Trybunał niezgody
Spór o sędziów Trybunału Konstytucyjnego od kilku tygodni rozpala społeczne emocje w naszym kraju. Argumenty prawne, które są prezentowane przez obie strony sporu najczęściej mają jedynie uzasadnić ich polityczne racje. Niedawne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego bynajmniej nie rozwiało wszystkich wątpliwości. Mam nawet wrażenie, że gdyby sprawa rozpatrywana była kilka tygodni temu mogłoby być one zupełnie inne. I to nie tylko dlatego, że sędziowie znaleźli się w samym oku politycznego cyklonu, chociaż trudno oczekiwać żeby byli oni całkowicie wolni od wpływu bieżących wydarzeń. Sprawą równie ważną było zaistnienie kilku faktów, które w momencie uchwalania przez PO i PSL nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym w czerwcu 2015 roku nie mogły być ani im, ani nikomu innemu, znane.
Wybór sędziów Trybunału Konstytucyjnego powinien być zgodny z dwoma, niewyrażonymi zresztą nigdzie w sposób jednoznaczny, ale logicznymi i powszechnie uznawanymi, zasadami. Po pierwsze sędziowie powinni być wybierani przez ten Sejm, który funkcjonuje w dniu, w którym kończy się kadencja sędziów, których mają w Trybunale Konstytucyjnym zastąpić. Po drugie, zgodnie z zapisami Konstytucji, skład Trybunału powinien być piętnastoosobowy, co oznacza, że nowi sędziowie powinni być zaprzysięgani przez Prezydenta niezwłocznie po wygaśnięciu kadencji ich poprzedników. Zasady są proste i logiczne. Tyle, że w określonych przypadkach mogą ze sobą pozostawać w sprzeczności.
Kiedy w czerwcu 2015 roku posłowie PO i PSL uchwalali nową ustawę wiadomo było, że kadencja trzech sędziów skończy się 6 listopada, czwartego – 2 grudnia, a piątego – 8 grudnia. Nie wiadomo było jednak kiedy dokładnie odbędą się nowe wybory parlamentarne, ani tym bardziej kiedy rozpocznie się kadencja nowego Sejmu. Zgodnie z Konstytucją decyduje o tym Prezydent, ale nie ma tutaj pełnej swobody decyzji. Wybory powinny się odbyć „w ciągu 30 dni od przed upływem 4 lat od rozpoczęcia kadencji Sejmu i Senatu” – art. 98, ust. 2. Ponieważ kadencja poprzedniego parlamentu rozpoczęła się 8 listopada 2011 roku oznaczało to, że w roku bieżącym wybory musiały się odbyć 11, 18, 25 października lub 1 listopada. Natomiast pierwsze posiedzenie nowo wybranych izb polskiego parlamentu musi być zwołane „w ciągu 30 dni od dnia wyborów” – art. 109, ust. 2. To z kolei oznaczało, że z pewnością kadencje dwóch sędziów Trybunału zakończą się już w nowej kadencji Sejmu, ale nie można było przewidzieć jaka będzie sytuacja 6 listopada, gdy swoją misję w Trybunale zakończy trzech pierwszych. Wiadomo też było, że niezależnie od przyszłych wydarzeń nowy Sejm będzie miał bardzo mało czasu na odbycie całej procedury wyborczej (prawdopodobnie także w przypadku dwóch ostatnich sędziów), która powinna być transparentna i zawierać możliwość publicznego przesłuchania zgłoszonych kandydatów.
Nie ulega wątpliwości, że Trybunał Konstytucyjny był i jest traktowany zarówno przez PO jak i PiS jako polityczny łup, który należy przejąć i jak najdłużej utrzymać w swoich rękach. Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy wybierani sędziowie są marionetkami w rękach partyjnych przywódców. Chodzi raczej o to, żeby reprezentowali poglądy zbliżone do ugrupować, które ich rekomendowały. Sędziowie orzekają bowiem „w sprawowaniu swojego urzędu są niezawiśli i podlegają tylko Konstytucji oraz ustawom” – art. 195, ust. 1. Tyle, że ich interpretacja obowiązującego prawa jest już kwestią ich indywidualnych poglądów. A prawo, nie tylko polskie, daje do tej interpretacji szerokie pole.
Przy okazji całego sporu wyszła na jaw ogromna niekompetencja naszych polityków. Nie chodzi oczywiście o traktowanie demokracji w sposób instrumentalny i wykorzystywanie sejmowej większości, która jak wiadomo w demokracji jest zawsze przejściowa, do realizacji własnych politycznych celów. Dość zabawnie zresztą brzmią głosy polityków Prawa i Sprawiedliwości o woli suwerena, który oddał w ręce Sejmu prawo decydowania o losach państwa. Rzeczywiście, art. 20 Konstytucji stanowił „Najwyższym organem władzy państwowej jest Sejm Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”. Tyle, że była to Konstytucja uchwalona w 1952 roku, a jej współautorem był Józef Wisarionowicz Dżugaszwili zwany Stalinem. W 1989 roku została ona gruntownie zmieniona, a w 1997 przeszła ostatecznie do historii. Obecna mówi o trójpodziale władzy.
Pisząc o niekompetencji mam na myśli zwykłą nieudolność, która powoduje nieskuteczność ich własnych działań. Zacznijmy od Platformy. Projekt nowej ustawy Prezydent Komorowski zgłosił jeszcze w 2013 roku. Przez dwa lata posłowie PO nie mieli czasu, żeby proponowaną przez ich Prezydenta ustawę uchwalić. Byłoby wtedy dość czasu na jej sprawdzenie pod względem zgodności z Konstytucją, a na dodatek dwa lata temu nikt nie mógł przewidzieć, kto wygra wybory w roku 2015 – zarzuty o polityczne intencje jej autorów byłyby wówczas zdecydowanie mniej przekonujące. Obudzili się dopiero po przegranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach prezydenckich dokonując zresztą w prezydenckim projekcie wielu dość istotnych zmian. Nie wpisali jednak do niej zapisu zobowiązującego Prezydenta do zaprzysiężenia sędziów w ciągu określonego czasu. A przecież kilka lat temu Prezydent Lech Kaczyński odmawiał powołania kilku sędziów wskazanych przez Krajową Radę Sądownictwa twierdząc, że żaden przepis nie określa terminu, w którym ma to zrobić. Wpisano wówczas do ustawy „Prawo o ustroju sądów powszechnych” zapis określający, że ma to zrobić w ciągu 30 dni – art. 55, § 1. W czerwcu br. wiadomo już było kto będzie nowym Prezydentem i że sytuacja może się powtórzyć. A mimo tego stosowny zapis nie został wprowadzony. Co ciekawe, pojawił się on w nowelizacji ustawy zaproponowanej przez PiS i przegłosowanej dwa tygodnie temu przez nowy parlament – art. 21, ust. 1. Czyżby Jarosław Kaczyński nie wierzył do końca Prezydentowi Andrzejowi Dudzie?
Jeszcze większe błędy popełniła druga strona, a zwłaszcza Prezydent Andrzej Duda, który całkowicie się w tej sprawie pogubił. Po pierwsze, po objęciu urzędu nie skierował wniosku do Trybunału o zbadanie obowiązującej już ustawy z Konstytucją, co oznacza że nie kwestionował jej konstytucyjności, a tym samym legalności wyboru nowych sędziów. Można oczywiście twierdzić, że odmawiał Trybunałowi prawa zajmowania się ustawą, która go dotyczy. Tyle, że dwa dni przed wyborami taki wniosek złożyli posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Wycofali go kilka dni później, gdy okazało się, że mają większość w Sejmie, a na dodatek Trybunał wyznaczył bardzo szybki termin rozpatrzenia sprawy.
Kolejny, najpoważniejszy zresztą błąd, Prezydent Duda popełnił wyznaczając termin pierwszego posiedzenia Sejmu na dzień 12 listopada, a więc 6 dni po zakończeniu kadencji pierwszych trzech sędziów Trybunału. Dopuścił tym samym do sytuacji, że jeszcze przez kilka dni kadencji poprzedniego Sejmu (trwa ona „do dnia poprzedzającego dzień zebrania się Sejmu następnej kadencji” – art. 98, ust.1) Trybunał liczył mniej sędziów niż określa to Konstytucja, mimo że trzech sędziów wybranych według ustawy, której Prezydent oficjalnie nie kwestionował, czekało na zaprzysiężenie. A wystarczyło zwołać posiedzenie Sejmu tydzień wcześniej, żeby opozycji wytrącić, a przynajmniej osłabić, jeden z najważniejszych i najbardziej przekonujących argumentów, który stał się zresztą podstawą wydanego kilka dni temu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego.
Kolejny dowód na chaos i niekompetencję panującą w rządzącej obecnie partii, to uchwalenie nowelizacji czerwcowej ustawy. Znajdował się tam przepis szczególny umożliwiający wybór nowych sędziów Trybunału na miejsce tych, których kadencja wygasa w roku 2015. Tyle, że nowelizacja weszła w życie 5 grudnia, a nowych sędziów wybrano 2 grudnia powołując się na Regulamin Sejmu. Tym samym przepis, który zaledwie dwa tygodnie temu w nocy został przegłosowany przez Sejm, nigdy nie zostanie zastosowany. Po raz kolejny bowiem okazało się, że sztab prezesa nie przewidział tak szybkiego wyznaczenia przez prezesa Trybunału Konstytucyjnego rozprawy mającej zbadać zgodność z Konstytucją ustawy czerwcowej. A wystarczyło zapisać, że nowelizacja wchodzi z dniem jej ogłoszenia i autokompromitacji by nie było.
Niekompetencja naszych polityków jest zatrważająca. Ale jeszcze bardziej przerażające jest ich umysłowe ubezwłasnowolnienie. Dlaczego całkiem rozsądni ludzie, w momencie gdy wchodzą do polityki i stają się częścią jakiejś politycznej grupy, tracą zdolność trzeźwego osądu rzeczywistości i przejawiają prymitywny instynkt stadny tak typowy dla epoki plemiennej. Nie wierzę, że przez osiem lat wszyscy posłowie Platformy Obywatelskiej zgadzali się w pełni z Donaldem Tuskiem czy Ewą Kopacz, tak jak nie wierzę, że wszyscy posłowie Prawa i Sprawiedliwości wierzą w nieomylność prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Jedenaście lat temu miałem przyjemność trzy tygodnie uczestniczyć w wyjeździe studyjnym do Stanów Zjednoczonych. Członkiem naszej czteroosobowej grupy była również ówczesna bezpartyjna burmistrz Brzeszcz Beata Szydło. To naprawdę była niesłychanie rozważna, umiarkowana i mądra kobieta. Cały czas mam nadzieję, że nic się nie zmieniło, a toksyczna fascynacja prezesem minie.
Spór o wybór pięciu sędziów Trybunału jest niesłychanie istotny, ale jego nawet kompromisowe rozstrzygnięcie proponowane najpierw przez klub Nowoczesnej Ryszarda Petru, a następnie potwierdzone wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego (na co się zresztą nie zanosi) nie rozwiąże zasadniczego problemu – wyboru niezawisłych z zasady sędziów przez polityczny z zasady Sejm. To zawsze będzie rodziło wątpliwości co do obiektywizmu wybranych sędziów i ferowanych przez nich wyroków. I dlatego jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się pójście śladem propozycji zgłoszonej przez ugrupowanie Pawła Kukiza. Nie mam tu na myśli podniesienia sejmowego progu wyboru sędziego z bezwzględnej na kwalifikowaną (2/3 głosów), ponieważ to w polskiej rzeczywistości oznaczałoby brak możliwości wyboru kogokolwiek i całkowity paraliż Trybunału. Chodzi natomiast o przekazanie uprawnień Trybunału Sądowi Najwyższemu (musiałaby to być prawdopodobnie nowa, piąta izba tego Sądu – Izba Konstytucyjna). Wybór sędziów Sądu Najwyższego w praktyce należy do Krajowej Rady Sądownictwa, w której udział polityków jest śladowy. Można też pozostawić Trybunał Konstytucyjny w obecnej postaci, a jedynie zabrać Sejmowi prawo wyboru sędziów przekazując to uprawnienie Sądowi Najwyższemu lub Krajowej Radzie Sądownictwa. Oczywiście wówczas również prawo zgłaszania kandydatów powinno zostać politykom całkowicie odebrane. Wymaga to jednak zmiany Konstytucji, a więc politycznej woli głównych sejmowych ugrupowań. I dlatego wątpię, żeby ta rozsądna propozycja została kiedykolwiek zaakceptowana. Zawsze będzie bowiem jakaś sejmowa większość, której do głowy nie przyjdzie, że za kilka lat znajdzie się w ławach sejmowej opozycji. Nie chciała o tym pamiętać Platforma Obywatelska. Nie rozumieją tego posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Trudno w tej sytuacji nie przyznać racji Janowi Kochanowskiemu, który pisał, że Polak „przed szkodą, i po szkodzie głupi”.
Karol Winiarski