Teatr – wizytówka miasta
O misji teatru, pieniądzach na kulturę i recepcie na sukces, ze Zbigniewem Leraczykiem – dyrektorem Teatru Zagłębia w Sosnowcu i Dorotą Ignatjew – dyrektorem artystycznym, rozmawia Olga Kujawińska-Kostro.
Olga Kujawińska-Kostro: Zacznijmy od zmian jakie, w ciągu ostatnich lat zaszły w Teatrze Zagłębia…
Dorota Ignatjew: (śmiech)
O.K.: Złe pytanie?
D.I.: Nie, po prostu, to jest ogrom spraw do omówienia.
O.K.: To może inaczej. Jeszcze nie tak dawno temu, Teatr miał opinię, nie oszukujmy się, złą. Nie zmienił się zespół, został odświeżony, ale trzon cały czas jest taki sam. Co się stało, że nagle Teatr, nie tylko cieszy się powodzeniem wśród widzów sosnowieckich, ale odnosi sukcesy ogólnopolskie?
Zbigniew Leraczyk: Ja bym zaczął od tego, że nie zgadzam się z opinią, że Teatr miał opinię złą. Miał nienajlepsze notowania. Czasami były to złe recenzje, albo nieudane spektakle, co się zdarza w normalnej pracy teatru. Można powiedzieć, że zdarzały się spektakle, które były spektaklami znaczącymi, udanymi. Natomiast opinię, że wszystko było źle, uważam za krzywdzącą dla zespołu, dla teatru. Było inaczej, był inny repertuar. Opinie recenzentów nie zawsze były bardzo pozytywne, zdarzały się przemilczane spektakle, co możemy odczytywać, jako opinię negatywną. Ale, że „złe” – polemizowałbym. Były nieodpowiednie. Nie użyłbym słowa „złe”.
O.K.: Zatem, co trzeba zrobić, żeby te „nieodpowiednie” stały się „odpowiednimi” w ciągu, zaledwie, kilku lat.
Z.L.: Udało nam się stworzyć takie warunki dla zespołu, żeby to zmienić. Co to znaczy? Po pierwsze: udało nam się zaprosić w 2011 r. (kiedy objęliśmy stanowiska) reżyserów, którzy przyjechali do Teatru, obejrzeli kilka spektakli, po czym, niektórzy stwierdzili, że chcą podjąć współpracę z nami, inni się nie odezwali – mieli za dużo zajęć. Normalną rzeczą jest, że spośród osób, które były zaproszone, a było ich…
D.I.: Dziewięć.
Z.L: …część wyraziła chęć współpracy. A skoro wyrazili chęć współpracy, to przyjechali do nas z bardzo ciekawymi projektami, ze świetnymi pomysłami artystycznymi, z ekipą scenografów, kompozytorów, choreografów, a przy tym sami podpisali się pod pracami, które w teatrze wykonali. I tu wielki szacunek dla pani dyrektor Ignatjew, za to, że udało nam się to zrealizować. Twórcy, którzy się pojawili, Piotrek Ratajczak, Jerzy Bielunas, Remigiusz Brzyk, nie damy rady wymienić tu wszystkich, to postaci, które tchnęły nowego ducha w ten teatr, w zespół artystyczny i, przede wszystkim, w repertuar. Proszę zwrócić uwagę, że my w tej chwili nie gramy tytułów, które ukazały się drukiem. Są spektakle na podstawie czegoś albo absolutnie nowe, świeże, oryginalne teksty. W ogóle, taka jest teraz tendencja w Polsce, że bardzo rzadko gra się tytuły tak, jak zostały napisane. Realizacje całej klasyki są realizacjami współczesnymi. I tak zaczęli do nas przyjeżdżać, interesować się Teatrem Zagłębia w Sosnowcu, już nie tylko ci, których zaprosiliśmy, ale postacie, które chcą pracować w tym zespole, widzą efekty, widzą, że teatr się pokazuje w Polsce, jeździ na festiwale, na przeglądy, zdobywa bardzo dużo nagród.
D.I.: Najważniejsza rzeczą, która zawsze towarzyszy zmianie dyrekcji, jest lęk – najnormalniejsza w świecie emocja. Zaczęliśmy pracę bazując na akceptacji. Inaczej się pracuje przez rewolucję, rewolucja sieje zniszczenie. Ewolucja daje szanse rozwoju. Znaliśmy mankamenty, ale nie po to tu przyszliśmy, aby te mankamenty wyciągać, tylko po to, aby zacząć budować coś nowego. Myślę, że ważną decyzją, była decyzja stawiania na zespół, który będzie grał główne role jako całość. Bywają różne modele, czasem jest gwiazda o ogromnej osobowości z dużego teatru, a zespół pozostaje w tle. Można tak, ja tego nie neguję, ale podjęłam decyzje, że stawiamy na zespół. To się wiązało też z szeroko pojęta tematyką. Wiadomo, że zawsze w teatrze jest jakiś lider ustawiający repertuar i dobierający sobie współrealizatorów. Lata pana Kopciuszewskiego, to była ogromna ilość klasyki, ja stwierdziłam, że należy otworzyć się na literaturę współczesną. Mamy dużo prapremier. Na pewno powstała nowa jakość, nowy gatunek, nowa scenografia – inny gust. Kolejną rzeczą, jest to, że nie zapominamy o tych, którzy do tego teatru chodzili. Bardzo ważne jest, że Teatr funkcjonuje prawie 120 lat, czyli jest tradycja chodzenia do teatru, co jest niebagatelną rzeczą. Tutaj mogę zacytować takie zdanie Wajdy, które bardzo mi się podoba, że „szanuję widza, słucham widza, słucham publiczności, ale bawimy się według moich zasad”. Siłę wiążącą dla zespołu miała Masłowska, bo nagle trzeba było rozmawiać nowym językiem, w nowym gatunku. Potem Korzeniec, ewidentny bum. Pokazujemy różne języki teatralne, to nie jest jeden nurt, to jedno hasło: otwarcie na współczesność.
Z.L.: A ryzyko było wysokie.
D.I.: Ryzyko jest zawsze. Jeżeli robi się, załóżmy, cztery sztuki w roku, to przynajmniej dwoma trzeba zaryzykować. Uważam, że to w jakim miejscu jesteśmy ma wpływ na to jak pracujemy. Wystrój powolutku konweniuje z tym co jest na scenie. Aktorzy mają schludne garderoby, widzowie wchodzą do czystego, zadbanego budynku, to na pewno też ma wpływ na odbiór teatru. Oczywiście jest jeszcze dużo do zrobienia, ale na to trzeba funduszy, pieniędzy nigdy dość.
O.K.: No właśnie. Skoro pani dyrektor poruszyła ten temat… Czy za tymi, licznymi sukcesami idą pieniądze?
D.I.: Wszystkie nagrody są nagrodami honorowymi. Składamy również wnioski o refundację. I co roku takie refundacje otrzymujemy, ale nigdy nie jest to 100 %. Obliczyłam na poczet naszego spotkania, że refundacji mieliśmy 150 tys., w sumie. Podać tytuły spektakli, które częściowo były refundowane?
O.K.: Bardzo proszę.
D.I.: Była Masłowska Między nami dobrze jest, razem z Piaskownicą – to było jako jedna pula, potem oczywiście Korzeniec, Koń, kobieta i kanarek i Najmniejszy bal świata. O te refundacje aplikowaliśmy i na to dostaliśmy pieniądze. Można powiedzieć, że każdego roku zostajemy wyróżnieni. Nie ukrywam, że największą kwotę mieliśmy w tym roku na Konia, kobietę i kanarka. Żaden spektakl do tej pory nie miał tak wysokiej refundacji. Nie mówiąc o tym, że bardzo ważną rzeczą są nasze realizacje telewizyjne. Nie jest sztuką wynająć firmę, nawet telewizję, nagrać i mieć to w szufladzie. Trzeba otrzymać czas antenowy, to musi być zrobione na bardzo wysokim poziomie, w odpowiednich parametrach i musi mieć jakość artystyczną – ktoś musi chcieć to kupić, nie wystarczy wyprodukować. Nam się tak udało, że sukcesy Korzeńca spowodowały zainteresowanie TVP Kultura tym tytułem, spektakl został nagrany i dostał masę nagród na festiwalu Dwa teatry, ale to by nie było możliwe bez wsparcia sponsorów i Urzędu Miasta. Potem z okazji 250–lecia teatru ogłoszono plebiscyt teatrów telewizji i był jeden warunek, prócz jakości samego spektaklu, przy składaniu wniosku musi być zobowiązanie samorządu, że on pokryje część kosztów. Żeby w ogóle móc aplikować musieliśmy mieć decyzje telewizji, że ten spektakl się podoba i decyzję miasta o partycypowaniu w kosztach. Każdy może się zgłosić, każdemu miasto może pomóc, tylko jeszcze telewizja musi to chcieć. To był taki nasz sukces tych dwóch przedsięwzięć.
Z.L.: Z dużymi skrótami.
D.I.: Natomiast Koń, kobieta i kanarek był rejestracją telewizyjną. Mieliśmy jedną próbę kamerową, a następnie nagranie. To bardzo trudne wyzwanie dla realizatorów. I też byliśmy na festiwalu Dwa teatry.
Z.L.: Wróćmy jeszcze do finansowania. Jesteśmy teatrem samorządowym, miejskim – organizatorem teatru jest Prezydent Miasta. Co roku otrzymujemy dotacje na działalność statutową i te środki pozwalają na przeżycie. My sami dorabiamy, mówiąc nieelegancko, ok. 25-27% dotacji. Oczywiście wszystko drożeje, a dotacje pozostają na tym samym poziomie. W tym roku, jest szansa na to (mówię jest szansa, bo rozmawiamy przed zatwierdzeniem budżetu), że nastąpią minimalne podwyżki płac.
D.I.: W ogóle, w instytucjach kultury w mieście.
Z.L.: Są to niewielkie pieniądze, ale rozumiem, że tylko takimi środkami miasto dysponuje. Oczywiście, chcielibyśmy, żeby ich było więcej, bo jak są pieniądze, to jakość produktu może wzrastać. Wszyscy wiemy, jak intensywna i jak agresywna jest w tej chwili reklama…
D.I.: Mamy ok. 27 nagród i to jest najlepsza wizytówka dla tego miasta. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy padło hasło „Teatr Zagłębia w Sosnowcu”. W tej chwili sam fokus na Teatr Zagłębia powoduje, że jest reklama, zarówno w radiu, jak i telewizji, nie mówiąc już o prasie branżowej, co jest dla nas ogromną nobilitacją. Musimy mieć dobrej jakości spektakle, żeby one same promowały teatr. Reklama jest bardzo ważną rzeczą, a Sosnowiec jest trudny do reklamowania, ponieważ nie ma miejsc gdzie można się reklamować. Nie ma przestrzeni publicznej, przeznaczonej tylko i wyłącznie na reklamę.
O.K.: Mówiła pani dyrektor o nieuciekaniu od tematów kontrowersyjnych. One rzeczywiście się pojawiają. Czy spotykacie się państwo z krytyką swojej pracy na poziomie ideologicznym?
D.I.: Nigdy nikt nam się nie „wtrącał”, natomiast indywidualne przypadki są. Na przykład, ktoś dzwoni i mówi, że nie podoba mu się, że w Czerwonym Zagłębiu jest pokazane tak i tak, a on pamięta inaczej. Jeśli pyta mnie pani o cenzurę – do tej pory jej nie było i mam nadzieję, że nie będzie. Tak czy inaczej, wierzę w artystów, wierzę, że zawsze znajdą sposób, żeby odnieść się do tematów, na których im zależy. Proszę sobie przypomnieć lata PRL-u, mimo cenzury, artyści potrafili się wypowiedzieć. Dziś żyjemy w świecie demokratycznym i cenzury nie powinno być! Każdy sam dysponuje własnymi pieniędzmi i decyduje czy chce je wydać na Do Damaszku, Śmierć i dziewczynę, czy na Konia, kobietę i kanarka.
Z.L.: Rzeczywiście, jednorazowe przypadki bywają. Przychodzi pani i mówi, że jej się to nie podobało, bo przyszła z siedmioletnim wnuczkiem, a tam pada brzydkie słowo. Pani dokładnie wie o tym, że spektakl jest dla dorosłych, a przychodzi z dzieckiem. Ona ponosi za to odpowiedzialność. Zresztą takie słowa padają na co dzień wokół nas, teatr nie może od tego uciekać. Może tego typu historie, natomiast, odkąd piastujemy stanowiska, właściwie nie było nawet sugestii, z czyjejkolwiek strony, co grać, a czego nie. Byliśmy pełni obaw, kiedy Tomek Śpiewak przyszedł do nas z pomysłem zrobienia spektaklu o Świadkach Jehowy. Kolejny społecznościowy temat, może tego za dużo jest? Ale okazało się, że widzowie chcą ten spektakl oglądać. Wyciągają wnioski, zaczynają się zastanawiać. Tak samo w Koniu, kobiecie i kanarku – trzeba to przemyśleć i podjąć własną decyzję, samemu odpowiedzieć na pytanie „kto ma rację?”. I to jest wartość.
D.I.: Ja nie miałam obaw bo ufam Tomkowi Śpiewakowi, tak jak innym reżyserom, których zapraszam do pracy. Wracając do Pani pytania, są jeszcze szkoły i nauczyciele ze swoimi sugestiami. Chcielibyśmy dogodzić szkołom, ale stwierdziliśmy, że nie da się tego zrobić, ponieważ ilu nauczycieli, tyle wersji programowych dla Teatru Zagłębia. A prawda jest też taka, że jest bardzo dużo agencji aktorskich, które „wyręczają” teatry, przyjeżdżają do szkół i za pięć złotych, grają na sali gimnastycznej Zemstę w trzy osoby, albo Pana Tadeusza w siedem.
Z.L.: Poziom tego jest żenujący.
O.K.: Czyli problem psucia rynku występuje nawet w tym obszarze?
D.I.: Psucia gustu! Ja rozumiem, że ktoś mieszkający w miejscu, gdzie nie ma dostępu do kultury, korzysta z takich usług, żeby mieć cokolwiek, ale czasami lepiej połączyć kilka rzeczy i zrobić wycieczkę do miasta ze zwiedzaniem i wizytą w teatrze (najlepiej, żeby to było wieczorem, bo wtedy jest inna atmosfera), niż psuć gust młodzieży. Na terenie Śląska i Zagłębia jest, niestety, bardzo dużo takich przedsięwzięć.
O.K.: Czy pretensje o to nie powinny być kierowane głównie do nauczycieli i dyrektorów, którzy decydują o korzystaniu z ich usług?
D.I.: Nie, to jest prawo wolnego rynku. Każdy ma swoje pięć złotych, wyda je na co zechce.
Z.L.: Tak, jak każdy ma prawo przyjść i zaproponować taki pokaz.
D.I.: Tak jest wygodniej. Nie wydajemy na transport, nie marnujemy czasu na dotarcie do teatru, godzinę oglądamy i wracamy na lekcje. Ja się nie dziwię nauczycielom.
Z.L.: My nie jesteśmy w stanie na bieżąco reagować na kolejne pozycje lekturowe, a takie agencje pytają „Co omawiacie teraz? Bardzo proszę, my jesteśmy gotowi!” Oczywiście, są to absolutnie skrótowe wersje, przeważnie na bardzo słabym poziomie, bo choćby warunki, w których się to pokazuje są…
D.I.: Urągające teatrowi!
Z.L.: Jednak takie agencje istnieją i szkoły z tego korzystają. Ale, jeśli mówimy o szkołach, ja jestem zadowolony ze współpracy ze szkołami, które nas odwiedzają. Nie dlatego, że przychodzą na jakieś pozycje lekturowe, bo takich w tej chwili praktycznie nie mamy, poza Tangiem, które gramy tylko w niektórych okresach, ale dlatego, że dzięki naszym propozycjom repertuarowym młodzież, która przychodzi na spektakl, nie musi znać tematu. Młodzież przychodzi, ogląda spektakl i widzi coś innego, zaczyna rozumieć, zaczyna obcować z językiem współczesnej sztuki. I to jest cenne! Jeżeli na tym etapie, zarazimy młodych ludzi sztuką, to tylko z korzyścią dla nich i dla nas. Bo jeśli się sparzą, powiedzą „to jest nudne”, „bez sensu”, „w złym guście”, to nie będą chcieli do teatru wrócić. Nie tylko naszego, w ogóle. W tej chwili przychodzą na Konia, kobietę i kanarka, na Miedzy nami dobrze jest i magia teatru na nich działa, mówią „fantastyczne!”– niewielu z nich znało wcześniej Masłowską.
D.I.: Myślę, że misją teatru publicznego jest, przede wszystkim, poszerzanie horyzontów, uświadamianie ludzi. W ten sposób inwestujemy w przyszłe społeczeństwo, bo nie samym chlebem żyje człowiek. Spójrzmy na kraje wysoko rozwinięte, tam bardzo dużo wydaje się na kulturę, bo człowiek, który inwestuje w wartości niematerialne jest bardziej świadomy i dojrzały. Obcowanie z teatrem może pomóc odnaleźć się w zwykłej codzienności, tak jak książka, a mimo to połowa Polaków nie czyta.
O.K.: To rodzi kolejne pytanie. Z raportu TNS Polska wynika, że w 2014 roku aż 84 % Polaków nie było w teatrze ani razu. Kto w Sosnowcu chodzi do teatru, a kto nie?
D.I.: Dzieci nie są w stanie zadecydować o wizycie w teatrze, decydują za nie dorośli. Jeśli jest fajny, rezolutny, myślący o rozwoju dziecka rodzic, to on je przyprowadzi. Może to być także decyzja szkoły. I tu właśnie jest kwestia tego nauczyciela – czy on zmarnuje kilkanaście złotych, które rodzic da na spektakl, czy nie? Podatnicy są naszymi darczyńcami, więc musimy mieć eklektyczny repertuar. Ale coraz częściej zauważamy, że przychodzą ludzie zainteresowani współczesną literaturą i tematyką. Są to ludzie, którzy fajnie snobują się na teatr i przyjeżdżają z różnych regionów, nie tylko z naszego miasta. Doceniają to co robimy. Ta zmiana repertuaru była bardzo ryzykowna. W pierwszym roku bardzo baliśmy się dużego spadku liczby widzów. Zazwyczaj, kiedy zmienia się repertuar, cześć ludzi odchodzi, część zostaje, a ponieważ zostawiliśmy część pozycji, ci którzy nie odnaleźli się w nowych propozycjach, nadal odwiedzają nas raz w roku, w okresie karnawału, ci, którzy byli gotowi na transformację, przychodzą na pozostałe spektakle. W 2010 r. było 38 tys. widzów., w roku 2013 mieliśmy 53 tys. widzów. To był rok Korzeńca, czyli prawdopodobnie pojawili się ludzie, którzy nigdy w teatrze nie byli i przyszli specjalnie, żeby zobaczyć spektakl o swoim mieście. Oczywiście, podstawowym problemem, nie tylko w naszym mieście, jest fakt, że społeczeństwo potwornie zubożało. Są klasy bardzo bogatych ludzi, których stać na wyjazd do Wiednia do teatru – dla nich pieniądze nie stanowią problemu. Natomiast generalnie Polska zubożała i to ma ogromny wpływ na kulturę. Dlatego bardzo często sięgamy po takie środki, jak promocja, widzimy, że ludzie są bardzo zainteresowani, na przykład tanim czwartkiem. To jest sygnał, że potrzebują kultury, ale mają na nią bardzo mały budżet. Z czego wtedy korzystają? Z imprez miejskich. Jeśli nie mają pieniędzy na codzienną prasę i dostępu do Internetu, to sięgają po Kurier Miejski czy Metro. Każdy ma takie potrzeby, tylko czasami to jest nieuświadomione. Jednocześnie, jeśli pójdą i zobaczą na miejskim festiwalu zespół, to nie kupią później w Empiku albumu, bo już to znają. Niestety: bieda, bieda, bieda…
O.K.: Produktów i usług, również z zakresu kultury, jest na rynku tak dużo, że bez reklamy się nie obejdzie. Myślę, że każdy, kto korzysta z Internetu i zagląda na funpage Teatru Zagłębia, zgodzi się, że jest on świetnie prowadzony. Niestety, nie wszystkie instytucje kultury potrafią udźwignąć problem promocji. Macie państwo jakieś rady? Co zrobić, żeby mieć dobrą reklamę?
D.I.: Mieć dobry produkt! To jest podstawa.
Z.L.: W 2012 roku, który był dla nas przełomowy w tego typu działaniach, po prostu zainwestowaliśmy pieniądze. Dzisiaj praktycznie nie kupuje się już biletów w kasie. To znaczy, można przyjść i kupić, jednak większość sprzedaży odbywa się przez Internet. Można w kasie zapłacić kartą – zawsze się płaciło gotówką. Jeśli ktoś przychodził z kartą i słyszał, że musi iść do bankomatu po gotówkę, to odechciewało mu się teatru. Zainwestowaliśmy w zrobienie dobrej strony, w zatrudnienie grafika, zatrudnienie w biurze obsługi widzów, w dziale promocji, ludzi, którzy się na tym znają. Powstało nowe logo, mamy też plakaty – przedtem były tylko afisze, tytuł i nazwisko, nic więcej. To jest nowa jakość. Znaleźliśmy na to środki w naszych corocznych budżetach.
D.I.: Ja myślę, że wiele instytucji wydaje na to pieniądze, tylko nie kontrolują tego. Ale, co najważniejsze, jeśli nie ma dobrego produktu, żadna reklama nie pomoże. Jako jedna z trzech instytucji w województwie przeszliśmy szkolenia w ramach projektu Urzędu Marszałkowskiego Design dla usług. Rozmawialiśmy wtedy także o tym, co powinno się zmienić w mieście, żeby nasz teatr był zauważalny. Na przykład: nie ma żadnego oznakowania. Jesteśmy bardzo źle usytuowani, jesteśmy bokiem do Centrum, to problem. Teatr Zagłębia jest wizytówką Sosnowca, a tablic informujących o dojeździe brak. To przykre, że miasto w to nie inwestuje.
Z.L.: To wszystko jest zaprojektowane i będzie od nowa robione. W przyszłym roku pojawi się nowe oznakowanie. Powtarzam cały czas, że Sosnowiec ma markę, tą marką jest Teatr Zagłębia. Mówiłem to zarówno Prezydentowi Górskiemu, jak i Prezydentowi Chęcińskiemu – mamy się czym chwalić! Przylepiło się do nas, że to takie straszne miasto…
D.I.: Na Śląsku, bo w reszcie kraju tego nie widzę. Jestem z Warszawy, z Wrocławiem też byłam długi czas związana i dopóki tu nie przyjechałam, nie miałam pojęcia, że Sosnowiec jest źle postrzegany.
O.K.: Przeglądając Internet widzę, że to jednak jest ogólnopolski trend. Nie wiem dlaczego. Trzeba to z socjologami omówić.
Z.L.: Jest coś takiego. To się wzięło prawdopodobnie stąd, że towarzysz Edward Gierek pochodził z Zagłębia. No i wcześniej jeszcze zabory…
O.K.: Tak, ale jak długo można kultywować takie antagonizmy?
Z.L.: No można. Proszę sobie wyobrazić, że może to trwać setki lat. Będą całe pokolenia wymierały i ci, którzy w ogóle już nie pamiętają o co poszło, będą jeszcze do bitwy pod Grunwaldem wracać. To jest jakaś paranoja! Po co? Chwalmy się tym, co teraz mamy dobrego. Pracuję tu od 1979 roku i tylu nagród, wyjazdów na festiwale, spotkań i dyskusji (jakie odbywały się, na przykład przy okazji Sali Królestwa), co teraz, nie miałem w całej karierze. Oczywiście Teatr może się chwalić nagrodami w całej swojej historii, ale od połowy 2011 roku, dzieje się tyle, ile jeszcze nigdy dotąd.
D.I.: Tylko w tym sezonie, od września, braliśmy udział w Letnim Ogrodzie Teatralnym, Festiwalu Czech i Moraw w Cieszynie, z Wijem byliśmy na Fanaberiach, jedziemy na Jeleniogórskie Spotkania Teatralne z Koniem, kobietą i kanarkiem, Edyta Ostojak otrzymała w tym tygodniu nagrodę Marszałka dla Młodych Twórców. Cały czas coś się dzieje. Mamy teraz nowy nabytek – Małgosię Saniak, debiutującą w Szwejku, za chwilę dojdzie do nas Sebastian Węgrzyn, którego praca przy Siódemce będzie dyplomem teatralnym i może zakorzeni się w Sosnowcu, zobaczymy.
O.K.: Pozostaje nam zatem poczekać i zobaczyć, jak sprawdzą się na naszej scenie. Bardzo państwu dziękuję za rozmowę, a naszych czytelników zachęcam do zaglądania na stronę, bowiem już niebawem, pomówię o Sosnowcu i Teatrze Zagłębia z jego nową aktorką, Małgorzatą Saniak.
Zdjęcie: Maciej Stobierski