Pułkownika Kurowskiego wyprawa na Sosnowiec – wydarzenia w Sosnowcu z nocy 6/7 lutego 1863 roku
Dokładnie w dzień 152 rocznicy bitwy o Sosnowiec przedstawiamy pierwszą część opracowania historycznego o tamtych wydarzeniach.
„I wreszcie na zakończenie niniejszego głosu gorący apel do pisarzy powieści historycznych, których interesuje problematyka powstania styczniowego: piszcie o nim jak najwięcej, ale róbcie to bez przesady, trzymając się w miarę możliwości prawdy historycznej o tych wielkich wydarzeniach. A już najmocniej należy wystrzegać się pisania różnego rodzaju głupstw. Pozwolę sobie przytoczyć jeden „kwiatek” z tej łączki: oto z dodatku do Żołnierza Polskiego poświęconego setnej rocznicy powstania 1863 r., ze zdumieniem dowiedziałem się, że w znanej potyczce w Sosnowcu po raz pierwszy w historii wojskowości użyto taktycznie pociągu pancernego. Co za nonsens! Przecież partyzanci zatrzymali pociąg kilometr przed stacją, wysiedli zeń, najnormalniej w świecie sformowali tyralierę i ruszyli w stronę osady. Tak więc była to najzwyklejsza potyczka, jakich setki miały miejsce w powstaniu. A niestety, podobne, bardzo szkodliwe dla czytelnika potknięcia zdarzają się nie tylko mało znanym redaktorom”[1]
Dzisiaj po upływie dwóch lat od uroczystych obchodów 150 rocznicy Powstania Styczniowego w całej Polsce, jak również w naszym regionie i mieście wydaje się, że można pokusić się o garść refleksji, natury bardziej ogólnej, czy historycznej dotyczących tamtych wydarzeń. Oczywiście kontrowersje związane z oceną wybuchu, jak i przebiegu powstania pozostaną. Jednak dla tradycji Sosnowca i Zagłębia Dąbrowskiego wydarzenia z nocy 6/7 lutego 1863 r. mają wielką wagę historyczną i muszą być ciągle przypominane i badane, ponieważ jeszcze jest dużo „białych plam” a dążenie do prawdy stanowi również hołd dla tamtego pokolenia i ich czynu zbrojnego o wielkiej patriotycznej wymowie. Chyba nie byłoby przesadą stwierdzenie, że tutaj właśnie zabrzmiał ostatni akord wielkiej przedrozbiorowej Rzeczpospolitej, po której już nadeszły całkiem inne czasy i jak to trafnie ujął w swoim artykule Jan Przemsza-Zieliński: „ Nigdy przedtem, ani nigdy potem Sosnowiec nie był terenem tak znaczących walk niepodległościowych (był terenem walk klasowych, ale to już inna kategoria walk niepodległościowych).
Dla przypomnienia, w styczniu 1863 roku tereny na których leży dzisiejszy Sosnowiec to najbardziej wysunięta na południowy – zachód część guberni radomskiej, tak zwany „kąt czy trójkąt ” graniczny Królestwa Polskiego – pod zaborem Rosji, stykający się z granicą Austrii oraz pruskiego Śląska. To tereny Małopolski, po części należące dawniej do Królestwa Polskiego oraz biskupiego Księstwa Siewierskiego ( granica pomiędzy nimi przebiegała na Przemszy płynącej przez obecne centrum miasta ). Wtedy oczywiście nie możemy mówić o mieście, gdyż te ówczesne wsie czy folwarki zespolą się w takowe dopiero za prawie 40 lat. Najważniejszym ośrodkiem przemysłowym jest w tamtych czasach Dąbrowa (Górnicza), gdzie skupiała się większość ważnych zakładów przemysłowych oraz znajdowała się siedziba Zachodniego Okręgu Górniczego, jeszcze od czasów Księstwa Warszawskiego. Powiew nowych czasów dociera na tereny dzisiejszego Sosnowca wraz z budową Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej. Dawny przysiółek Maćki po wybudowaniu okazałego dworca, wraz z apartamentami dla rodziny carskiej w 1848r. staje się ostatnią stacją o nazwie Granica, w rozległym imperium Romanowów. Łącznikiem z Europą, Austrią oraz Prusami. Sytuacja zmienia się nieco w 1859 r., kiedy to od Ząbkowic zostaje poprowadzona osobna odnoga Drogi Warszawsko-Wiedeńskiej znacznie skracająca podróż i formalności paszportowe – w kierunku Prus, na której końcu, powstaje w szczerym polu okazały dworzec – stacja Sosnowice, stanowiąca do dzisiaj centrum powstałego później miasta. Tutaj też obok dworca powstanie w 1862 roku komora celna, wraz z kompleksem zabudowań, która staną się niedługo miejscem walki powstańców. Komitet Centralny w ramach swoich przygotowań do powstania i tworzenia konspiracyjnych struktur na terenie Królestwa Polskiego, powraca do starego podziału na województwa, zniesionego przez władze carskie w 1837r. Tereny dzisiejszego Sosnowca na powrót stają się częścią województwa krakowskiego. Niestety jest to województwo krakowskie, ale bez Krakowa. Ten pozostaje za granicą w Austrii, a stolicą województwa zostają Kielce.
W momencie wybuchu powstania na czele województwa staje Apolinary Kurowski, człowiek wówczas 47 – letni, o bogatej przeszłości konspiracyjnej i patriotycznej. Szczery demokrata, związany z emigracyjnym stronnictwem Ludwika Mierosławskiego. Pochodzący z Wielkopolski, uczestnik powstania w 1846 r. Skazany przez Prusaków na karę śmierci i ocalony właściwie cudem z więzienia w Berlinie – dzięki wypadkom „Wiosny Ludów” z 1848 r. W Królestwie Polskim mieszka dopiero od 1859 r., w majątku Tyniec w powiecie jędrzejowskim. Wiemy ze źródeł, że w Złotym Potoku mieszka także jego przyjaciel jeszcze z Wielkopolski Ignacy Dobrski, będący tam nadleśniczym, który odegra w okresie powstania znaczącą rolę w organizacji obozu w Ojcowie. Sam zaś Kurowski dopiero buduje swoje stosunki towarzyskie i układy, chociaż w 1863 r., w styczniu musi być już osobą znaną w kręgach patriotycznych województwa – jak pokażą późniejsze wydarzenia. Wspomniałem wcześniej, że staje na czele województwa w chwili wybuchu powstania i to nie ma w tym wielkiej przesady. W dniu 18-go stycznia, w związku z groźbą aresztowania opuszcza Kielce dotychczasowy Naczelnik Cywilny Władysław Janowski, który przekazuje pośpiesznie Apolinaremu Kurowskiemu sprawy związane z przygotowaniem powstania i raptem kilka tysięcy rubli. Ten tak pospiesznie mianowany naczelnik, już tego samego dnia wieczorem musi spotykać się w Kielcach z Marianem Langiewiczem, który dokonuje rekonesansu na terenie sąsiedniego podległego mu województwa sandomierskiego. Powiadamia on wtedy Kurowskiego o planowanej dacie wybuchu powstania i jako planowany na dowódcę powstańczych sił zbrojnych województwa krakowskiego i sandomierskiego rozlicza z przygotowań i planów militarnych. Niestety Kurowski nic nie potrafi powiedzieć będąc naczelnikiem jeszcze bez formalnej nominacji i „ człowiekiem niewojskowym” jak sam się określa. Przyszli naczelnicy rozstają się więc w nie najlepszych stosunkach i będzie to początek złej famy, jaka później pójdzie za Apolinarym Kurowskim w historiografii … Na posiedzeniu Komitetu Centralnego w Warszawie w dniu 19-go stycznia przybywa uciekający z Kielc Władysław Janowski i po jego rekomendacji kandydatura Kurowskiego zostaje zaakceptowana formalnie. Dochodzi również do dyskusji podczas której członkowie Komitetu dochodzą do wniosku, że nie może być wakatu na stanowisku wojskowego komisarza województwa w obliczu nadciągającego wybuchu powstania. Rezygnują z koncepcji, aby Marian Langiewicz odpowiadał za siły zbrojne dwóch województw, a ponieważ nie zjawia się wezwany na tę funkcję w województwie krakowskim, zza granicy generał Czapski – z powodu choroby, postanowiono obarczyć Kurowskiego i tą również. On sam tymczasem, świadom swej wojskowej niekompetencji i zaskoczony tym, co usłyszał od Langiewicza, przyjeżdża do Warszawy 20-go stycznia na posiedzenie Komitetu. Domaga się instrukcji o „linii postępowania w sprawach wojskowych”., zupełnie nieświadomy faktu, że została do niego już wysłana nominacja na stanowisko Naczelnika Wojskowego Województwa Krakowskiego. Przedstawiciele Komitetu uspokajają go, że niedługo przybędzie zza granicy Ludwik Mierosławski, aby objąć urząd dyktatora i to rozwiąże wszystkie problemy związane ze słabością przygotowań wojskowych, a na razie on, jako naczelnik tymczasowy da sobie radę korzystając ze swoich doświadczeń z roku 1846. Kurowski jako człowiek zaangażowany całe życie w różne misje patriotyczne i konspiracyjne godzi się na taki układ. Na przygotowanie powstania w województwie krakowskim pozostało mu więc niecałe dwa dni. W okresie późniejszym, kiedy miał już za sobą klęskę miechowską w obliczu totalnej krytyki z jaką się spotykał podkreślał, że nie krył swojej niekompetencji wojskowej i prosił o zwolnienie go z takiej funkcji. Ale póki co, przed nami Sosnowiec i okres jego największego triumfu.
Biorąc pod uwagę niewystarczający stan przygotowania powstania w województwie krakowskim, nie może dziwić fakt, iż nie podjęto tutaj w nocy z 21/22 stycznia żadnej akcji zbrojnej. Tam gdzie udało się zorganizować w noc rozpoczęcia powstania ochotników, czy ukrywających się poborowych, rozchodzili się oni z powodu braku rozkazów, broni czy dowódców. Sam zaś Kurowski po wyjeździe z Warszawy, praktycznie „pędził na łeb, na szyję” z najbliższymi współpracownikami, wspomnianym Ignacym Dobrskim oraz komisarzem województwa z ramienia Rządu Narodowego Wojciechem Biechońskim na miejsce największej koncentracji ochotników, na Karczówce pod Kielcami, skąd planowano uderzyć na miasto. Niestety przybył dopiero nad ranem. Okazało się, że podobnie jak w reszcie kraju nie ma co liczyć na znaczące wsparcie rosyjskich, wojskowych konspiratorów. Ludzie nie posiadają praktycznie żadnej broni palnej, a na efekt zaskoczenia nie można już liczyć. Postanowił rozpuścić ludzi do domu, ponieważ atak wtedy byłby czynem samobójczym. Dopiero wtedy odbyła się chyba strategiczna narada z Biechońskim i Dobrskim. Postanowiono aby ten ostatni zajął się utworzeniem obozu dla dużego oddziału w Ojcowie. Zaś Kurowski z Dobrskim po udaniu się w lasy jędrzejowskie pozbierają ochotników i ukrywających się przed poborem i następnie przybędą do obozu.
Kiedy Kurowski kontynuuje swój marsz poprzez lasy jędrzejowskie w kierunku Ojcowa, w Królestwie Polskim dochodzi do dość dziwnej sytuacji z militarnego punktu widzenia. Pomimo faktu, że praktycznie wszędzie wystąpienia zbrojne powstańców zakończyły się porażkami, obnażając przy tym ich kiepski stan uzbrojenia i wyszkolenia ( podobno nie mogli się Rosjanie nadziwić, kiedy po walce w Suchedniowie zbierali z ulic jakieś dziwne ręcznie kute miecze, kosy i piki ), dowodzący ponad 100 tys. armią zgromadzoną w Królestwie, gen. Edward Ramsay w dniach 23, 24 oraz 27 stycznia wydaje okólniki nakazujące koncentrację pomniejszych garnizonów tak, aby żaden garnizon nie liczył mniej niż dwa bataliony piechoty oraz odpowiednią liczbę jazdy, kozaków i dział. W efekcie tego Rosjanie przez kilka dni zajęci są dyslokacją wojsk, przemarszami itd. Tym bardziej, że kolejne okólniki jeszcze bardziej zwiększają stan garnizonów, a tym samych ilość miejsc, gdzie mają stacjonować odpowiednie ilości wojska. Do dzisiaj toczą się spory śród historyków, czy ta decyzja była li tylko wynikiem zaskoczenia Rosjan wybuchem powstania, czy może jakimś elementem świadomej gry politycznej… Operowanie w warunkach stanu wojennego, to dla rosyjskich żołnierzy podwójny żołd… W każdym razie doprowadziła ta decyzja do tego, że na interesującym nas obszarze województwa krakowskiego, jedyne większe siły były skupione w stolicy województwa – Kielcach, oraz w Miechowie, ostatnim większym mieście przed granicą z Austrią. Oczywiście zagrożeniem był również garnizon w Częstochowie, ale w tym czasie ona leżała na terenie guberni kaliskiej i zarazem pokrywającego się z nim województwa kaliskiego w nomenklaturze Rządu Narodowego. I nie przejawiały one ponadto żadnej aktywności na terenie województwa, prawie do połowy lutego. Być może przyczyną tego był fakt, że głównym zmartwieniem generała Aleksandra Uszakowa, stojącego na czele 11 tys. sił rosyjskich w guberni radomskiej (Radomskiego Oddziału Wojennego) stał się Marian Langiewicz i jego partia operujące w rejonie Gór Świętokrzyskich. O dramatyzmie jego położenia wtedy w obliczu przeważających sił rosyjskich świadczy również odezwa jaką wydał do mieszkańców województwa krakowskiego w dniu 26-go stycznia, wzywając ich do większej aktywności oraz wspomagania jego wysiłków tym samym. Tymczasem dopiero w okolicach tej daty – dokładnie niewiadomo, naczelnik Apolinary Kurowski Zjawia się w obozie w Ojcowie. Okazało się też, że w wyniku różnych perturbacji jakie były związane z przyjazdem Ludwika Mierosławskiego i objęciem przez niego kierownictwa wojskowego, Rząd Narodowy w dniu 25-go stycznia wydaje instrukcję, nakazującą nękać małe oddziały rosyjskie, przechwytywać kurierów, kasy miejskie, pocztowe oraz celne. Według nie również naczelnicy wojskowi wobec braku dyktatora, stają się jego jakby odpowiednikiem na podległych im terenach … Niejako „ panami życia i śmierci ” … I takim również chcąc, nie chcąc stał się Apolinary Kurowski – „człowiek niewojskowy” jak sam siebie określał często ….
Wraz z przybyciem Kurowskiego do Ojcowa, można powiedzieć zaczyna się organizacja powstania w województwie krakowskim. Sytuacja, jest już na tyle korzystna, ze na terenie powiatu olkuskiego, gdzie leży Ojców i Zagłębie Dąbrowskie, nie ma wojsk rosyjskich… Najbliższy duży garnizon znajduje się w Miechowie, ale na razie nie przejawia on żadnej aktywności. Pozostają tylko policja, żandarmeria czy tzw. komendy inwalidów. Nawet w Olkuszu nie ma wojska rosyjskiego. W tej sytuacji jedyną zorganizowaną siłą militarna pozostaje Rosyjska Straż Graniczna, licząca wtedy około 1400 – tu żołnierzy rozrzuconych w kilku, kilkunastoosobowe posterunki na przestrzeni ponad 250 km rosyjsko-austriackiej granicy. Zresztą jeszcze wtedy nie była to formacja przygotowana ani przewidywana zresztą do takich walk. Posiadała tylko takie jak armia uzbrojenie strzeleckie, dzieliła się na strażników pieszych i konnych, a jej dowódcami byli przeważnie weterani, po odsłużeniu wielu lat w carskiej armii. Zajmowała się ona w najgorszym razie pościgiem za przemytnikami … Zresztą do końca stycznia rosyjscy pogranicznicy zdążyli dostać już niezłego łupnia od powstańców w Sandomierzu, aresztowano nawet ich komendanta. Pewnie to wpłynęło dość demobilizująco na nich, nie prowadzących dotychczas takiej walki. Apolinary Kurowski, w takich okolicznościach przystępuje do organizowania powstania pod koniec stycznia. Zadania zaopatrywania ojcowskiego obozu, przysyłania tam rekrutów itp. bierze na siebie Ława Główna Krakowska, będąca galicyjską ekspozyturą Rządu Narodowego. Jak pisze Wacław Tokarz, zaskoczenie wybuchem powstania i niedowierzanie, potęgowane jeszcze przez zerwanie łączności telegraficznej było wśród jej członków olbrzymie. I kiedy się te wszystkie informacje potwierdziły, również musieli działać szybko i w stanie wielkiej improwizacji, z niewielkimi funduszami. Mimo braku znaczących oddziałów rosyjskich, opieki nad obozem ze strony Ławy Krakowskiej oraz sztabu oddanych współpracowników takich jak wymienieni wcześniej Ignacy Dobrski czy Wojciech Biechoński oraz napływających oficerów a wśród nich Teodora Cieszkowskiego czy Ludwika Miętty-Mikołajewicza (o nich i innych bardziej szczegółowo w następnym tekście) miał naczelnik i tak masę obowiązków. Obóz wizytowali przedstawiciele Ławy z Krakowa codziennie, do nich dołączali obserwatorzy wojskowi i ich wszystkich musiał podejmować. Zajmował się organizowaniem jawnych struktur Rządu Narodowego na podległym mu terenie, nacisk na to był tak wielki iż większość tego typu uroczystości zredukowano do minimum, ponieważ nie było czasu. Musiał dopilnować aby wszędzie ogłoszono dekret Rządu Narodowego o uwłaszczeniu chłopów, gdyż na tym terytorium pogranicza jeszcze w sposób szczególny wspominano wypadki rabacji galicyjskiej z 1846r, a i bieżące wydarzenia pokazywały, iż chłopi nie są siłą sprzyjającą powstaniu jak liczono w Warszawie i zdarzały się napady na ochotników czy powstańców. W dodatku wobec braków finansowych Ławy, ona sama wysyłała mu jak twierdzi Wacław Tokarz rachunki za przesłane towary i rzeczy, naciskającym tym samym na akcję pozyskiwania gotówki … On sam nie miał już czasu aby zajmować się szkoleniem wojskowym, powierzając to zadanie innym… Nieraz doświadczonym, a nieraz świeżo upieczonym podoficerom, którzy to dopiero co dotarli z Krakowa i musztrowali innych z instrukcjami Ludwika Mierosławskiego w ręku… Z zachowanych dokumentów dowiadujemy się, że do dnia 5-go lutego, w obozie znajdowało się około 500 powstańców … Uzbrojenie było fatalne, zamówione karabiny nie nadchodziły … Większość stanowili mieszkańcy zaboru rosyjskiego, wcieleni zresztą do kosynierów przeważnie z powodu braku uzbrojenia… Strzelcy zaś oraz kawaleria, to byli przybysze z Galicji. Na początku lutego, dołączył niewielki oddział z Częstochowy, pod dowództwem Józefa Grekowicza, rozbity wcześniej po walkach w województwie kaliskim. Oraz tzw. drugi oddział ochotników częstochowskich, których przywiódł do Ojcowa Teodor Cieszkowski… Pomimo tych wszystkich braków oraz trudności nadeszła pora na działanie. Tworzone są małe oddziały i wysyłane w różnych kierunkach od Ojcowa. Następuje zajecie Skały 1-go lutego i zabranie tam kasy miejskiej, w nocy z 2/3 następuje zajęcie Słomnik i zabranie tam też kasy miejskiej. Podobnie 3-go Wolbrom i Pilica. Jak pisały gazety śląskie, a nie jest to w tym wypadku źródło obiektywne, między 2-gim a 6-tym było identycznie w Siewierzu, Żarkach i Proszowicach. Równolegle z tymi akcjami, które odbyły się wszędzie bez walki dochodzi do pierwszych starć z rosyjską strażą graniczną. W nocy z 1/2 -go lutego dochodzi do walki o komorę celną w Michałowicach… Oddział z Ojcowa w porozumieniu z grupą ochotników idących z Krakowa, uderza na komorę i zajmuje ją. Na mniejszych posterunkach i komorach udaje się to bez walki – Sierosławice, Rataje, Komorów. W dniu 3-go lutego, dochodzi do ciekawej sytuacji przy komorze celnej w Szycach. Niewielka grupa powstańców, nie spodziewająca się na podstawie dotychczasowych doświadczeń większego oporu, ma zamiar zając tutejszą komorę celną. Tutaj natrafia na przeważający oddział rosyjskiej Straży Granicznej przygotowującej się do wymarszu. Zaskoczenie obu stron jest wielkie, jednak spokój i perswazja powstańców powoduje iż Rosjanie poddają się bez walki … Zdobyta tutaj broń oraz konie, poważnie wzmocnią polskie siły podczas walk w Sosnowcu. Podczas tego incydentu okazuje się, że Straż Graniczna otrzymała z Warszawy rozkaz koncentracji w dwóch najważniejszych komorach celnych w Granicy oraz Sosnowcu, o czym Kurowski nie wiedział … Wcześniej o niej jakby zapomniano, być może z tego powodu, że podlegała ona bezpośrednio rosyjskim władzom skarbowym, a nie wojsku, co prawie zakończyło się jej pogromem… Wobec takiej sytuacji Kurowski postanowił o rozpoczęciu akcji oczyszczania z Moskali „Trójkąta Granicznego” … Pierwszym celem ataku miała być komora celna w Granicy (obecnych Maczkach). Po powrocie do obozu, zajęto się wyselekcjonowaniem „oddziału wydzielonego”, składającego się z ochotników oraz tych, którzy posiadali najlepszą broń… W sumie około 150 powstańców, w równej części kawalerii, strzelców oraz kosynierów… Wyruszono 5-go rano z Ojcowa przyjmując marszrutę na Granicę. Wieczorem dotarto do Olkusza, gdzie w sposób uroczysty, ze względu na to, iż było to pierwsze zajęte miasto powiatowe uchwalono władzę Rządu Narodowego. Stąd 6-go około południa dotarto do Sławkowa, a wieczorem tego samego dnia do Maczek. Tutaj oddział zastał już władzę Rządu Narodowego, ogłoszoną dzień wcześniej. Okazało się bowiem, że wobec wieści o nadchodzących powstańcach, aplikant kolejowy, członek organizacji „ Czerwonych” Marcin Karaga zdecydował się na taki krok korzystając ze wsparcia kolejarzy robotników. Było to tym bardziej możliwe, ponieważ Straż Graniczna opuściła tę stację i komorę, przemieszczając się do niedalekiego Modrzejowa i pozostawiając zaledwie kilku żandarmów. Być może zadziałały tutaj znowu czynniki psychologiczne i propaganda, powodująca iż 300 osobowy oddział rosyjskich pograniczników, dosłownie czekał na moście granicznym jakby tylko już na sygnał przejścia do pruskich Mysłowic. Kurowski nawet stanął podobno przed dylematem co dalej, zdobycz finansowa okazała się tutaj niewielka a Moskale nie przejawiali żadnej inicjatywy w kierunku walki. Pomysł uderzenia na komorę celną w Sosnowcu pojawił się, jak uważa Wacław Tokarz, za sprawą niejakiego „kapitana S. Nikiforowa”, jak sam się przedstawia w późniejszym raporcie z rosyjskiej Straży Granicznej, który postanowił przyłączyć się do Kurowskiego, oferując dosyć brawurowy pomysł ataku na sosnowiecką komorę. Nikiforow to dosyć tajemnicza i nie do końca zidentyfikowana postać, po tej walce będzie nawet oskarżany o zdradę i o czysto merkantylne pobudki – pomoc za udział w łupach … A te w Sosnowcu miały być wielkie…
Tak czy owak, Nikiforow przekonał Kurowskiego do swego pomysłu… Został dowódcą „oddziału operacyjnego”. Po krótkim odpoczynku, kosynierów i strzelców zapakowano do wagonów towarowych, które prowadzone przez lokomotywą na zgaszonych światłach, w „żółwim tempie”, poprzez Ząbkowice skierowały się do Sosnowca – jak wspomina uczestnik tamtej jazdy Jan Szubert w swoich wspomnieniach. Dzisiaj ta trasa wydaje się okrężna bardzo, ale w tedy nie było innego połączenia kolejowego. Pomimo tego, że sam Kurowski pisał w raporcie o załadunku koni do tego pociągu również, teza ta nie znajduje potwierdzenia w relacjach innych uczestników tych wydarzeń a szczególnie samego rtm. Ludwika Miętty-Mikołajewicza, który dowodził pod Sosnowcem kawalerią powstańczą. Może tylko jeden koń, należący do kpt. Nikiforowa odbył te podróż koleją, jak sugerowałby kontekst jego raportu … Ale tego nie wiemy … I co ciekawe, pomimo wielu relacji i opisów tej bitwy w Sosnowcu, staniemy wobec sprzeczności, których jak na razie nie da się rozwikłać … Ale raczej na pewno, kawaleria pod dowództwem Miętty, przy której był Kurowski przemieściła się wierzchem i zajęła pozycje w okolicach granicznego mostu kolejowego na Brynicy, na nasypie … Częściowo korzystając z osłony stojących tam wagonów … W walkach pod komorą bezpośredniego udziału nie wzięła, dopiero pod koniec starła się z oddziałem ewakuujących się w kierunku Szopienic Moskali… Zresztą jak pisze Nikiforow jej zadaniem taktycznym miało być odcięcie drogi do Modrzejowa zarówno uciekającym, jak ewentualne powstrzymanie nadchodzącej stamtąd odsieczy … Oddział, który nadjechał koleją, opuścił pociąg na wiorstę drogi od wsi, – czyli licząc od dworca, gdzież zaraz za dzisiejszym Ślimakiem…
Koniec części I
Grzegorz Towarek
[1] R. Niewiadomski, IX Powszechny Zjazd Historyków. Powstanie Styczniowe 1863, Warszawa 1964, t.2, s.298-299.