Mity i realia
Ostatnia sobota przed ciszą. Za tydzień zmieniamy temat, ale zanim to nastąpi, jeszcze trochę w przedwyborczym duchu. Jak raz wpadła mi w ręce wydana przed trzema laty książka Roberta Krasowskiego „Po południu. Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy”. Doskonale wpisuje się w przedwyborcze dysputy, te poważne, chociaż… jakby się ktoś uparł, to i w niej znalazłby trochę pożywki do pyskówek. W każdym razie na pewno płyną z niej wnioski na przyszłość i to raczej negatywne. Choć to już historia – dwadzieścia pięć lat przecież upłynęło – to kilkoro ówczesnych bohaterów nadal w grze.
Książka jest poważną, w miarę obiektywną analizą zdarzeń i charakterów głównych graczy prawej i lewej strony. Obala ciągle obecne w społecznej świadomości mity i legendy, a czyni to językiem prostym, chwilami jakby nazbyt prostym i stawia tezy tyleż śmiałe, co przewrotne. Ot choćby taką: To była eksplozja, Polacy zachowali się jak bohaterowie liberalnego mitu, wedle którego wystarczy dać ludziom wolność, a ci sami o siebie zadbają. W tym społecznym wysiłku polityka odegrała drugorzędną rolę. Politycy nie stali na mostku, nie kierowali zmianami. Odwrotnie, transformacja uczyła polityków bierności i fatalizmu. To oczywiście dotyczy minionej dekady. Czy dziś role się odwracają? Nie przypuszczam. I jeszcze jeden cytat: Mówiąc wprost – tak jak mitem jest legenda, że „Solidarność” obaliła komunizm, tak samo mitem jest opowieść, że kolejne rządy zbudowały nad Wisłą demokrację i kapitalizm. Otóż nie zbudowały. (…)polityka nie była podmiotem transformacji, lecz (…) jej najsłabszym ogniwem.
Mniej więcej treść całej książki prowadzi do skądinąd bliskiej mi tezy, że świat toczy się wedle swoich praw, a politycy jedynie mieszają, aczkolwiek bywa, że czasem czemuś pomogą lub zapobiegną. Rzadko. Dla nas dziś ważniejsze jest to, że z opisanych postaci sprzed dwudziestu lat ostali się jedynie ci, którzy nauczyli się o władzę walczyć. U progu przemian sama wpadała im w ręce. Dziś trzeba się bardzo starać, więc czynią to bez skrupułów w sposób najprostszy i najskuteczniejszy, czyli schlebiając tłumom, obiecując możliwie najmniej prawdopodobne cuda, postponując konkurencję, by potem i tak utknąć w celebrowaniu „procedur” i walce o przetrwanie. Na zdobytym stanowisku, ma się rozumieć. Zdobycie i utrzymanie władzy stało się celem samym w sobie. Dlatego też niżej podpisany wyszuka wśród kandydatów tych, którym najmniej zależy, bo już się wykazali na innych, trudniejszych polach bitwy z losem, w biznesie, nauce, społecznym działaniu.
Tymczasem społeczeństwo, mocno zmęczone minionym wysiłkiem, starsi zawiedzeni, młodsi wychowawczo zaniedbani, daje coraz głośniej wyraz swej złości, ignorancji i kompleksom. Stary toko, przymuszony postępem techniki pilnie, choć bez przyjemności, uczy się wciąż korzystania z nowinek i przygładza resztki jeżących się ze zgrozy włosów, widząc wśród rodaków tyle głupoty, złośliwego jadu i zwykłego chamstwa, po krótkiej bowiem przerwie spowodowanej awarią znów ma dostęp do Internetu.
toko