Chopinowi w 208 rocznicę urodzin
W czwartek 1 marca o godz. 18 w Sali Koncertowej Zespołu Szkół Muzycznych w Sosnowcu odbędzie się koncert z okazji 208 urodzin Fryderyka Chopina. Lista wykonawców znajduje się na plakacie.
Wstęp wolny.
W czwartek 1 marca o godz. 18 w Sali Koncertowej Zespołu Szkół Muzycznych w Sosnowcu odbędzie się koncert z okazji 208 urodzin Fryderyka Chopina. Lista wykonawców znajduje się na plakacie.
Wstęp wolny.
Drużyna z Gorzowa wielkopolskiego jest jedynym klubem w Basket Lidze Kobiet, który doznał porażek na parkiecie w Sosnowcu w dwóch poprzednich sezonach. Na mecz z sosnowiczankami AZS wystawił tylko dziewięcioosobowy skład. Z powodu grypy nie zagrała najwyższa zawodniczka w drużynie, środkowa Carolyn Swords, która oglądała mecz z trybuny. Mimo tego osłabienia, AZS Gorzów zdołał odnieść pierwsze w historii zwycięstwo w hali na Żeromskiego.
Mecz rozpoczął się od trafienia spod kosza Egle Siksniute. Potem był jednak dramat trwający prawie 6,5 minuty. W tym czasie sosnowiczanki spudłowały 11 kolejnych rzutów. Z kolei gorzowianki zaliczyły na początku trzy udane próby za trzy punkty i przy wyniku 2:12 w 5. minucie trener Leszek Marzec poprosił o czas na żądanie. Poskutkowało dopiero za chwilę, bo w 7. minucie przy stanie 2:16 strzelecką niemoc przerwał kosz Naketii Swanier. Nasz zespół zakończył pierwszą kwartę serią 6:0 i po 10 minutach było 15:22.
Na początku drugiej kwarty przeżyliśmy małe deja vu z pierwszej odsłony meczu. W ciągu 90 sekund trzy razy z rzędu za trzy punkty trafiła Natalie Hurst. W 14. minucie przewaga AZS-u Gorzów Wielkopolski wzrosła do 16 punktów (19:35). Nasze koszykarki zaczęły pogoń za gorzowiankom i w 19. minucie strata zmalała do 4 „oczek” (40:43). Największy udział w odrabianiu strat miały Robyn Parks i Stephany Skrba (obie w II kwarcie zdobyły po 8 punktów i na przerwę schodziły z dwucyfrową zdobyczą). Ostatecznie JAS-FBG Zagłębie zeszło na przerwę z taką samą stratą, jaka była po pierwszej kwarcie. Znacznie za to poprawiła się skuteczność rzutów z gry naszego zespołu – w I kwarcie było 4/18, a w II 10/13.
W trzeciej kwarcie naszemu zespołowi udało się zniwelować stratę do zaledwie 3 punktów (48:51 po trafieniu Michaeli Starej), ale wtedy AZS zdobył 7 punktów z rzędu, a sosnowiczanki przez niemal 4 minuty nie umiały wrzucić piłki do kosza. Trzecia kwarta zakończyła się remisem, a to oznaczało, że w ostatniej części meczu mieliśmy do odrobienia – podobnie jak w przerwie – siedem punktów.
Niestety, w ostatniej części meczu nasza drużyna zaliczyła fatalną serię niemal 4 punktów bez zdobyczy punktowej. Gorzowianki odskoczyły z 59:65 na 59:75 i już nie roztrwoniły tej przewagi. Nasz zespół grał słabo w ataku, mnożyły się głupie błędy. Naketia Swanier dwa razy świetnie podawała pod kosz do wysokich koleżanek, ale te były zaskoczone i dostawały piłką w plecy (Egle Siksniute) lub głowę (Agnieszka Fikiel).
Zagłębie po raz kolejny przegrało mecz u siebie. Będą jeszcze dwie szanse na poprawienie bardzo złego bilansu we własnej hali. 17 marca zagramy z Wisłą Kraków, a tydzień później z MKK Siedlce. W środę sosnowiczanki zagrają awansem wyjazdowy mecze ze Ślęzą Wrocław. Za tydzień nasza drużyna pauzuje, a za dwa tygodnie czeka sosnowiczanki wyjazd do Bydgoszczy.
– Cieszy nas zwycięstwo. Przegraliśmy kilika dni temu z Lublinem i nas to mocno zabolało. Trzeba było zagrać bardzo zespołowo. Mieliśmy plan na to spotkanie. Tutaj nie gra się łatwo. Rozdaliśmy 26 asyst i mieliśmy tylko 13 strat. Graliśmy mądrze, narzuciliśmy swój styl gry i prowadziliśmy cały mecz mimo kryzysów, które przetrzymaliśmy. W koncówce trzeba było grać długie akcje i dowieźć zwycięstwo do końca – powiedział szkoleniowiec gorzowianek Dariusz Maciejewski
– Mecz wygrałyśmy dzięki kontrze i szybkiemu atakowi. Grałyśmy obniżonym składem, więc naciskałyśmy na szybszą koszykowkę i to był klucz do sukcesu – dodała koszykarka AZS Aleksandra Pawlak.
– Mieliśmy w srodę trudny mecz z Lublinem. Dzis weszliśmy w mecz bardzo źle. Prowadzenie 16:2 ustawiło praktycznie wynik. Gorzów jest zbyt mądry, aby taką okazję wypuścić. To zespół zbilansowany, mocno rzucający za 3 punkty. Wygrywamy zbiórki, ale przegraliśmy rzuty za 3 punkty. Ciężko było dogonić przeciwnika – ocenił trener JAS-FBG Zagłębia Leszek Marzec.
– Pierwsze 10 minut trochę zaspałyśmy i potem było ciężko znaleźć jakiś rytm. Goniłyśmy, ale rywalki graly drużynowo i ciężko nam bylo – stwierdziła środkowa Zagłębia Agnieszka Fikiel.
JAS-FBG Zagłębie Sosnowiec – AZS AJP Gorzów Wielkopolski 69:79 (15:22, 25:25, 16:16, 13:16)
JAS-FBG Zagłębie: Robyn Parks 24 (3×3), Michaela Stara 11 (1×3), Egle Siksniute 8 (11 zb), Naketia Swanier 6 (7 as), Agnieszka Fikiel 6 oraz Stephany Skrba 14 (12 zb), Marta Dobrowolska 0, Marta Urbaniak 0.
– 1 marca podczas spotkania przedstawicieli zarządów wszystkich spółek wchodzących w skład nieformalnej grupy PKP przedstawimy projekt utworzenia struktury holdingowej PKP. A od nowego rozkładu jazdy wprowadzimy na kolei wspólny bilet – mówi Krzysztof Mamiński, prezes zarządu PKP SA i p.o. prezesa PKP Cargo.
Jak wyjaśnia, celem tworzenia jest wykorzystanie efektu skali, synergii i wspólnych przedsięwzięć w takiej strukturze, „tak jak to jest w kolejach niemieckich, francuskich, belgijskich czy holenderskich”.
Z wypowiedzi prezesa wynika, że w pierwszym etapie funkcjonowania holding PKP skupiać będzie spółki, które są w grupie, jak PKP Cargo, PKP PLK, PKP Intercity, itd.
– Ale konstytucja funkcjonowania nowej kolei polskiej przewiduje możliwość przystępowania do holdingu innych podmiotów, a więc w przyszłości także np. Przewozów Regionalnych lub innych spółek samorządowych – zaznacza Krzysztof Mamiński.
Jak podkreśla, przystąpienie do holdingu nastąpi na zasadzie umowy stron. Zachowana zostanie samodzielność i autonomia wszystkich spółek i ich zarządów.
– Sądzę, że wszelkie prawa wszystkich właścicieli i współwłaścicieli będą zachowane – odpowiada prezes Mamiński na pytanie, czy uwzględnione będą interesy i uwagi mniejszościowych udziałowców spółki Przewozy Regionalne, którymi są samorządy wojewódzkie.
Mamiński optymistycznie wypowiada się w sprawie utworzenia jednego biletu kolejowego.
– Łódzka Kolej Aglomeracyjna stała się czwartym podmiotem Pakietu Podróżnika. Zapraszamy następne koleje samorządowe, w ciągu dwóch miesięcy podpiszemy umowy z dwoma lub trzema z nich – mówi prezes Mamiński. – Podtrzymuję moje wcześniejsze oświadczenie, ze „prawdziwy” wspólny bilet, rozumiany też jako wspólna taryfa, ruszy wraz z nowym rozkładem jazdy 2018/19, czyli pod koniec tego roku.
Źródło: portalsamorzadowy.pl
Fot. PKP Intercity
Ogromna wrzawa przeciw Polsce za nowelizację ustawy o IPN zrobiła swoje: miliony ludzi na świecie dowiedziały się o niemieckich zbrodniach wojennych w naszym kraju, o niemieckich a nie polskich obozach koncentracyjnych. Ta prawda była przez 70 lat zakłamywana, miejmy nadzieję, że teraz już nikt świadomie nie odważy się obwiniać państwa polskiego za holokaust.
Ale w ustawie znalazł się również zapis, zgłoszony przez ruch Kukiz’15, o karaniu za zaprzeczanie zbrodni ludobójstwa na Polakach, dokonanego przez OUN i UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, ale również wszelkich innych zbrodni popełnionych przez rozmaite ukraińskie formacje nacjonalistyczne i kolaborujące z III Rzeszą, jak np. lokalne jednostki policji ukraińskiej, odłam OUN zwany melnykowcami, Ukraiński Legion Samoobrony, a także ruchome bataliony policyjne SS złożone z Ukraińców, 14 Dywizja Waffen SS-Galizien. Dlatego do listy zakazanych totalitarnych ideologii obok nazizmu i komunizmu dodano w ustawie także banderyzm.
Jak należało się spodziewać, sprzeciw wobec ustawy zgłosiła strona ukraińska. W oświadczeniu MSZ Ukrainy napisano, że „ukraińska tematyka po raz kolejny jest wykorzystywana w polityce wewnętrznej Polski, a tragiczne stronice wspólnej historii są nadal upolityczniane (…). W tym kontekście niezwykłe zaniepokojenie wywołuje zamiar przedstawienia Ukraińców wyłącznie jako ’zbrodniczych nacjonalistów’ i ’kolaborantów III Rzeszy’”. Przeciwko polskiej ustawie wystąpiła również Rada Najwyższa (parlament) Ukrainy, pisząc w specjalnym oświadczeniu, że ustawa o IPN zawiera „wykrzywione pojęcie” ukraińskiego nacjonalizmu, że „kategorycznie nie przyjmuje i odrzuca politykę podwójnych standardów i narzucania idei odpowiedzialności zbiorowej oraz podejmowanych przez stronę polską prób zrównania wszystkich bojowników o niepodległość Ukrainy ze zbrodniami dwóch reżimów totalitarnych XX wieku, nazistowskiego i komunistycznego”.
Co by o tych wypowiedziach nie sądzić, to nie pierwszy raz władze Ukrainy nie chcą pamiętać o 130 tys. Polaków zamordowanych na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. W tym roku mija 75 lat od kulminacji tego ludobójstwa, dokonanego przez nacjonalistów Bandery i Ukraińską Powstańczą Armię. Czy lęk Ukraińców przed prawdą pozostanie silniejszy od poprawienia naszych sąsiedzkich stosunków?
Prawdą jest, że niepodległe państwo ukraińskie powstałe w 1991 r., nie zareagowało od początku na wzrost nacjonalizmu, zwłaszcza systematycznego propagowania „bohaterstwa OUN i UPA”. Świadomie czy nie, pozwolono stawiać pomniki i nazywać ulice imieniem Stiepana Bandery, a od pewnego czasu czarno-czerwona flaga banderowska jest już oficjalnie wywieszana podczas różnych świąt przez władze państwowe. Jeśli jednak pomniki Bandery na Ukrainie są wewnętrzną sprawą tego państwa, to musi zastanawiać pełna swoboda działalności Związku Ukraińców w Polsce, który upamiętnia zbrodniarzy z OUN-UPA. Co najmniej budzi zdziwienie, że strona polska dofinansowując z budżetu państwa wspomniany związek, pozwala mu na zakłamywanie historii, nie reaguje bardziej zdecydowanie, gdy np. w 2017 r. ukraiński IPN wstrzymał polskie prace poszukiwawcze, ekshumacje i upamiętnienia na Ukrainie.
W tej sprawie Ewa Siemaszko pisze, że obecnie w województwach wołyńskim, tarnopolskim, stanisławowskim i lwowskim mamy tylko 5 procent upamiętnień polskich ofiar, na więcej Ukraińcy nie chcą się zgodzić. Na symbolicznych cmentarzach są krzyże, gdzie jest napisane, że zginęli tragicznie, ale nawet nie napisano, kto zginął. Dotyczy to nie tylko ofiar ludobójstwa ukraińskiego, ale też ofiar zbrodni sowieckich, niemieckich i poległych żołnierzy podczas wojen.
W sytuacji, kiedy ponad milion Ukraińców pracuje i osiedla się w Polsce, kiedy u nas mówi się o „uszanowaniu wrażliwości ukraińskiej”, to ukraińscy politycy nie liczą się z polską wrażliwością: przypomnę, że w 2015 r. tuż po wyjściu prezydenta Komorowskiego z ukraińskiego parlamentu, posłowie uchwalili ustawę gloryfikującą OUN-UPA, zgłoszoną przez Jurija Szuchewycza, syna głównego komendanta UPA Romana Szuchewycza. Jak na to zareagowała strona polska? Niestety, bez odpowiedniej reakcji.
Nie poprawimy stosunków z Ukrainą dopóty, dopóki będziemy wypierać z kart historii zbrodnię ludobójstwa na Polakach. A na początek powinniśmy domagać się w relacjach z Ukrainą przynajmniej zasady wzajemności i szacunku. Dlatego dla zachowania prawdy, dla uczczenia pamięci ofiar i zachowania godności narodowej, ustawa o IPN ma ogromne znaczenie, choć jest spóźniona o wiele lat.
Czesław Ryszka
Senator RP
Koszykarki JAS-FBG Zagłębia w pierwszej rundzie niespodziewanie wygrały w Lublinie. Drużyna Pszczółki AZS-u UMCS przyjechała więc do Sosnowca żądna rewanżu i to lublinianki były faworytkami tego spotkania, tym bardziej, że w tym sezonie wygrywały już na wyjazdach w Polkowicach, Wrocławiu czy Gorzowie Wielkopolskim. Z kolei sosnowiczanki chciały pójść za ciosem i po zwycięstwie w Poznaniu miały nadzieję na drugą kolejną wygraną.
Przez większą część spotkania wydawało się, że nasz zespół odniesie drugie w tym sezonie zwycięstwo na własnym parkiecie, ale fatalnie rozegrana końcówka sprawiła, że komplet punktów pojechał do Lublina.
Pierwsza połowa spotkania była bardzo wyrównana przez pierwszy kwadrans. W tym okresie gry żadnemu z zespołów nie udało się uciec rywalowi na więcej niż 3 punkty. Prowadzenie często się zmieniało. W 4. minucie zawodniczki z Lublina prowadziły 9:6, by po 18 sekundach przegrywać 13:16. Sosnowiczanki wygrały pierwszą kwartę dzięki trafieniu Stephany Skrby na 5 sekund przed syreną.
Drugą kwartę lepiej zaczęła Pszczółka, która szybko wyszła na prowadzenie. W 15. minucie po koszu Dominiki Poleszak drużyna z Lublina prowadziła 29:26, a potem przez ponad 5 minut sosnowiczanki nie pozwoliły rzucić sobie ani jednego kosza, a same zaliczyły serię 12 kolejnych punktów i zeszły na przerwę z 9 punktami przewagi. Najlepszym podsumowaniem świetnej postawy „Jasek” w defensywie był blok Naketii Swanier przy rzucie za 3 punkty na wyższej od niej o 14 centymetrów Dorocie Mistygacz.
Lublinianki swoją rzutową niemoc przerwały już w pierwszej akcji po przerwie. Po 120 sekundach gry zniwelowały stratę do zaledwie 5 punktów, ale wyedu nasz zespół zaliczył serię 8:0. Akcję 2+1 przeprowadziła Agnieszka Fikiel, dwa punkty dorzuciła Naketia Swanier, a z dystansu trafiła Robyn Parks i w 25. minucie nasz zespół prowadził 48:35. Niestety, przez kolejnej 5 minut gry sosnowiczanki dołożyły tylko 6 punktów, a rywalki systematycznie odrabiały straty. Po 30 minutach gry JAS-FBG prowadziło 54:51.
Po rzutach Robyn Parks i Stephany Skrby sosnowiczanki w 32. minucie prowadziły 58:51. Gdy rywalki doszły na 3 punkty, po akcjach Robyn Parks znowu przewaga wzrosła do 7 oczek (64:57), ale wtedy AZS przeprowadził akcję 3+1. To nie był jednak koniec emocji. Na 2:15 przed końcem meczu po koszu Agnieszki Fikiel nasz zespół prowadził 73:67 i wydawało się, że wygrana jest na wyciągnięcie ręki. Niestety, nasz zespół pokpił sprawę w końcówce. Świetnie dysponowana rzutowo Kateryna Dorogobuzowa po dwóch rzutach z dystansu doprowadziła na 40 sekund przed końcem do remisu. Na 3 sekund przed końcem Michaela Stara sfaulowała przy rzucie Uju Ugokę. Koszykarka z Lublina wykorzystała oba rzuty wolne. Trener Leszek Marzec wziął czas. Robyn Parks próbowała jeszcze trafić z dystansu, ale chybiła i trzeba było pogodzić się z porażką.
– Chciałem podziękować i pogratulować dziewczynom postawy. Od jakiegoś czasu idziemy z formą w górę. W Poznaniu pierwsze zwyciestwo, dzisiaj nieszczęśliwa porażka, inaczej tego nie mogę nazwać. Graliśmy dobre zawody, ale zespół z Lublina był lepszy w rzutach za trzy punkty i w zbiórkach. Te elementy zadecydowały o tym, że zwycięstwo nam ucieklo. Były z naszej strony błędy, były też dobre akcje. Cieszę się z postawy drużyny, ale żałuję, ze nie wygraliśmy – skomentował szkoleniowiec sosnowiczanek Leszek Marzec.
– Mecz wyszarpany. Wiedzieliśmy, że bedzie trudno. Sosnowiec gra coraz lepiej i na pewno nie jeden mecz jeszcze wygra. Uczulałem dziewczyny, że musimy zapomnieć o meczu w Gorzowie, ale to tkwiło w głowach, bo dziewczyny wyszły na parkiet i myślały, że wygrają mecz na chodzonego. Musiałem mocno reagować w przerwie i na czasach. Dziewczyny wierzyły w zwycięstwo. Przyjechaliśmy po 2 punkty i je mamy – powiedział po meczu trener zespołu z Lublina Wojciech Szawarski.
Kolejny mecz sosnowiczanek we własnej hali już w najbliższą sobotę 24 lutego o 18:00. Rywalem będzie AZS AJP Gorzów Wielkopolski.
JAS-FBG Zagłębie Sosnowiec – Pszczółka AZS UMCS Lublin 73:75 (20:18, 18:11, 16:22, 19:24)
JAS-FBG Zagłębie: Robyn Parks 21 (1×3), Agnieszka Fikiel 17 (13 zb), Naketia Swanier 11 (1×3, 6 as), Michaela Stara 10, Egle Siksniute 6 oraz Stephany Skrba 8, Marta Urbaniak 0.
W tym roku obchodzimy stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości i tym samym powrót po 123 latach na polityczną mapę Europy. Udało się tego dokonać pomimo licznych sporów, kłótni, zdrad, porażek, a także starć na polach bitew. Zarówno tam gdzie bronią były interesy poszczególnych krajów, jak i tam gdzie wartość ludzkiego życia była przeliczana na skuteczność stali i prochu. Polacy pokazali, że pomimo politycznej śmierci własnego kraju pod koniec XVIII wieku, Polska nie przestała istnieć. Pozostała w sercach oraz umysłach jej obywateli i ich potomków. Rosja, Austria i Prusy będące w 1795 r. niekwestionowanymi zwycięzcami starcia z Rzeczpospolitą, mieli świadomość, iż Polacy, pomimo licznych wad, nie pogodzą się tak łatwo z utratą państwa i niejednokrotnie dadzą temu wyraz wobec swoich nowych władców.
To właśnie Zagłębie Dąbrowskie miało być, według planów Józefa Piłsudskiego, miejscem, w którym po wybuchu konfliktu zbrojnego – pierwszej wojny światowej, rozpocznie się powstanie. Miało ono zapoczątkować zbrojną walkę Polaków o odzyskanie przez kraj niepodległości.
W „Geografii militarnej Królestwa Polskiego”, opublikowanej w 1910 r., Piłsudski (ukryty pod pseudonimem Z. Mieczysławski) tak charakteryzuje nasz region i jednocześnie argumentuje wybór miejsca, z którego miał rozpocząć się marsz, ku powrotowi Rzeczypospolitej na mapę Starego Kontynentu: „Ludność w drobnych miastach i osadach fabrycznych stanowi element przejściowy od wsi do wielkich miast (Zagłębie zaliczamy do tej kategorji ze względu na charakter życia ludności). Posiada ona cechy wielkomiejskie, zwiększoną impulsywność, pobudliwość, ruchliwość tłumu. Z drugiej strony władze, tu mniej liczne, czują swoją bezsilność w jeszcze większym stopniu, niż po wsiach. Łatwość przenikania wpływów ludności do szeregów tej władzy, demoralizowanie jej jest tu większe. Stąd drobne miasta i osady fabryczne stanowią najlepszy teren dla robót organizatorskich, wymagających tajemnicy, spisku, dają zaś one większą liczbę ludzi i większą łatwość poruszania niemi, w porównaniu z wsią. (…) Charakter miasteczkowo – osadowy o bardzo licznym elemencie ludności, stanowiącym przejście od miejskiej do wiejskiej. To rozmieszczenie terytorjalne różnych kategorji ludności odegrało takąż samą rolę w r. 63, jak i w 905. (…) Podczas ostatniej rewolucji Zagłębie było ostatnim punktem, gdzie jeszcze ruch trwał po zgnieceniu go wszędzie”.
Istotnym dla Piłsudskiego argumentem w wyborze Zagłębia jako miejsca podjęcia walki o niepodległość, był także fakt, iż w regionie tym władze carskie nie stworzyły jakiegokolwiek systemu fortyfikacji, który miałyby za zadanie obronę tych terenów. Poza tym nie znajdowało się tu większe zgrupowanie wojsk rosyjskich. W Zagłębiu stacjonował jedynie 14. Doński Pułk Kozaków oraz żołnierze pełniący służbę na granicy Cesarstwa oraz na jego obszarze przygranicznym. W pobliskiej Częstochowie przed wybuchem pierwszej wojny światowej przebywał sztab 14. Dywizji Kawalerii Stacjonował tu także sztab 14. Częstochowskiej Brygady Straży Granicznej. Jednakże wspomniana 14. Dywizja Kawalerii (wchodząca w skład tzw. oddziału południowego) miała po wybuchu wojny przede wszystkim osłaniać mobilizację oddziałów rosyjskich na linii Lublin – Chełm, a także Dubno – Równe. Obszar Królestwa Polskiego znajdujący się na lewym brzegu Wisły miał w tym przypadku spełniać jedynie rolę „strefy buforowej”.
Zagłębie Dąbrowskie w planach Piłsudskiego było przede wszystkim miejscem, gdzie Polska Partia Socjalistyczna, z którą był związany, miała największe wpływy. Mowa tu oczywiście o środowisku robotniczym, które powstało w wieku XIX, w trakcie procesu industrializacji Królestwa Polskiego, i stopniowo zaczęło odgrywać w regionie coraz większą rolę, doprowadzając jednocześnie do marginalizacji miejscowych autochtonów.
Ważnym aspektem było również to, iż Zagłębie znajdowało się na granicy z Austro – Węgrami i Niemcami, nie zaś w głębi Cesarstwa Rosyjskiego. Do tego, w roku 1914, działał tu dobrze rozwinięty przemysł oraz niezbędna infrastruktura kolejowa. A ukształtowanie terenu powodowało, iż nie był on wyzwaniem logistycznym dla wojska, któremu zależało na sprawnym przemieszczaniu się i efektywnym realizowaniu zamierzonych celów w ramach opracowanej wcześniej taktyki.
Do naszych czasów zachował się memoriał z roku 1913, którego autorem był najprawdopodobniej przywoływany już tu Piłsudski, natomiast jego adresatem był austriacki sztab wojskowy. W wersji, która została skierowana do druku, nie znalazł się fragment, który dotyczył Zagłębia Dąbrowskiego. Autor memoriału pisze w nim, iż w momencie wybuchu wojny między Austro – Węgrami i Rosją należy: „Przygotować kadry, zresztą nieliczne, dla a) zorganizowania w Królestwie siły militarnej i zajęcia większej części Królestwa, b) zorganizowania oddziałów partyzanckich w całym Królestwie. Kadry te wkroczyłyby do a) Zagłębia Dąbrowskiego (Sosnowiec, Będzin, Dąbrowa), b) Sandomierza i c) przez Michałowice do Miechowa. Wkroczenie musiałoby nastąpić równocześnie z dniem ogłoszenia wojny”. W cytowanej publikacji zostały wskazane również argumenty przemawiające za zajęciem Zagłębia: „1) kolejnictwo zachodniej Rosji pozbawione zostałoby zaopatrywania w węgiel, 2) Rosja straciłaby wielką ilość wagonów i lokomotyw znajdujących się w Zagłębiu, 3) wkroczenie pozwala ruchowi rewolucyjnemu oprzeć się od razu na większych masach ludzi o rewolucyjnym i łatwo zapalnym usposobieniu, 4) stwarza od razu ognisko tej siły atrakcyjnej, że spowodować musi liczną dezercję rezerwistów polskich powołanych pod broń do pułków konsystujących w Królestwie, 5) otwiera drogę do Częstochowy, związanej z wielu tradycyjnymi uczuciami osobliwie wśród włościan polskich”.
W wydanej w 1910 r. publikacji „Zadania praktyczne rewolucji w zaborze rosyjskim” Piłsudski wskazuje jakich błędów należy unikać, a które, według jego opinii, zostały popełnione na terenie Zagłębia w roku 1905, kiedy to podczas masowych strajków robotników, na kilka dni, władze carskie utraciły kontrolę nad tym regionem: „Przykład wielkiej nieudolności (…) daje nam t. zw. „republika sosnowiecka” [Chodzi o Republikę Zagłębiowską – przyp. D.M.] podczas ostatniej rewolucji. Nie określiła ona swego stosunku do całych grup ludności, jak wojsko, policja i t. d. Żaden rozkaz w stosunku do tych czynników nie został wydany, co oczywiście musiało się odbić fatalnie na istnieniu „republiki”, w której żadne zmiany nie dotknęły głównych sił wroga. Daleko rozsądniej postępowali ludzie, kierujący t. zw. „republiką ostrowiecką”. Weszli oni we wszystkie stosunki i starali się regulować całe życie na terenie „republiki” (…)”. Piłsudski wskazuje także na to, aby przed ewentualnym przejęciem władzy w Zagłębiu i okolicach opracować różne warianty planów działania, a także aby zastanowić się jak rozwiązać problemy, które z pewnością pojawią się po opanowaniu tego regionu. Mowa tu o takich kwestiach jak: zaopatrzenie regionu w żywność, eksploatacja infrastruktury kolejowej, funkcjonowanie zakładów przemysłowych, przeprowadzenie konfiskat oraz zdobywania funduszy na bieżące potrzeby.
„Fanatyczny polski patriota”, jak definiował osobę Piłsudskiego szef wywiadu Austro – Węgier – płk. Oskar Hranilović, był dla monarchii habsburskiej zbyt niezależny, a do tego inteligentny i konsekwentny w działaniu. To sprawiało, iż w Wiedniu na początku 1914 r. zapewne zdawano sobie sprawę, iż umiejętne wykorzystanie sprawy polskiej w przyszłej wojnie z Rosją nie będzie zadaniem łatwym, a stworzenie z Piłsudskiego powolnego sobie polityczno – wojskowego narzędzia jedynie pobożnym życzeniem.
Jak pisze w biografii Piłsudskiego – Bohdan Urbankowski – w lecie roku 1913 zaczął on wysyłać na teren Zagłębia emisariuszy, aby Ci rozpoczęli przygotowania do przyszłego powstania. Zarówno pod kątem propagandowym jak i tworzenia oddziałów dywersyjnych. Funkcję komisarza na Zagłębie Dąbrowskie powierzył Ignacemu Boernerowi.
1 sierpnia 1914 r. Niemcy oficjalnie wypowiedziały wojnę Cesarstwu Rosyjskiemu. Tego samego dnia Piłsudski wysłał patrol pod dowództwem Piotra Góreckiego na teren Zagłębia, który po wykonaniu zadania zdał raport z sytuacji nad Brynicą i działaniach wojsk niemieckich na tym obszarze. Był to pierwszy udany wypad do Zagłębia ludzi Piłsudskiego. Wcześniejszy, mający miejsce 30 sierpnia, zakończył się fiaskiem. Patrolowi dowodzonemu przez Romana Starzyńskiego nie udało się przekroczyć granicy.
2 sierpnia Piłsudski uzyskał od wysłannika wywiadu Austro – Węgierskiego – kpt. Józefa Rybaka zgodę na rozpoczęcie mobilizacji oddziałów strzeleckich. Jednocześnie poinformowano go, iż polskie oddziały mają obrać kierunek: Miechów – Jędrzejów – Kielce. To powodowało, że plany związane z Zagłębiem Dąbrowskim stawały się nieaktualne. Jakiekolwiek negocjacje w tej materii nie były możliwe.
Skąd taka decyzja Austriaków ? Przyczyn takiego postępowania mogło być kilka. Najprawdopodobniej zwierzchnicy Piłsudskiego uznali, iż może udać mu się zrealizować zamierzone cele i stworzyć niepodległe państwo polskie, co nie leżało w interesie Habsburgów ani ich niemieckich sojuszników. Pruski minister spraw wewnętrznych Friedrich von Loebell, w październiku 1914 r., stwierdził, iż „sprawa polska jest wewnętrzną sprawą niemiecką”, a restytucja państwa polskiego koliduje z interesami Niemiec. Prócz tego istotnym powodem mogło być to, iż na terenie Zagłębia znajdował się świetnie prosperujący przemysł oraz znaczne pokłady węgla kamiennego. A to zawsze stanowiło cenny nabytek, niezbędny zarówno dla gospodarki kraju, a także podczas wojny. Niewykluczone, iż swój wkład w zmianę marszruty polskich oddziałów mieli także niemieccy przedsiębiorcy, którzy od wielu lat na tym terenie prowadzili interesy.
Współpracownik Piłsudskiego – Michał Sokolnicki, 19 sierpnia, w taki oto sposób relacjonował zachowanie swojego zwierzchnika: „[Piłsudski] Ponuro zaczął mi opowiadać przeżycia ostatnich dni. Cóż robić – [Austriacy] nie dopuścili go do Zagłębia, gdzie miał przygotowane własne siły i stosunki; opóźnili wymarsz; dali jego chłopcom werndle [przestarzałe karabiny]. Zdano nas na terytorium biedne, na ludność najmniej przygotowaną. Mobilizacja rosyjska się powiodła; jeszcze teraz, z terenów, przez które przechodziliśmy, uciekali ludzie do swoich, do rosyjskiego wojska”.
3 sierpnia 1914 r. na krakowskich Oleandrach sformowano Pierwszą Kompanię Kadrową pod dowództwem Tadeusza Kasprzyckiego. Funkcję komendanta polskich sił zbrojnych powierzono Józefowi Piłsudskiemu. Trzy dni później „kadrówka” wyruszyła w kierunku granicy rosyjskiej. Tak zaczęła się droga ku niepodległej Polsce.
Na koniec chciałbym podziękować Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku za pomoc w przygotowaniu niniejszego artykułu.
Na zdjęciu tytułowym Józef Piłsudski w okopach na Wołyniu 1916
Dariusz Majchrzak
Bibliografia (wybór):
Źródło: klubzaglebiowski.pl
W piątek 16 lutego, gościem dąbrowskiego Klubu Gazety Polskiej im. Henryka Glassa był Leszek Żebrowski. Publicysta, badacz polskiego podziemia niepodległościowego, konspiracji antykomunistycznej oraz historii komunizmu w Polsce.
Źródło: Redakcja TVDG.pl
Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł senatora Czesława Ryszki „Obrona dobrego imienia Polski”. Muszę przyznać, ze zgadzam się z nim, że należy bronić dobrego imienia Polski. I na tym zasadniczo ta zgoda musi się zakończyć, bowiem artykuł ten pełen jest nieprawd, półprawd i przeinaczeń. Ale po kolei. Senator Ryszka pisze o celu nowej ustawy:
„ścigani będą tylko ci, którzy publicznie i wbrew faktom występują przeciw narodowi polskiemu jako całości, przeciw państwu polskiemu, a nie przeciw poszczególnym Polakom. Konkretnie chodzi o używanie wyrażeń „polskie obozy śmierci” itp”
Niestety ta ustawa nie zabezpiecza nas przed użyciem tego mylącego sformułowania. Przytłaczająca większość użycia tego zwrotu bynajmniej nie przypisuje Polsce ani Polakom odpowiedzialności za Holokaust bowiem odnosi się do obecnej lokalizacji tychże obozów, a nie odpowiedzialności za ich wybudowanie czy prowadzenie. Podobnie możemy pisać o polskim zamku w Malborku, mimo, że Polacy go nie zbudowali. Oczywiście często niezorientowany czytelnik może dojść do błędnego wniosku, że Polacy mieli coś wspólnego ze stworzeniem tych obozów i dla tego warto walczyć ze sformułowaniem „polskie obozy śmierci”. Jednak przypisanie państwu czy narodowi polskiemu współodpowiedzialności za zbrodnie to więcej niż użycie zbitki dwóch słów i dla tego samo użycie tego stwierdzenia nie jest de facto przez tą ustawę ścigane. Dopiero jeśliby z artykułu wynikało, że autor uważa, że te obozy prowadzili Polacy podpadałby pod ten paragraf. Tymczasem w artykule senatora czytamy dalej:
„ambasador Izraela Anna Azari przyznała, że „wszyscy wiedzą, iż tego nie zrobili Polacy”, ale nie wymieniła, kto to zrobił. Kontekst jej wypowiedzi można sobie dopowiedzieć: Polacy są współodpowiedzialni za zagładę Żydów. Była to bardzo niebezpieczna, może niezamierzona, insynuacja obciążającą Polskę współodpowiedzialnością za holocaust.”
Nie wiem jak pokrętną logiką trzeba się kierować, by z tej wypowiedzi wyciągnąć wniosek o insynuowaniu współodpowiedzialności Polaków. Gdyby ktoś mnie pobił na ulicy i ja bym powiedział, że „wszyscy wiedzą, że nie zrobił tego senator Ryszka” to znaczyłoby, ze insynuuję, że senator Ryszka jest za moje pobicie współodpowiedzialny? Absurd. A czytamy dalej:
Niemcy od wielu lat prowadzą politykę „wybielania” swojej historii, a dokładniej mówiąc, zrzucania odpowiedzialności za holocaust m.in. na polski antysemityzm.
Pisze senator zupełnie przemilczając fakt, że w trakcie tego zamieszania najpierw szef MSZ Niemiec wypowiedział się publicznie, że Niemcy przyjmują pełną odpowiedzialnością za Holokaust, co niebawem potem powtórzyła raz jeszcze kanclerz Merkel. Tak ma wyglądać polityka „wybielania”? Kolejny absurd
Jak mamy bronić dobrego imienia Polski, skoro wszystkie dotychczasowe formy reagowania na informacje dotyczące „polskich obozów śmierci” okazały się w dużej mierze nieskuteczne?
I tu senator mija się z prawdą. Przez ostatnie lata liczba użyć niefortunnego sformułowania „polskie obozy śmierci” dzięki systematycznej pracy polskiej służby dyplomatycznej z roku na rok malała. Wiele redakcji wpisało to stwierdzenie do listy wyrażeń zakazanych. Ciężką pracą udawało się zasięg problemu ograniczać: to jest do czasu uchwalenia tej nieszczęsnej ustawy – od tego czasu „polskie obozy śmierci” pojawiło się w prasie światowej tysiące razy – w sumie więcej niż przez wszystkie lata od 1945 roku. Nikt tyle nie zrobił w rozpowszechnieniu tego niefortunnego stwierdzenia niż PiS i dekady przyjdzie nam walczyć ze skutkami tego działania. Podobnie jak z historią szmalcownictwa przypomnianego na forum europejskim wszystkim przez byłego już na szczęście wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Porównał on posłankę Różę Thun do szmalcowników, co poskutkowało edukacją wszystkich eurodeputowanych w zakresie tego kim byli szmalcownicy. Jeśli to ma być obrona dobrego imienia Polski i polityka historyczna to już lepiej nic nie robić. A im dalej w artykuł tym ciekawiej:
Niestety, polskie państwo do tej pory pozwalało na szkalowanie Polaków, drukowało kłamliwe książki Grossa, dopominało się sprostowań, często bezskutecznie.
Po pierwsze polskie państwo na szczęście nie zajmuje się drukowaniem książek. Tym się zajmują wydawcy i drukarnie w ramach wolności słowa – i wolno im drukować wszelkie książki – nawet te głupie. Po drugie skoro państwo polskie domagało się sprostowań (często skutecznie – nawet Barack Obama przeprosił i to na piśmie za użycie tego stwierdzenia) to czemu senator Ryszka pisze, że „państwo polskie pozwalało na szkalowanie Polaków”. Zaprzeczenie samemu sobie w jednym zdaniu jest swego rodzaju wyczynem. Ale i na tym nie koniec:
Dlatego sankcja karna jest bardzo ważnym elementem stosowania się do prawa polskiego.
Tu rodzynek. W Polsce nikt sformułowania „polskie obozy śmierci” nie używa. Zaś za granicą polskie prawo nie obowiązuje. Ktoś sobie może stanąć metr od granicy i krzyczeć na całe gardło „polskie obozy śmierci” i włos mu z głowy nie spadnie. O ile PiS nie jest gotowe na to by wysyłać za granicę oddziały „Gromu” by porywały, a następnie stawiały przed polskim sądem dziennikarzy używających tego sformułowania, czy też Tomasz Grossa to zapis ten pozostanie martwy. Wywołano burzę międzynarodową skutkującą także popsuciem stosunków z naszym najważniejszym sojusznikiem za pomocą przepisu, co do którego doskonale wiadomo, że nigdy nie zostanie wykorzystany. To głupota ocierająca się o zdradę stanu. A dalej czytamy:
Dobrze wspomnieć, że ustawa była wzorowana na ustawodawstwie izraelskim, gdzie zakazuje się negacji holocaustu. Analogiczne rozwiązania prawne występują w Niemczech.
W Niemczech nie ma rozwiązań prawnych zakazujących pod karą więzienie przypisywania państwu czy narodowi niemieckiemu odpowiedzialności za zbrodnie (w szczególności III Rzeszy). Jest prawo zakazujące negowania Holokaustu – czyli zakazujące wybielania Niemiec. To nie jest rozwiązanie analogiczne do polskiego tylko zupełnie odwrotne! Podobnie w przypadku Izraela – zakaz zaprzeczania Holokaustowi nie stanowi o tym, że można pójść do więzienia za przypisywanie państwu Izrael odpowiedzialności za zbrodnie. Inną kwestią jest, że w mojej opinii ograniczanie wolności słowa jest szkodliwe w każdym przypadku.
Od dłuższego czasu widać, że „PiS nie umie w dyplomację” jakby powiedziała młodzież. Rozleniwiony indolencją opozycji wydaje mu się, że samą butą i arogancją przeforsuje wszystko czego chce. Tymczasem to, co w kraju wygląda na pokaz siły i zdecydowania na arenie międzynarodowej przypomina tupanie nóżkami czterolatka. Marszałek senatu mówi, że ustawę przepchnięto na szybko przez senat „by uspokoić nastroje”. Może u nas zakończenie procesu legislacyjnego wyczerpuje energię protestów społecznych, ale rozwściecza partnerów zagranicznych. A na forum międzynarodowym PiS nie ma większości więc nie może przegłosować czego chce.
Od czasów 27:1 raz za razem pomysły PiS rozbijają się w niwecz, a jednocześnie psują nam stosunki z naszymi wszelkimi sojusznikami. Jesteśmy skłóceni z: Francją, Niemcami, instytucjami UE, Litwą, Ukrainą, Izraelem, USA. Na potrzeby wewnętrznej polityki PiS niszczy nasze relacje międzynarodowe, a nasi partnerzy dość wyraźnie wskazują, że tego pożałujemy. Senator obawia się, że a ustawa będzie orężem w restytucji mienia pożydowskiego. Niewykluczone, że tak się stanie. A kto dał przeciwnikom ten argument do ręki? Żydzi tą idiotyczną ustawę uchwalili? Nie! PiS ją uchwalił. Tymczasem Departament Stanu USA mówi, że nasze żywotne interesy mogą być z powodu tej, niczego nie wnoszącej, ustawy zagrożone. UE zapowiada uzależnienie dopłat od przestrzegania prawa. Pierwsze może zostawić nas bez ochrony w razie agresji ze wschodu, drugie bez pieniędzy unijnych na rozwój. No ale to nasz problem – władza się wyżywi i jakby co ucieknie przez Rumunię jak w 1939. Konsekwencje poniesiemy my.
Jak pisałem na początku zgadzam się z senatorem Ryszką, że trzeba bronić dobrego imienia Polski, tylko żeby to robić skutecznie trzeba mieć choć minimalne kompetencje. Uchwalanie dającego zerowe rezultaty praktyczne prawa, które jednocześnie przypomina na całym świecie najbardziej wstydliwe aspekty naszej historii jest kontrproduktywne. Zamiast tego należy powoływać odpowiednie instytucje zajmujące się propagowaniem naszego punktu widzenia i reagowaniem na próby szkalowania Polski i Polaków. Najpierw edukacją i upomnieniami, a jeśli trzeba procesami cywilnymi o zniesławienie w kraju, gdzie mamy do czynienia z upartymi recydywistami. Spore odszkodowanie zapłacone przez redakcję definitywnie oduczyłoby ją (i inne w tym kraju) od używania nieprawdziwych sformułowań – w przeciwieństwie do niemożliwej do spełnienia groźby więzienia. Tylko to wymaga ciężkiej pracy zamiast powoływania instytucji kierowanej za ciężkie pensje przez kolesi, dotowanej milionami, która ma zajmować się promocją Polski za granicą (Polska Fundacja Narodowa), ale nie ma nawet strony po angielsku i skupia się na przekazywaniu Polakom, że jakiś sędzia ukradł kiełbasę. Zamiast antagonizować Ukrainę porównując Banderę do Stalina, może lepiej w koprodukcji z Ukraińcami nakręcić film o rzezi wołyńskiej, ale uczciwie nie przemilczając także Akcji Wisła i zbrodni popełnianych na Ukraińcach i Białorusinach przez niektórych naszych „żołnierzy wyklętych”. Tak robią to kraje, które potrafią prowadzić dyplomację.
Tymczasem nasz parlament najpierw uchwala ustawę, która nie ma szans zadziałać, a jednocześnie wie (bo MSZ i IPN ostrzegają) że spowoduje gwałtowną reakcję USA i Izraela. Następnie kiedy pojawia się spodziewane oburzenie reaguje panicznie i histerycznie. Premier wygłasza orędzie po polsku, zaś w angielskim tłumaczeniu pojawia się, że obozy śmierci były polskie. Niby wina automatycznego tłumacza – ale dlaczego nasz rząd wypuszcza takie materiały bez własnego tłumaczenia? Nie stać go na tłumacza? Po dwóch latach rządów PiS nasze państwo jest jeszcze bardziej teoretyczne niż za czasów PO. Potem ten sam premier wygłasza orędzie łamaną angielszczyzną, w którym twierdzi, że Polaków w Katyniu mordowali Niemcy (przypomnę to historyk z wykształcenia). Następnie senat po nocy przegłosowuje ustawę (dla uspokojenia nastrojów) rozwścieczając stronę izraelską, uniemożliwiając debatę międzynarodową. Na koniec zaś zaprasza stronę izraelską na obrady komisji wspólnej, które mają odbyć się w szabas i dziwi się, ze nikt się nie pojawił. Ten szereg wydarzeń jest godny odcinka „Jasia Fasoli”, albo „Gangu Olsena”, a nie działań rządu dużego europejskiego kraju. Ten brak profesjonalizmu i choćby śladowych kompetencji jest największym uderzeniem w dobre imię Polski w tym całym zamieszaniu, bo musimy się wstydzić za ciamajdowatość naszego rządu przed całym światem.
dr Tomasz Kasprowicz
Wybory samorządowe to dla Polaków najważniejsze głosowanie – wynika z sondażu CBOS. Niemal 80 proc. badanych deklaruje, że jesienią weźmie w nich udział.
Systematycznie wzrasta znaczenia wyborów władz samorządowych w porównaniu z wyborami władz ogólnokrajowych. Wskazuje na to najnowszy raport Centrum Badania Opinii Społecznej: „Wybory samorządowe – znaczenie, gotowość uczestnictwa oraz zainteresowanie decyzjami władz różnych szczebli”.
CBOS podkreśla, że właściwie od dekady wybory samorządowe oceniane są przez opinię publiczną jako najważniejsze. Ale nie było tak zawsze – w dłuższej perspektywie widać wyraźne przewartościowanie. Jesienią 1998 roku, tuż przed wejściem w życie reformy samorządowej rządu Jerzego Buzka, znaczenie wyborów samorządowych było niższe niż parlamentarnych i prezydenckich.
Samorządowe kluczowe
W tegorocznym badaniu prawie połowa ankietowanych (47 proc.) określiła wybory samorządowe jako bardzo ważne (przypisując im najwyższe oceny w skali 1-10). Biorąc pod uwagę średnie oceny, wybory samorządowe (średnia 7,63) nieco wyprzedzają wybory prezydenckie (średnia 7,24) i parlamentarne (7,20), a dużo wyraźniej – wybory do Parlamentu Europejskiego (średnia 6,12).
Dla 32 proc. Polaków wybory samorządowe są ważniejsze niż wybory parlamentarne. Osoby oceniające wybory samorządowe jako ważniejsze niż parlamentarne częściej są mieszkańcami mniejszych miejscowości – na wsi i w najmniejszych miastach stanowią 37 proc. badanych. Jest ich sporo (35 proc.) również w dużych miastach, choć nie w największych, liczących 500 tys. i więcej ludności – tam badani oceniający wybory samorządowe jako ważniejsze niż parlamentarne stanowią tylko 20 proc.
„Koresponduje to z diagnozami pokazującymi, że w największych miastach Polski polityka samorządowa jest najbardziej upartyjniona, a areny rywalizacji politycznej – parlamentarna i samorządowa – wzajemnie się przenikają” – czytamy w komunikacie CBOS.
Ranga i partia
Wybory samorządowe częściej okazują się ważniejsze od parlamentarnych dla respondentów deklarujących poglądy lewicowe i centrowe niż dla badanych o poglądach prawicowych.
Różnice widać również między potencjalnymi elektoratami największych partii politycznych. Opinie potencjalnych wyborców PiS są najbardziej wyważone w ocenie rangi wyborów parlamentarnych i samorządowych. Zwolennicy Kukiz’15 wyraźnie rzadziej niż sympatycy pozostałych partii określają jedne i drugie wybory jako bardzo ważne, ale częściej uznają za ważniejsze wybory samorządowe. Wyraźne preferowanie znaczenia wyborów samorządowych względem parlamentarnych widać natomiast w potencjalnych elektoratach PO i Nowoczesnej.
Pójdę głosować
Znaczenie zbliżających się wyborów samorządowych znajduje odzwierciedlenie w wysokim poziomie mobilizacji wyborców – deklaracje udziału w wyborach samorządowych kształtują się na poziomie najwyższym w historii badań CBOS.
W styczniu tego roku Polacy dość powszechnie deklarowali gotowość uczestniczenia w wyborach samorządowych. Swój udział jako pewny określiło 79 proc. badanych (w 2014 roku było to 70 proc.). Dla porównania – zdecydowaną chęć udziału w głosowaniu do Sejmu i Senatu wyraziło 71 proc. badanych.
Jak wskazuje CBOS, potencjalne elektoraty największych partii politycznych nie różnią się w sposób istotny poziomem mobilizacji do wyborów samorządowych. Różnice występują za to ze względu na miejsce zamieszkania. Mieszkańcy wsi i mniejszych miast częściej składają deklaracje udziału w wyborach samorządowych niż w wyborach parlamentarnych (co pokrywa się potem z rzeczywistą frekwencją).
Najważniejsza gmina
CBOS zapytał też badanych, w jakim stopniu interesują się decyzjami podejmowanymi przez samorząd gminny, powiatowy i wojewódzki oraz – dla porównania – przez władze centralne.
Okazuje się, że Polacy najbardziej interesują się poczynaniami władz szczebla centralnego – parlamentarzystów, rządu i prezydenta (łącznie 87 proc. badanych deklaruje swoje zainteresowanie). W odniesieniu do władz samorządowych najwyższe jest zainteresowanie działaniami władz gminnych (wyraża je łącznie 78 proc. badanych). Mniejsze zainteresowanie wzbudzają decyzje władz powiatowych, średniego szczebla samorządu (łącznie 65 proc.), a najmniejsze – samorządu regionalnego (łącznie 40 proc.).
Źródło: CBOS
aba/
Będąc razem ze znajomymi zostałem zaczepiony przez kilka nieznajomych mi osób w centrum naszego miasta i zapytany o ocenę dwóch znanych sosnowieckich postaci. Odmówiłem odpowiedzi uznając, że wyrażanie tego typu poglądów poza debatą publiczną byłoby poniżej zasad i przyzwoitości. Zwłaszcza, że ocena tych osób z perspektywy czasu na pewno nie byłaby pozytywna. Po przejściu do domu zastanowiłem się jednak co mógłbym odpowiedzieć tym osobom w zakresie ich jakże szerokiego pytania. Przyszło mi do głowy jedno słowo. Jakże celne w tych okolicznościach. To słowo to INGRACJACJA.
Zgodnie z definicją Wikipedii ingracjacja to wkradanie się w cudze łaski od łacińskiego in gratiam. To technika manipulacji, działanie mające na celu zdobycie sympatii (wytworzenie pozytywnej postawy). Istota tego zachowania sprowadza się do stworzenia pozytywnego obrazu własnej osoby u drugiego człowieka oraz zastosowania różnego typu technik mających na celu uzyskanie sympatii do siebie oraz próby wymuszenia uznania wszystkich walorów. Zaprzyjaźnienie się ma charakter czysto instrumentalny, i jednocześnie jest narzędziem uzyskania wpływu.
Do najbardziej popularnych technik wkradania się w ludzkie łaski należą:
W skrócie możemy powiedzieć, że ingracjacja to podlizywanie się, że to taktyka polegająca na pozyskiwaniu cudzej sympatii przez pochlebstwa, przysługi, eksponowanie podobieństwa poglądów i własnych sympatycznych cech. To proces polegający na wychwalaniu, komplementowaniu i schlebianiu osobie której chce się przypodobać. To konformizm w zakresie opinii. To donosicielstwo polegające na dostarczaniu odpowiednich potrzebnych i pożądanych informacji na temat innych osób, informacji zwykle negatywnych, a więc połączonych z ich dezaprobatą, oburzeniem się czy potępieniem, aby w ten sposób okazać swoją troskę o dobro sprawy, o honor czy też inne dobro. Ingracjator traktuje swojego partnera jako instrument służący do realizacji swoich własnych celów.
Badania w tym zakresie prowadził na początku lat 60 XX wieku amerykański psycholog Edward Ellsworth Jones. Badanie to wykazało, że te taktyki są często skutecznym narzędziem wzbudzania sympatii, a osiągnąwszy cel, ingracjatorzy często nabierają przekonania, przypuszczalnie albo w zasadzie generalnie z próżności, że nie stosowali takich taktyk. Niektórzy nie mają wiedzy nabytej w tym zakresie, ale mają taki charakter. Niestety co rozumiemy po czasie, podły charakter.
Ingracjację można analizować jako specjalny typ komunikacji pomiędzy dwoma osobami. Mianownikiem wspólnym technik ingracjacyjnych jest wyczuwanie i odgadywanie, jakie osoba znacząca ma potrzeby oraz jakie wartości może ona szczególnie cenić, a następnie emitowanie jej takiego obrazu siebie, który bądź bezpośrednio zaspokajałby owe potrzeby, bądź sygnalizował możliwość ich zaspokojenia.
Najogólniej mówiąc, najbardziej podatni na posługiwanie się ingracjacją są ludzie o osobowości egocentrycznej, niedojrzałej, submisyjnej, moralnie mierni, bez poczucia własnej godności, a przy tym jednostki sprytne, często o rysach psychopatycznych, karierowicze. To ambicje pobudzone chęcią szybkiego wybicia się w hierarchii społecznej przy cudzej pomocy. Ingracjacji ulegają ludzie o osobowości niedojrzałej, infantylnej, autorytarnej, bezkrytycznej i często o szczególnie niskiej samoocenie, a zajmujący znaczące stanowiska. Zło moralne ingracjacji tkwi w elemencie manipulacji. To kłamstwo ,oszustwo, dwulicowość i obłuda.
Pisząc ten tekst chciałem zwrócić uwagę na źródło nieetycznych postaw i uświadomić czytelnikom sferę oddziaływań wzajemnych. Zwrócić uwagę na moralność i patologię zachodzącą w procesach międzyludzkich zwłaszcza na płaszczyźnie podwładny – przełożony czy też wychowanek – wychowawca. Na zło moralne występujące w relacjach interpersonalnych. Na traktowaniu drugiej osoby jako narzędzia. Cóż, łatwiej oprzeć się krytyce, czy jawnej wrogości niż pochlebstwu. Tekst ten jest również odpowiedzią na zadane mi pytanie. Mam nadzieję, że odpowiedz jest jasna i zrozumiała. Ku refleksji dla nas wszystkich.
Jarosław Pięta