypadek. Podobne zjawisko miało miejsce w połowie poprzedniej dekady, a jej głównym powodem był ówczesny kryzys migracyjny. Za obecną sytuację również odpowiadają nadzwyczajne wydarzenia ostatnich lat – pandemia (a raczej sposoby zwalczania jest skutków), wojna w Ukrainie oraz związane z nimi perturbacje ekonomiczne (zdecydowanie bardziej inflacja, a nie bezrobocie, które jest najniższe w UE od wielu lat), a także nieustający problem nielegalnej migracji, na który nikt nie ma dobrego pomysłu. Nowym paliwem jest Europejski Zielony Ład czyli ambitny program ograniczenia emisji gazów cieplarnianych i osiągnięcia w perspektywie 2050 roku neutralności klimatycznej przez kraje europejskiej wspólnoty. Radykalizm niektórych rozwiązań i misjonarski zapał unijnych polityków powodują narastanie oddolnego oporu wśród obywateli krajów UE, co z pewnością napędzi skrajnej prawicy nowych wyborców. Podobnie zresztą jak coraz bardziej progresywistyczne pomysły światopoglądowe środowisk liberalno-lewicowych, które dla wielu, zwłaszcza starszych obywateli, oznaczają zakwestionowanie zasad, które wydawały się niezmienne przez całe ich dorosłe życie. Jest to zresztą jeden z elementów (oprócz innych – na przykład rewolucji informatycznej) lawinowo narastającej zmienności współczesnego świata, który u wielu rodzi strach, poczucie zagrożenia i naturalne, choć jednocześnie naiwne, pragnienie powrotu do świata, który już nie powróci. To polityczne złoto dla skrajnej prawicy. Ale jednocześnie bardzo wątpliwe jest, aby w przyszłorocznych wyborach do PE doszło do prawicowego tsunami, które zmiecie obecny układ sił w tym organie UE, a co za tym idzie w całej wspólnocie. A na to przecież liczy Jarosław Kaczyński. I podobnie jak to już miało miejsce w roku 2019, ponownie przeżyje rozczarowanie.
Karol Winiarski