Półmetek
15 października miną dwa lata od wyborów parlamel;;ll;ntarnych, które przyniosły zmianę władzy w Polsce. Po ośmiu latach Zjednoczona Prawica utraciła władzę. Stało się tak, chociaż największe poparcie w wyborach uzyskało Prawo i Sprawiedliwość. Z tego też powodu proces przekazywania władzy trwał dwa miesiące. Tyle bowiem czasu zajęło udowodnienie politykom prawicy i Prezydentowi Andrzejowi Dudzie, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego nie ma żadnej zdolności koalicyjnej. Ostatecznie jednak Prawo i Sprawiedliwość oddało władzę koalicji ugrupowań dysponujących większością parlamentarną, co zawsze jest najważniejszym wyznacznikiem przestrzegania zasad demokracji parlamentarnej.
Po dwóch latach rządów nowej koalicji badania preferencji politycznych Polaków pokazują dość istotne zmiany na polskiej scenie politycznej. W mniejszym stopniu dotyczą one dwóch głównych ugrupowań, które dzięki konsekwentnie prowadzonej polityce polaryzacji polskiego społeczeństwa, zabetonowały swój elektorat. Dzięki temu utrzymują one poparcie na zbliżonym poziomie oscylującym wokół 30% zdeklarowanych wyborców. To spory sukces Koalicji Obywatelskiej i Donalda Tuska w świetle wątpliwych osiągnięć już dwuletnich rządów obecnej koalicji. Rekordowe tempo przyrostu zadłużenia będące efektem ogromnego deficytu budżetowego, brak jakichkolwiek realnych zmian w sądownictwie, całkowite nieprzygotowanie naszego kraju do realiów współczesnej wojny mimo rekordowych wydatków zbrojeniowych, klęska Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich, nieustające personalne spory w koalicji, jak dotąd nie spowodowały spadku poparcia dla głównego ugrupowania obozu rządowego.
Kiedy w czerwcu 2025 roku Karol Nawrocki wygrał wybory prezydenckie wydawało się, że droga powrotu do władzy stoi przed Jarosławem Kaczyńskim otworem. Taki przecież skutek przyniosło dziesięć lat wcześniej zwycięstwo Andrzeja Dudy, gdy notowania Prawa i Sprawiedliwości wystrzeliły w górę, a poparcie dla Platformy Obywatelskiej załamało się. Tym razem nic takiego się nie stało, a partia Jarosława Kaczyńskiego nie zawsze jest w stanie przekroczyć w sondażach 30%. Nawet duża popularność Karola Nawrockiego i jego rekordowe wyniki zaufania społecznego nie przekładają się na wzrost poparcia dla największego ugrupowania opozycyjnego. Na dodatek gwałtowny atak prezesa na Konfederację, a zwłaszcza Sławomira Mentzena, stawia pod znakiem zapytania potencjalną współpracę z tym ugrupowaniem po wyborach parlamentarnych. A przecież właśnie brak zdolności koalicyjnej ostatecznie przesądził dwa lata temu o utracie władzy przez Prawo i Sprawiedliwość.
Nadzwyczajnych powodów do zadowolenia nie ma również Konfederacja. Z jednej strony, trwale uzyskuje poparcie przekraczające 10%. Z drugiej jednak, wyniki sondażowe są niższe niż jeszcze kilka miesięcy temu, a szanse dogonienia Prawa i Sprawiedliwości wydają się bardzo mało prawdopodobne. Widać też różnice między Ruchem Narodowym a Nową Nadzieją, czyli dwoma głównymi partiami tworzącymi Konfederację, co zresztą stara się wygrywać Jarosław Kaczyński. Na dodatek za jej plecami czai się Grzegorz Braun i jego Konfederacja Korony Polskiej. W obliczu radykalizacji nastrojów społecznych może się okazać, że to skrajne ugrupowanie przekroczy próg wyborczy i uzyska niewielką reprezentację w przyszłym parlamencie. To zresztą dobra wiadomość dla Donalda Tuska, ponieważ częściowo niweluje przewagę prawicy w polskim elektoracie – gdyby te głosy padły na listy Prawa i Sprawiedliwości lub Konfederacji przyniosłyby znacznie większą ilość mandatów dla tej strony sceny politycznej.
Radość lidera Koalicji Obywatelskiej byłaby zapewne większa, gdyby nie fatalne notowania koalicjantów. Udana kampania lewicowych kandydatów na Prezydenta oraz wyraźne umizgi Rafała Trzaskowskiego do prawicowego elektoratu, chwilowo zwiększyły poparcie dla Nowej Lewicy i Partii Razem. O ile jednak ta pierwsza stale przekracza granicę progu wyborczego, to druga najczęściej znajduje się poniżej tego poziomu. Samodzielny ich start w wyborach grozi całkowitą marginalizacją polskiej lewicy, a nawet ponownym jej brakiem w parlamencie. Ewentualna wspólna lista w wyborach wymagałby jednak wcześniejszego opuszczenia koalicji rządzącej przez Nową Lewicę, co z powodu groźby konieczności rezygnacji wielu działaczy tego ugrupowania z wysoko płatnych stanowisk może się okazać trudne do przeprowadzenia. Odciąganie od koryta jest zawsze bardzo bolesne.
Znacznie gorsza jest sytuacja partii tworzących Trzecią Drogę. W ostatnich kilku elekcjach tylko dzięki tworzeniu wspólnej listy wyborczej z innymi ugrupowaniami udało się Polskiemu Stronnictwu Ludowemu bezpiecznie przekraczać próg wyborczy. Od czasu rozwodu z Polską 2050 w żadnym badaniu opinii publicznej ludowcy nie są w stanie tego osiągnąć, a w wielu ich notowania są na granicy błędu statystycznego. Nawet zakładając tradycyjne sondażowe niedoszacowanie Polskiego Stronnictwa Ludowego, jest bardzo mało prawdopodobne, że poparcie dla tego ugrupowania znacząco wzrośnie. Poglądy głoszone przez ludowców nie różnią się od tego co głoszą liderzy Koalicji Obywatelskiej czy Prawa i Sprawiedliwości (w gruncie rzeczy to ten sam antyemigrancki, suwerenistyczny przekaz głoszący konieczność zwiększania wydatków obronnych i kontynuowania rozdawniczej polityki socjalnej), a na dodatek ponownie rosnące niezadowolenie na wsi niweczy nadzieje na odzyskanie chociaż części rolniczego elektoratu. Mimo więc zapewnień o samodzielnym starcie w wyborach, ta najstarsza polska partia polityczna, o ile nie znajdzie kolejnego politycznego dopalacza, nie będzie miała innego wyjścia jak szukanie ratunku na listach Koalicji Obywatelskiej.
W przeciwieństwie do swojego niedawnego koalicjanta, Polska 2050 kończy swój krótki żywot. Klęska Szymona Hołowni w wyborach prezydenckich zniechęciła go ostatecznie do polityki. Dlatego też postanowił zostawić partię, którą zresztą niezbyt się zajmował – miała mu ona jedynie pomóc przetrwać czas między dwoma prezydenckimi kampaniami i wzmocnić osobistą pozycje polityczną, co zresztą w pełni się udało. Gdy jednak prezydenckie marzenie rozwiały się jak poranna mgła, a próba utrzymania się na fotelu Marszałka Sejmu nie znalazła poparcia wśród koalicjantów, postanowił zakończyć swoją przygodę z polityką. To oczywiście rozpoczęło rywalizację o schedę po ojcu-założycielu, co jeszcze bardziej osłabia i tak już gasnącą partię. Żenująca walka Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz o funkcję wicepremiera ostatecznie kompromituje ugrupowanie, z którym wszelcy przeciwnicy polaryzacji niegdyś łączyli tak duże nadzieje, a ultimatum jakie Szymon Hołownia postawił swoim koalicjantom (rezygnacja z funkcji Marszałka Sejmu tylko w zamian za stanowisko wicepremiera dla jego koleżanki) pokazuje skrajną infantylizację polskiej polityki.
Trudno zrozumieć dlaczego Donald Tusk nie chce w tej sprawie zająć jednoznacznego stanowiska, co tylko przedłuża bezsensowną dyskusję dzielącą koalicję. Jeżeli nie zamierza spełnić żądania Szymona Hołowni, to powinien jak najszybciej przeciąć wszelkie spekulacje. Chyba, że chce powtórzyć manewr Jarosława Kaczyńskiego z 2021 roku, który pozbył się Jarosława Gowina z rządu dopiero w momencie, gdy był pewien przejęcia większości jego posłów. W przypadku Polski 2050 musiałaby to być zdecydowana większość klubu liczącego obecnie trzydziestu posłów. Być może „skauci” Koalicji Obywatelskiej już intensywnie nad tym pracują. Jeżeli im się nie uda, Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz zapewne zostanie wicepremierem.
Od 2011 roku regułą polskich wyborów stał się udział w niej nowych ugrupowań osiągających chwilowy, jak się potem okazuje, sukces. Ruch Palikota, Kukiz`15, Nowoczesna, Polska 2050 przebojem wdarły się do parlamentu, aby po jednej kadencji ulec marginalizacji. Wyjątkiem jest Konfederacja, ale tworzą ją siły polityczne, które choć cieszące się niewielkim poparciem, to jednak od dawna były obecne na polskiej scenie politycznej. Można więc oczekiwać, że i tym razem znajdą się ambitni politycy, którzy będą chcieli wykorzystać narastające zniechęcenie wobec obecnie istniejącego układu politycznego. To szczególne zagrożenie dla Koalicji Obywatelskiej, której część zwolenników popiera ją z konieczności – nie widzi bowiem żadnej alternatywy dla najważniejszego liberalno-demokratycznego ugrupowania walczącego z PiS-em, chociaż jest ono nim już tylko z nazwy, a nie z wartości, które rzeczywiście reprezentuje. Problemem jest jednak brak kandydata na lidera potencjalnego nowego ugrupowania, a bez charyzmatycznego przywódcy żadna partia nie ma szansy nawet na chwilowy sukces.
Jeszcze kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku wydawało się, że grozi nam polityczny pat. Ani Prawo i Sprawiedliwość, ani tzw. koalicja demokratyczna nie mogły liczyć na uzyskanie większości w Sejmie, a silna w wakacyjnych sondażach Konfederacja nie wykazywała zainteresowania wchodzeniem w koalicję ani z jedną, ani z drugą stroną. Nadspodziewanie słaby wynik ugrupowania Sławomira Mentzena, Krzysztofa Bosaka i Grzegorza Brauna pozwolił na utworzenie stabilnej koalicji rządowej. Obecnie takie zagrożenie jest jeszcze bardziej realne. Ani Prawo i Sprawiedliwość, ani też koalicja 15 października nie mają na razie większych szans na zdobycie samodzielnej większości. Pozyskanie posłów Partii Razem czy Konfederacji Korony Polskiej, o ile w ogóle wejdą do Sejmu, wydaje się mało prawdopodobne – radykalizm tych ugrupowań czyni ich trudnymi do „oswojenia”, a i one raczej nie mają zamiaru wchodzić w żadne układy koalicyjne. Pozostanie Konfederacja, którą zapewne będą chciały przekonać do siebie obydwa główne ugrupowania polskiej sceny politycznej. Tylko czy partia Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka będzie tym zainteresowana?
Za dwa lata sytuacja finansów publicznych będzie znacznie gorsza niż obecnie i dotychczasowa polityka grania na czas jaką stosują Donald Tusk i Andrzej Domański, nie będzie już możliwa. Niezależnie od tego kto obejmie ster rządu i kto będzie tworzył nową koalicję, będzie zmuszony do podejmowania niepopularnych społecznie decyzji, które z politycznego punktu widzenia będą samobójcze. Dla młodych polityków Konfederacji, którzy wiedzą, że czas pracuje na ich korzyść, wchodzenie w jakikolwiek układ koalicyjny bez pełnej swobody działania, będzie mało opłacalnym ryzykiem. A to może oznaczać długotrwały okres politycznej niestabilności w obliczu kryzysu finansowego i rosyjskiego zagrożenia. Kto wie, może jeszcze zatęsknimy za obecnym duopolem.
Karol Winiarski