Zagłębie Dąbrowskie. Witamy!
Na Brynicy jest granica. Jadąc z Katowic trasą DK w kierunku Warszawy można jednak przeoczyć rzekę. Za to nie sposób nie zauważyć tablicy z napisem: „Zagłębie Dąbrowskie. Witamy”. Stoi dumnie u progu Sosnowca sześć dni w tygodniu i 365 dni w roku. W przestępnym nawet 366. Ten punkt topograficzny jest niezbędny, bo przejezdni, opuszczając stolicę Górnego Śląska, mogliby nie zrozumieć, dlaczego kilka kilometrów od zachwycającego rozmachem centrum Katowic, rozciąga się urbanistyczny skansen PRL-owskiej szarzyzny i bylejakości architektonicznej.
Pierwszy zjazd z drogi szybkiego (na szczęście) ruchu prowadzi między rachityczne domki z lewej, a stację benzynową Shell z prawej. Ta mogłaby ewentualnie pełnić rolę symbolu nowoczesności, gdyby dziś był rok 1975 a nie akurat 2015. Za nią, gdzieś w gęstwinie krzewów milczy Egzotarium. Jego głównymi mieszkańcami są roślin i ryby. Jak wiadomo, jedne i drugie, głosu nie mają, zwłaszcza głosu wyborczego. Na szczęście pozbawione są również pamięci, więc pozostają szczęśliwie nieświadome niezrealizowanych od lat obietnic rozbudowy. Nieopodal pyszni się „szklany dom” – duma architektoniczna przedwojennego Sosnowca. Dziś, oklejony brudnymi i zwisającymi reklamami, bardziej przywodzi na myśl „Abisynię” – ówczesną dzielnicę skrajnej nędzy. Za to między blokami Lidl z parkingiem – widomy znak, że jednak nieobca tu zachodnia kultura handlu. Dalej jest już tylko gorzej.
Drugi zjazd to ceglane domki i kolejne potwierdzenie fascynacji niemiecką przedsiębiorczością – królestwo pawilonu sieci Aldi. W zasadzie – tu też lepiej nie skręcać.
Droga Krajowa wiedzie dalej, gdzie na osłodę i pożegnanie miasta wznoszą się: wieżowiec Wydziału Nauk o Ziemi i szpital św. Barbary. Pierwszy należy do Uniwersytetu Śląskiego, drugi ma status placówki wojewódzkiej. Stąd rozjazd na Dąbrowę, Będzin i Czeladź. Zagłębie otwiera się na oścież i trwa. Nie wiadomo zresztą dokąd. Prawdopodobnie, aż po granicę państwa, bo tablic z informacją o rogatkach regionu nie uświadczysz. Może lepiej było nie witać?
Łatwo można wyjaśnić, dlaczego wjazd do Sosnowca (czyli do Zagłębia) w niczym nie przypomina wjazdu do Katowic. Bez trudu można wykazać, że koniec końców Katowice to miasto wojewódzkie, że bogate, że centrum biznesu i nauki. Można też złośliwie wieszczyć, że Muzeum Śląskie i sala koncertowa zbankrutują, Spodek się posypie, a Rondo Sztuki upadnie, bo świeci pustkami. Można, ale po co? Lepiej podziwiać, a najlepiej czerpać dobre wzory. Katowice od lat inwestowały w prezencję i w myśl zasady, że ładnemu w życiu lżej, będą zbierały słodkie owoce swych starań. Duże rzeczy buduje się małymi kroczkami, jak można by strawestować reklamę banku, skądinąd śląskiego.
Nie trzeba jednak katować się Katowicami. Dość wyjść za opłotki, żeby zobaczyć jak radzą sobie mniejsze miasta. Mysłowice od strony Modrzejowa witają odrestaurowanymi kamienicami, które już sto lat temu miały za zadanie olśniewać przybyszy z Kongresówki. Droga powrotna dostarczała zdecydowanie mniej wrażeń estetycznych. Mimo upływu wieku nic się pod tym względem nie zmieniło. Centrum Pszczyny, Rybnika, czy Mikołowa zachęca mieszkańców i turystów do niedzielnych spacerów . Olkusz postawił na udostępnienie historycznych podziemi, Siewierz na rewitalizację zamku i rynku. Czeladź próbuje zagospodarować resztki historycznego centrum, Będzin za niemałe pieniądze uporządkował Górę Zamkową. Dąbrowa Górnicza zmieniła plac przed Pałacem Kultury w centrum kultury. Miasta te wiedzą, że inwestowanie w estetykę śródmieścia po prostu się opłaca. Symbolem Sosnowca zaś pozostaje przeszklony budynek dawnego „Sezamu”, fasadę którego przez długi czas zdobiły zgodnie dwa wielkie napisy: „Casino Poland” i „Używana odzież”. Zapewne była to oferta kompleksowej obsługi dla tych, którzy zgrają się do skarpetek.
Sosnowiec nie ma rynku ani zamku. Ma za to Patelnię czyli plac Stulecia i kwartał zwartej zabudowy kamienicami z przełomu XIX i XX wieku. To tu pierwsze kroki na miejskich brukach stawiają przyjezdni po wyjściu z pociągu lub autobusu. Dla nich miasto będzie takie, jakim widokiem ich przywita, a wiadomo, że jak cię widzą… Na temat „Patelni” wylano już morze atramentu i kubły pomyj. Że dziura w ziemi, że trzeba było puścić ruch samochodowy i tramwajowy pod ziemią, a na powierzchni zbudować namiastkę rynku, że w fontannie pluskają się dzieci ulicy, że w przejściu podziemnym do części sklepów nie trafi się bez GPS. A jednak jest to miejsce bez wątpienia oryginalne architektonicznie, tętniące życiem przez cały rok, a zwłaszcza przez wszystkie ciepłe miesiące. I dlatego zasługuje na szczególną troskę ze strony samorządu. Niestety, jego prominentni przedstawiciele przebywają raczej w podziemiach eleganckiej restauracji, której nazwa tak kusząco obiecuje perspektywę kariery w stolicy. Nie dostrzegają stamtąd złuszczonych elewacji kamienic, okien zabitych dyktą lub, ku uciesze gołębi, otwartych przez cały rok. Nie widzą obskurnych zakamarków Warszawskiej i Głowackiego. Jak większość mieszkańców, którym życie miłe, omijają Targową przy Szklarnianej. W przeciwieństwie do sporadycznie pojawiających się zagranicznych turystów nie mają okazji poczuć smrodu bramy kamienicy Szpilmana ani lęku przed tzw. patriotami miejsca. Z okien magistratu nie widzą zaniedbanych Plant, które z odbudowaną fontanną mogłyby świetnie domknąć od strony rzeki urbanistyczne założenie ratuszowego osiedla. Nie przechodzą pod arkadami do wydziałów Urzędu zlokalizowanych poza gmachem głównym przez place przypominające zaniedbane podwórka przedwojennych czynszówek, gdzie królują otwarte śmietniki i korzystające z nich ptaki, zwłaszcza niebieskie. Może za to przez okna byłego Szpitala nr 2 koją zmęczone oczy zielenią skweru, który zapewne mógłby służyć jako miejsce grzybobrania, gdyby nie tegoroczna susza. Choć przyznać trzeba, że dla polepszenia estetyki ustawione zostały donice z wieczne zielonymi bukszpanami. Sława tych krzewów już dawno przekroczyła granice miasta, a nawet tę oznaczoną tablicą, granicę Zagłębia Dąbrowskiego.
Oczywiście, szklanka jest tylko do połowy pusta. Śródmieście poprawia swój wygląd. Dzieje się tak jednak głównie dzięki środkom zewnętrznym. Unijne pieniądze pozwoliły na modernizację torowisk tramwajowych i rond. Urząd Skarbowy wyremontował dawną kolejową kamienicą, PKP zmodernizowały perony dworca głównego, policja wybudowała nowoczesny komisariat przy ul. Piłsudskiego. Prywatni inwestorzy ryzykują własne oszczędności, otwierając sklepy, restauracje i punkty usługowe. Parafia z pietyzmem restauruje katedrę i jej otoczenie. Pozostaje pytanie, jakie plany w tym zakresie mają władze samorządowe. A właściwie, co naprawdę zamierzają zrobić, by centrum stolicy Zagłębia Dąbrowskiego choć trochę przypominało centrum dwustutysięcznego miasta z ambicjami. Oddanie do użytku „Muzy” to jednak trochę za mało. Może ucywilizować targ za Plazą? Może wykupić i zburzyć lokal po dawnym Mirage? Może końcówkę Modrzejowskiej (tuż obok miejsca gdzie niedługo wytryśnie fontanna) zbliżyć wyglądem do miejskiego deptaka? Może wreszcie wyburzyć szkieletora – pamiątkę po Wydziale Farmacji? Może zastąpić reklamową wolną amerykankę grą rynkową opartą o zasady estetyki? Może po prostu zadbać, by wjazdy do miasta z DK nie wyglądały jak zjazdy do innego świata?
Sosnowiec nie ma zamku ani rynku. Sosnowiec nie ma też zbyt dużo pieniędzy. Krótko mówiąc, to dość biedne miasto. Na tyle biedne, że władze zdecydowały nie zwiększać dotacji na służbę zdrowia. Nie na tyle jednak, by zrezygnowały z planów zbudowania kosztem 150 mln zł. drugiego stadionu dla ukochanego przez prezydenta klubu futbolistów, któremu szczodrą ręką wypłaca rocznie 3 mln złotych z gminnych pieniędzy (mniej więcej tyle samo, co otrzymują wszystkie pozostałe kluby sportowe miasta). A wszystko po to, by wkrótce piłkarskie „Zagłębie” zagrało w Lidze Mistrzów UEFA. Kabaret Pod Wydrwigroszem” mógłby zaintonować za Josefem z Bażin: „Arek marzi…” W tym wypadku jednak nie sprawdza się powiedzenie: „marzenia nic nie kosztują”. Przynajmniej w odniesieniu do kasy miasta. Obiektywie, sam pomysł wzbogacenia miasta o nowoczesny kompleks sportowo-widowiskowy obok tzw. Górki Górskiego sam w sobie zły nie jest, ale w kontekście innych potrzeb i stanu budżetu wydaje się jednak trochę na wyrost.
Portal sosnowiec.info wykazał niezbicie, że miasto nie ma strategii rozwoju sportu. Lektura „Strategii rozwoju miasta Sosnowca do 2020 r.” wskazuje, że dotyczy to nie tylko sportu. Najciekawszym fragmentem tego dzieła jest historyczna i statystyczna charakterystyka miasta. Część zasadnicza, to dość bełkotliwa nowomowa upstrzona słowami typu: „kierunki’, „priorytety”, „dbałość”, „poprawa”, „wdrażanie”, „usprawnienie” itd., itp. Ciekawe, że znaleźć tam można deklarację „zwiększenia atrakcyjności turystycznej Miasta” oraz „kreowania wizerunku Miasta przyjaznego mieszkańcom i turystom”. Nie ma natomiast planu budowy infrastuktury sportowej dla drużyn zawodowych. Widocznie znów działa stara zasada: „co innego widzę, co innego słyszę”. Ale to w sumie nic nowego. Przecież to Zagłębie Dąbrowskie. Ziemia twórców propagandy sukcesu. Witamy.
Janusz Szewczyk