Prawo dżungli
Donald Trump po raz kolejny zaskoczył. Tym razem Benjamina Netanyahu. Najpierw wymusił na nim zgodę na zaakceptowanie jego planu pokojowego dla Strefy Gazy, a następnie – po jedynie częściowo pozytywnej odpowiedzi Hamasu – uznał, że jest on zaakceptowany przez również przez drugą stronę. Premier Izraela nie odważył się sprzeciwić jednemu z ostatnich sojuszników swojego kraju na arenie międzynarodowej i nakazał wstrzymać działania wojenne. Jednak wbrew temu co twierdzi amerykański Prezydent nie jest to szansa na zawarcie układu pokojowego kończącego trwający od ponad stu lat konflikt, ale jedynie na krótkie zawieszenie broni. Dobre i to.
Powód tej nagłej asertywności Donalda Trumpa wobec do tej pory w pełni popieranego izraelskiego sojusznika jest dość prozaiczny. 10 października Komitet Noblowski ma ogłosić tegorocznego laureata Pokojowej Nagrody ufundowanej i nazwanej imieniem tego sławnego szwedzkiego wynalazcy i pacyfisty. To wielkie marzenie amerykańskiego Prezydenta, który twierdzi, że zakończył już siedem wojen. Konflikt na Bilskim Wschodzie ma być ósmy i rzeczywiście byłby to najbardziej spektakularny sukces, który mógłby zaważyć na decyzji jury. A czas nagli.
Deklaracja Hamasu o woli uwolnienia wszystkich przetrzymywanych zakładników i oddaniu ciał tych, którzy nie przeżyli trwającej już dwa lata niewoli, postawiła Netanyahu w sytuacji bez wyjścia. O żadnym porozumieniu izraelski premier nigdy nie myślał, o czym świadczy niedawny – nieudany zresztą – atak na negocjatorów Hamasu w Katarze. Jego celem jest wymuszenie emigracji Palestyńczyków ze Strefy Gazy i przejęcie kontroli nad tym terenem, a w przyszłości również nad Zachodnim Brzegiem. Wojna daje też nadzieję na uniknięcie odpowiedzialności za korupcję w okresie pełnienie przez niego funkcji premiera. Jakiekolwiek porozumienie skutkujące przerwaniem wojny krzyżuje plany izraelskiego premiera.
Odrzucenie pokojowej oferty nie tylko jednak byłoby afrontem wobec Donalda Trumpa, ale też ostatecznie zaprzepaściłoby jego szansę na utrzymanie się u władzy po przyszłorocznych wyborach. Dla większości Izraelczyków los zakładników jest ważniejszy od ostatecznego zlikwidowania Hamasu, co zresztą wydaje się coraz mniej realne. Oczywiście jest też ważniejsze od losu samych Palestyńczyków. Wymuszona zgoda na porozumienie naraża go oczywiście na zerwanie koalicji ze skrajnymi ugrupowaniami w rządzie i wcześniejsze wybory, ale jednocześnie pozwala do nich przystąpić w aureoli zwycięzcy, który doprowadził do uwolnienia przetrzymywanych, a jednocześnie radykalnie osłabił Hamas. Na dokończenie procesu pozbycia się Palestyńczyków ze Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu przyjdzie czas w późniejszym okresie. Nie ma bowiem szans, aby na Bliskim Wschodzie zapanował trwały pokój.
Uznanie państwa palestyńskiego w ostatnim czasie przez kilka europejskich krajów, pomogło Palestyńczykom jak umarłemu kadzidło. Izrael nie zgodzi się na żadne rozwiązanie dwupaństwowe i nie jest to tylko opinia obecnego skrajnie prawicowego rządu, ale większości Izraelczyków, na co ogromny wpływ miał barbarzyński atak Hamasu sprzed dwóch lat i zamordowanie ponad 1200 Żydów. Sytuacja jest niestety całkowicie odmienna od tej z lat 90-tych, gdy wydawało się, że po zawarciu porozumienia z Oslo droga do powstania niepodległej Palestyny stoi otworem. Działalność organizacji terrorystycznych i słabość oficjalnych władz Autonomii Palestyńskiej, ostatecznie zniweczyła nadzieje, które pojawiły się w tym najszczęśliwszym okresie naszej historii. Raz zmarnowanej szansy nie da się już odzyskać.
Rozwiązania dwupaństwowego nie chce również Hamas, a po bestialstwie wojsk izraelskich, które w ciągu dwóch lat wymordowały kilkakrotnie więcej cywilów niż wojska rosyjskie w Ukrainie, prawdopodobnie także znacząca część Palestyńczyków. Nie dotyczy to zresztą wyłącznie Strefy Gazy, ale też Zachodniego Brzegu, gdzie bojówki izraelskich osadników bezkarnie i przy całkowitej bierności policji oraz wojska mordują prawowitych właścicieli tych ziem. Przy tej skali wzajemnych zbrodni i dominacji radykałów po obu stronach, możliwość wypracowania kompromisowego porozumienia wydaje się bardzo mało prawdopodobna.
Szansa na zawarcie rozejmu jest natomiast spora. Tyle, że po uwolnieniu zakładników i palestyńskich więźniów zawieszenie broni długo nie przetrwa. Pod byle pretekstem działania wojenne zostaną wznowione, a Donald Trump (usatysfakcjonowany otrzymaną nagrodą lub obrażony z powodu jej nieotrzymania) straci zainteresowanie konfliktem, który podobnie jak rosyjsko-ukraiński okaże się o wiele trudniejszy do rozwiązania niż mu się wydawało. Oczywiście solidarna presja całego świata na władze Izraela mogłaby zapobiec takiemu rozwojowi sytuacji. Do tego jednak daleko, a kompletna bezradność Unii Europejskiej, do której trafia 1/3 izraelskiego eksportu jest tego najlepszym przykładem. Jeszcze mniej prawdopodobna jest zmiana stanowiska USA, a zwłaszcza Republikanów, których znaczna część elektoratu to chrześcijańscy syjoniści wywodzący się ze środowiska ewangelickich protestantów utożsamiający się z Izraelem i czerpiący inspirację raczej ze Starego niż z Nowego Testamentu. Ich wpływy w administracji amerykańskiej od lat rosną. A i Demokratów przecież trudno uznać za wrogów Izraela.
Pewną nadzieję budzą narastające protesty wielu zachodnioeuropejskich społeczeństw. Co dziwne, znacznie poważniejszych niż w przypadku krajów arabskich, co prawdopodobnie wynika z polityki ich rządów. Większość krajów arabskich dawno już porzuciła sprawę swoich palestyńskich pobratymców szukając możliwości dogadania się z Izraelem (paradoksalnie spośród krajów muzułmańskich to Turcja i Iran są najbardziej wrogie Izraelowi, chociaż wynika to raczej z ich politycznej kalkulacji). Protestom daleko jednak od masowych demonstracji, które mogłyby skutecznie wpłynąć na stanowisko rządów w ich krajach – zwłaszcza Niemiec, które ze strachu przed wspomnieniem holokaustu zajmują wyjątkowo umiarkowaną postawę, co zresztą jeszcze bardziej ich kompromituje. Trudno też zrozumieć, dlaczego aż tak wielkie oburzenie wzbudziło aresztowanie uczestników Flotylli Sumud, która w bezprawny sposób została zaatakowana przez izraelskich komandosów na wodach międzynarodowych. Doceniając zaangażowanie zatrzymanych, trudno jednak porównywać ich sytuację z cierpieniami Palestyńczyków. Jak widać los rodaków bardziej obchodzi Europejczyków od sytuacji obcych.
Polska jak zwykle milczy. Reakcja Radosława Sikorskiego na zatrzymanie polskich uczestników flotylli była wręcz kuriozalna. Porównywanie humanitarnej wyprawy do turystycznych wycieczek do Rosji, Białorusi czy Iranu jest kompletnie absurdalne. Z drugiej strony twierdzenie o braku w Polsce zakładników do wymiany jest jeszcze bardziej idiotyczne. Izrael popełnia zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciw ludzkości, a być może i zbrodnie ludobójstwa, ale nie bierze zakładników na wymianę jak to jest w przypadku trzech wspomnianych przez niego krajów. Warto też zadać pytanie naszemu ministrowi spraw zagranicznych kwestionującemu ludobójczy charakter działań władz Izraela od kiedy uznaje prześladowania Żydów przez nazistów za ludobójstwo? Czy jego zdaniem na to miano nie zasługuje śmierć z głodu Żydów zgromadzonych w gettach? Czego jednak można się spodziewać po człowieku, który utajnił zlecony przez siebie raport dotyczący zamordowania przez izraelskich żołnierzy Daniela Sobola – polskiego działacza humanitarnego niosącego pomoc głodującym Palestyńczykom.
Konflikt izraelsko-palestyński nie zakończy się szybko. Pozbycie się kilku milionów ludzi z zamieszkałych przez nich od tysięcy lat obszarów nie jest sprawą prostą i zajmie Izraelczykom wiele lat. W końcu jednak uda im się to osiągnąć przy formalnych jedynie protestach możnych tego świata. Tak jak 230 lat stało się to z likwidacją Rzeczpospolitej Obojga Narodów. W stosunkach międzynarodowych ponownie zapanowało prawo dżungli. Słabi i pozbawieni zewnętrznego wsparcia nie mają większych szans na przeżycie.
Karol Winiarski