Przez butelkę na Europę
Pozornie to odległe, bo niby co ma butelka do Europy? Ale, gdy się głębiej zastanowić, to jednak jakiś związek istnieje. Spokojnie, postaram się wyjaśnić. Zanim to jednak uczynię, kilka uwag ogólniejszych. Polska jest członkiem Unii Europejskiej już na tyle długo, że mogliśmy się do pewnych rzeczy przyzwyczaić i wręcz traktować je jako oczywiste. Na przykład podróże po tym najpiękniejszym z kontynentów. Już nam bliżej z Sosnowca do Wiednia, Paryża czy nawet Madrytu niż na przykład do Sejn czy innych Polic. Czasowo, ma się rozumieć, bo geografia nie uległa zmianie. Albo wsparcie rolnictwa, albo autostrady. I tak dalej. No właśnie, czasem bliżej, czasem dalej. W terminalu na lotnisku to już całkiem blisko, ale na trawniku w byle jakim mieście, wśród psich odchodów, to jednak daleko.
W zamierzchłych czasach słusznie minionej epoki zwanej Peerelem były takie tematy, które nader krytycznie i bardzo złośliwie, jednak bez obaw o ingerencję cenzury, można było poruszać w prasie, radiu i telewizji. W czasie żniw była to doniosła kwestia sznurka do snopowiązałek, niezależnie od sezonu były to połajanki na temat skupu butelek.
Łezka w oku się kręci, gdy wspomnę swą pierwszą wizytę za Bałtykiem. Do miejsca przeznaczenia dotarłem wieczorem. Po nocnych rodaków rozmowach, gospodarz wychodząc do pracy zostawił instrukcję: pojedziesz na rowerze do sklepu po piwo, butelki są w koszyku. I zostawił stosowny banknot. Mocno zdenerwowany, bom miejscowego języka ani w ząb nie rozumiał, dzielnie ruszyłem wykonać tak karkołomne zadanie. I co? Ledwiem pojawił się przy wejściu do sklepu, podzwaniając butelkami w drucianym koszyku i rozglądając się bezradnie w którą stronę się udać, wyrósł przede mną pracownik w służbowym fartuchu i z plakietką w klapie, zabrał butelki, a z kieszeni wspomnianego fartucha wyjął kilka monet i wcisnął mi je w łapę. Uśmiechał się przy tym całkiem przyjaźnie. Ochłonąwszy po doznanym szoku kupiłem co trzeba i wróciłem do domu.
A u nas, jak przed laty, problem skupu butelek jest nierozwiązywalny. To znaczy, że niby można, ale spróbujcie to zrobić, zwłaszcza gdy butelka jest po gatunku jak raz w konkretnym sklepie nieobecnym. Doświadczam co jakiś czas. Albo śmieci. Na pojemniku bije w oczy napis „szkło”, a w środku różności od puszek po papierzyska. I tak dalej. Większość śmieci i tak nie trafia do pojemników, choćby niewłaściwych. Wystarcza im przydrożny rów, skwer czy chodnik. Jednak wciąż do Europy daleko. Tymczasem nostalgia za dawno minionym narasta. Nie tylko lud prosty z sentymentem wspomina niskie czynsze i kartkowe przydziały, także w kręgach władzy marzy się coś przywrócić ze sprawdzonych w Peerelu rozwiązań, co zresztą czyni. Niby odżegnuje się od takich posądzeń, ale swoje robi. Ciekawe, co z tego wyniknie?
W taki sposób od nierozwiązywalnego problemu skupu butelek doszliśmy do całkiem poważnych rozważań o regresie w rozwoju. Cóż, każdy kryzys, gospodarczy, polityczny, czy jakikolwiek inny ma to do siebie, że z dna podnoszą się osady, zdawać się by mogło, dawno zapomniane.
toko