Krótka smycz – wywiad z redaktorem Tomaszem Kostro
Niedawno informowaliśmy o rezygnacji redaktora Tomasza Kostro z prowadzenia miesięcznika SOSNart i dotrzymujemy danej wtedy obietnicy publikując niniejszy wywiad.
Wielokrotnie sygnalizowaliśmy bardzo niepokojące zjawisko dotyczące polityki informacyjnej nowej władzy, niespotykanej u wszystkich poprzednich ekip rządzących. Dyspozycyjne i uzależnione niektóre lokalne media – w wydaniu papierowym i internetowym – są trzymane jakby na krótkiej smyczy, ale to ich sprawa, czy chcą być dziennikarzami czy propagandystami i nic nam do tego, poza stwierdzeniem faktu.
Natomiast bezpośrednio stosowana cenzura w dziedzinie kultury w miesięczniku, który jest własnością samorządu, a nie osobiście prezydenta, to rzecz poważniejsza. O aktualnie rządzących można pisać tylko dobrze lub w ogóle, nawet neutralnie – to też źle. Dowodzą tego histeryczne reakcje na każdy tekst, który nie jest po myśli władzy, tak jakby aktualnie rządzący nie mogli się mylić i to w żadnej dziedzinie. Wystarczy niepochlebna nawet wzmianka na temat prezydenta, by ten odniósł się do niej nawet na uroczystej Sesji Rady Miasta, czy na którejś z komisji.
Pismo zajmujące się sztuką i kulturą nie jest z natury rzeczy przeznaczone do publikowania tekstów wielbiących władzę i zapewniających o jej wielkości i nieomylności, tylko do prezentacji tego, co w kulturze się dzieje, prezentacji twórców i recenzowania czasem ich dzieł, ale tego – mimo, że ciągle o tym przypominamy – władza zrozumieć nie chce. Redaktor Tomasz Kostro podczas wywiadu w pewnym momencie pyta sam siebie, czy może jest przewrażliwiony? Nie Panie Tomaszu, nie jest Pan przewrażliwiony. To samo odczucie, co do narcystycznej natury rządzących mamy również my i bardzo wielu naszych czytelników oraz ludzi z którymi rozmawiamy.
Wreszcie się spotkaliśmy. Zapytam zatem, co skłoniło Pana redaktora do rezygnacji?
– Jeśli odpowiem, że sędziwy wiek, to czy to wystarczy?
Oczywiście, że nie. Ani ja, ani nikt inny w to nie uwierzy.
– W pewnej mierze to prawda. Osiem lat temu, byłem co prawda tylko o te osiem lat młodszy, ale dla mnie to cała epoka. SOSNart miał być magazynem o wybitnie autorskim charakterze, oczywiście skromnym, jak skromne były przeznaczone nań środki, realizującym jedno z zaleceń ustawy o samorządzie, mianowicie roztoczenie mecenatu nad lokalnymi twórcami, stworzenie forum dla publikacji i prezentacji. Czy tak było? W ogromnej mierze tak. W żadnym razie nie miał to być „biuletyn” odpowiedniego wydziału. Niestety, wyraźnie i stanowczo pismo zaczęło ewoluować w tym kierunku. Takie prawo wydawcy, ale ja się w tej roli nie widzę, stąd decyzja.
Czym konkretnie owa ewolucja się przejawiała?
– Zacząłem tracić wpływ na dobór materiałów, na ich treść i formę. Krótko mówiąc, ingerencja wydawcy, według mnie, szła za daleko. To wszystko w aurze pewnej nieufności. Być może jestem przewrażliwiony, ale to czuły punkt. Redaktor prowadzący odpowiada nie tylko przed wydawcą i czytelnikami, ale też przed autorami.
A warunki pracy?
– Zacząłem od wygodnego pokoju redakcyjnego, z meblami i sprawnym komputerem, skończyłem z własnym starym sprzętem, kupionym niegdyś okazyjnie. Ale do tego nie przywiązuję szczególnej wagi, to głupstwo.
Jak fakt odejścia przyjęli odbiorcy, czytelnicy?
To pytanie do czytelników. Dziś jeszcze nie potrafię odpowiedzieć. Zareagowała tymczasem spora gromadka autorów śląc do mnie listy, sms-y, telefonując. To miłe. Pozostaje odrobina satysfakcji, że jednak coś istotnego się działo. Jak na nasz gród, to sporo. Przed wojną, podobne pismo („Gontyna”) padło po trzech numerach, jedynie międzyszkolne „Młodzi idą” trwało nieco dłużej. Po wojnie, o ile mi wiadomo, nikt podobnej próby nie podejmował, poza epizodem z „Art Anonsem”, w czym też miałem pewien udział.
Dziękuję za rozmowę.
Miło nam poinformować, że red. Tomasz Kostro zdecydował się podjąć współpracę z naszym portalem.
Zdjęcie: Anna66 Andrzejewska