Błędy i porażki
Miniony tydzień przyniósł dość spektakularną porażkę Prezydenta Arkadiusza Chęcińskiego. Nie chodzi oczywiście o niespodziewaną śmierć lidera śląskiej Platformy Tomasza Tomczykiewicza, który wraz z marszałkiem województwa Wojciechem Saługą byli politycznymi protektorami szefa sosnowieckich struktur Platformy. Z tego punktu widzenia groźniejszym dla niego w dłuższej perspektywie może okazać się pogłębiający kryzys całego ugrupowania, które pogrąża się w narastających walkach wewnętrznych o przywództwo. Korzysta na tym przede wszystkim Nowoczesna, która po raz pierwszy w jednym z sondaży uzyskała wynik lepszy od PO. To oczywiście dopiero początek rywalizacji o przywództwo parlamentarnej opozycji, ale w przypadku postępującej marginalizacji rządzącej do niedawna partii, wzrasta prawdopodobieństwo ubiegania się Arkadiusza Chęcińskiego za trzy lata o reelekcję pod szyldem kandydata bezpartyjnego.
Porażka, o której wspomniałem na początku, dotyczyła głosowania nad wnioskiem o wyłączenie rodzinnych ogrodów działkowych z powszechnego systemu odbierania odpadów. Oznacza to, że działkowcy będą mieli możliwość wyboru firmy, z którą zawrą umowę na wywóz odpadów i samodzielnego negocjowania stawek. Był to stały postulat większości zarządów ogrodów działkowych zgłaszany na każdym prawie spotkaniu. Osobiście nie sądzę, żeby ta zmiana przyniosła radykalne ograniczenie wysokości ponoszonych przez nich opłat, które znacząco wzrosły po wprowadzeniu dwa lata temu nowego systemu. Selektywna zbiórka odpadów znacznie podwyższyła koszty odbioru i przetwarzania odpadów (ekologia niestety kosztuje, ale przynosi długofalowe korzyści), a w wyniku braku podziału miasta na rejony (a takie było pierwotne zamierzenie) REMONDIS stał się w Sosnowcu faktycznym monopolistą. Nie obawiam się też jednak apokaliptycznych wizji zasypujących nas zewsząd śmieci, którymi na sesji straszył radnych i mieszkańców Pan Prezydent. Słabość systemu tkwi bowiem zupełnie gdzie indziej.
Poprzedni system odbioru odpadów polegający na konieczności zawierania indywidualnych umów zarządców nieruchomości z firmami „śmieciowymi” zapewniał konkurencję na rynku i w większym stopniu zachowywał proporcje między ilością produkowanych śmieci a ponoszonymi opłatami (oczywiście poza domami wielorodzinnymi). Mankamentem tego rozwiązania była możliwość zaniżania prawdziwych ilości odpadów i tym samym minimalizowania kosztów. „Nadwyżka” śmieci lądowała w osiedlowych śmietnikach lub co gorsza na dzikich wysypiskach. Nowy system wprowadził stałą ryczałtową opłatę dla zarządców nieruchomości, ale wyłącznie tych zamieszkałych. Może nie jest to sprawiedliwe – bogatsi zwykle wytwarzają więcej śmieci, a płacą tyle samo co inni – ale eliminuje pokusę pozbywania się „na lewo” części odpadów. Inaczej jest w przypadku nieruchomości niezamieszkałych. Tutaj zarządca nieruchomości deklaruje ile śmieci wytwarza i tym samym ilu pojemników potrzebuje, a ponieważ opłaty są wyższe niż kiedyś, to i pokusa oszustwa jest znacznie większa. Jedynym wyjściem z sytuacji jest wprowadzenie ryczałtu także w stosunku do nieruchomości niezamieszkałych lub przyjęcie innych, obiektywnych i weryfikowalnych kryteriów określenia ilości wytworzonych śmieci. W przeciwnym razie będziemy dalej bezskutecznie walczyć z wiatrakami czyli kosztem niemałych pieniędzy likwidować „dzikie” wysypiska.
Porażkę w głosowaniu nad projektem nowelizacji uchwały zgłoszonym przez klub Prawa i Sprawiedliwości (na początku roku podobny wniosek zgłosiłem na komisji rozwoju w imieniu klubu Niezależnych) Prezydent Chęciński poniósł na własne życzenie. Sprawa ciągnęła się przez wiele miesięcy i dość łatwo było zauważyć, że stanowisko PiS, SLD i Niezależnych jest w tej kwestii jednoznaczne. Być może nasz Prezydent liczył, że powtórzy się sytuacja sprzed miesiąca, kiedy to część radnych poparła jego stanowisko wbrew opinii ich macierzystych klubów. Tym razem było jednak inaczej. Z jednej strony niektórzy z nich od dawna byli osobiście zaangażowani w forsowanie tego projektu. Z drugiej, zmasowana krytyka jak ich spotkała po poprzedniej sesji spowodowała, że dla wielu obserwatorów naszego lokalnego życia politycznego głosowanie traktowane było jako test ich wiarygodności. A wystarczyło, żeby Prezydent Chęciński zgłaszając swoje wątpliwości poparł zgłoszony wniosek i nie opowiadał bajek o braku dyscypliny klubowej w Platformie – poza przewodniczącym klubu, który się pomylił – wszyscy radni PO głosowali za. W polityce przegrane głosowanie zawsze odbierane jest jako oznaka słabości.
To nie jedyny błąd popełniony przez Arkadiusza Chęcińskiego w ostatnich tygodniach. Wizerunkową porażką na własne życzenie okazała się też sprawa dodatków motywacyjnych dla nauczycieli. Zostały one co prawda przyjęte w wersji zaproponowanej przez Prezydenta, ale sposób w jaki zostało to zrobione z pewnością nie przysporzyło popularności Arkadiuszowi Chęcińskiemu w sosnowieckim środowisku nauczycielskim. Chcąc ratować sytuację, nasz Prezydent sypnął groszem. Niewielkim (16 zł. na etat na miesiąc), bo i budżet Sosnowca zasobnością nie grzeszy, ale i tak biorąc pod uwagę przebieg wcześniejszej dyskusji było to zaskakujące posunięcie. Zaskakujące, ale i mocno spóźnione. A wystarczyło poinformować o planowanym wzroście nakładów na październikowej sesji, aby osłabić siłę krytyki ze strony opozycji. Kto szybko daje, dwa razy daje.
Pierwsze przegrane przez Prezydenta Chęcińskiego głosowanie nie oznacza zmiany sytuacji politycznej w naszym mieście. Pokazuje jednak, że przyjęta przez niego taktyka pozyskiwania poszczególnych radnych i wiązania ich psychologiczno-zawodowymi powiązaniami nie jest niezawodna. Jak wszyscy na tym świecie podlegają oni też innym wpływom – mediów, kolegów klubowych, opinii publicznej. Czasami okazują się one ważniejsze niż związki z Prezydentem. Tak stało się na listopadowej sesji. Tak może stać się i w przyszłości.
Karol Winiarski