Wrześniowe upały
Pierwotnie zamierzałem w tym tygodniu nie opuszczać tematu bzika, jaki ogarnia szerokie kręgi społeczeństwa, ale naszły mnie wątpliwości. Może to temat tylko pozornie niewinny? Może zagłębiając się w umysłowe aberracje tego i owego niechcący utwierdzam ich w zgubnym mniemaniu, że mają racje? Każda akcja wywołuje reakcję, a siła ich wzajemnego oddziaływania jest proporcjonalna. Ostatecznie wytknąć komuś, że plecie androny, to jakby zachęcić go do gorączkowego szukania argumentów, że jednak nie on plecie a ja? To takie ludzkie.
Unikam co prawda konkretnego wytykania temu i owemu, że bredzi, bo to ani skuteczne, ani bezpieczne, chociaż z drugiej strony może jednak odważyć się i pokazać palcem? Przypomina mi się w tym miejscu przypowieść o władcy, który w zapatrzeniu we własne wyobrażenia o świecie wdał się w zgubny w efekcie, konflikt z sąsiadami. Miał później uzasadnione pretensje do licznych doradców, że nie zwrócili mu w odpowiednim czasie uwagi. Ci z kolei w odruchu obrony wskazali na kolegę, który tego próbował i właśnie dogorywa zamurowany w wieży, oskarżony o sianie defetyzmu i zdradę stanu. Naukę z przypowieści wywodzę mianowicie taką: jeśli masz szefa idiotę – zmień pracodawcę. A jeśli zmiana z różnych przyczyn nie wchodzi w grę, to co? Oj, chyba wplątaliśmy się w kabałę.
Sytuacja dzisiejsza wygląda jeszcze weselej i bardziej tajemniczo. Mamy niby wolność słowa, jeszcze nikt nikogo do wieży nie wsadza, nawet za całkiem jasne i dosadne wypowiedzi – najwyżej szurnie z posady, o czym dowiadujemy się niemal codziennie – ale też zupełnie nie słucha, nie czyta, nie analizuje uwag i ostrzeżeń. Mniejsza o propagandową sieczkę. Tam rzeczywiście niewiele można dodać, ale są przecież tak zwane poważne media, gdzie podjęcie merytorycznej i rzeczowej dyskusji byłoby możliwe i wskazane, ale jakoś jej nie widać. I raczej się nie zanosi. Słucham wypowiedzi różnych ważnych person i słyszę niezmiennie solową pieśń pochwalną pod własnym adresem i zupełny brak zainteresowania argumentem interlokutora, o ile ten termin tu w ogóle pasuje, bo inter– jakby nieobecne. Najwyżej warknie się jakąś inwektywę i po sprawie.
Nie dopuszczam do siebie myśli, że w różnych poważnych i powołanych do tego instytucjach nie prowadzi się analiz, porównań i ocen proponowanych z politycznych trybun posunięć i projektów. Chociaż, z drugiej strony, nic nie słychać na ten temat, albo jeszcze gorzej, te analizy się lekceważy. To już pachnie katastrofą. Są bowiem na tym świecie procesy i zjawiska, których żadna, nawet najbardziej zdecydowana „wola polityczna” zmienić nie zdoła. Rzucony w górę kamień bez wątpienia spadnie. Dobrze wiedzieć, gdzie spadnie i jakie szkody spowoduje. Może wobec tego rozsądniej nie rzucać kamieni? Za dużo by się chciało!
Pokutuje w naszym pięknym języku kilka porzekadeł, ładnie brzmiących, acz głupich w treści. Na przykład „stare, dobre czasy”, albo „dobrze to już było”, czy też „wróćmy do starych, sprawdzonych rozwiązań” i podobne. Otóż stare wcale nie były lepsze, owszem sprawdzały się lepiej lub gorzej w zupełnie innym kontekście społecznym, politycznym, a przede wszystkim technologicznym. Jeśli ktoś tego nie widzi, radzę wizytę u okulisty, a bardziej jeszcze polecam douczyć się i pomyśleć. To nie jest proces szczególnie skomplikowany, choć wbrew powtarzanej maksymie, wcale nie bezbolesny. Mimo wszystko lepiej narazić się na krótki ból, jak u dentysty, niż cierpieć przewlekle. A cierpienie z powodu głupiej polityki, dla przykładu energetycznej, może dotyczyć pokoleń.
toko